W oderwaniu od splendoru miasta, w odłączeniu od schizofrenii głosów w słuchawce ona idzie na spacer. Nad rzekę. I marzy. O chwili spokoju, małej chatce pośród lasu i o tym by ktoś, od czasu do czasu, nucił jej do ucha jakieś słowa, niekoniecznie piosenki. Albo jakieś dźwięki, niekoniecznie uwiązane tekstem. Marzy o krzyku wiatru i odwróceniu czasu, który płynąłby w górę rwącego potoku, szeptem. Jej Czas Szaleniec, tak jak ona, trwa wiecznie…
***
Chyba raz tylko w życiu powiedziała: nie chcę twojej litości. Twoja litość – myślała – jest moim upokorzeniem. Moje upokorzenie – upokorzeniem twej litości. Upokorzenie twej litości słabością nas obojga. Twoją słabością do mnie i moją słabością do siebie samej, słabością słabej kobiety. A ja nie chcę być słaba i złamana. Nie chcę. Chyba tylko raz w życiu powiedziała: nie chcę twojej litości. I nic więcej nie dodała. I był to ich ostatni dialog. I straciła jego. I zgubiła siebie. I oszalała.
A wszystko było latem. On też.
... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka