Neda Neda
186
BLOG

"Siostra Kaina" - tom na...

Neda Neda Kultura Obserwuj notkę 2

...II Festiwal *Th'Republic of Poets. Blogosfera Polska 2014*

 

 

melodia słów, melodia głosu 

Od Tego

(co nazywasz natchnieniem, a ja głosem

                         który nie pozwala być pogodzonym z własnym-niewłasnym losem)

nie da się uciec

Choćby się zamieszkało w najbardziej nieludzkim z miast

i dawno nie kochało

i urodziło stadko słodkich (nikomu prócz ciebie samej) niepotrzebnych dzieci

Choćby się było funkcjonariuszem jakiegokolwiek systemu

pacjentem jakiegokolwiek lekarza

                                              (ciała i duszy)

Melodia głosu drąży coraz to nowe kanały buntu

i nie mam już miejsca

(na nic innego)

Coraz trudniej otwierać oczy i nabierać powietrze…

Melodia słów drąży

i muszę ją – taktownie

                      rytmicznie – wybijać z głowy...

 

 

porządna i podporządkowana

A więc wszystko od A do Z

 od muszę do nie dam rady

 od podłogi po niebo

 od szeptu po wrzask

powierzam tej, która jest kobietą i matką.

Która maluje usta i karmi piersią

która wstaje bladym świtem a wieczorem, tuląc do snu, czuwa

która utrzymuje porządek i której wszystkie członki są podporządkowane.

I tylko ręka, która pisze, drży o przetrwanie…

 

 

Osadzony w obrazie

Osadzony w obrazie

zastygł.

Chłonie

           jasność pejzażu ziemi

mroki nieba

i tonie.

Świat jest tak piękny, jak zdradliwy jest wzrok.

Z przestrzeni pokoju wybierasz widok szafy – która jest pusta, kiedy jest pełna i która jest pełna, kiedy jest pusta

albo obserwujesz

lot ptaka za oknem – który jest szybki, kiedy jest wolny i który jest wolny, kiedy jest szybki.

I który umiera w locie.

Osadzony w obrazie

zastygł

i tonie.

Ciągnąc ciebie na dno.

 

 

Naprzemiennie. Równocześnie. 

Boję się własnego dotyku. Jak asceta muszę ważyć każdy swój gest, ważyć każdą swoją myśl.

(a przecież są tak ciężkie, że głowa opada na chwiejnym kiju moralnego kręgosłupa)

Boję się swojej winy. Która nie jest moją winą, a jego winą, choć jest i moją winą, bowiem jestem z jego krwi.

(a krew jak wino)

Boję się, że nareszcie nadszedł koniec. Którego bym chciała i nie chciała, tak jak chcę być posłuszna i nie do zdarcia.

(tak jak chcę żyć i umrzeć)

Boję się powiedzieć tak i nie wypowiadam nie. Które jest czarne, choć bywa białe, podobnie jak tamto białe bywa czarne.

(podobnie jak odpowiedzialność bywa nieodpowiedzialna)

Boję się spotkań z przeszłością i że nie spotkam przyszłości.

Boję się życiowych zakrętów i monotonnych linii prostych.

Boję się. Że jestem zła i dobra, dobra i zła. Naprzemiennie. Równocześnie.

 

 

Sztuka (przegrywania)

Nie wzlecieć a upaść

Podnieść rękę, by machnąć ręką

Abdykować, choć się nie zasiadało na tronie

Skapitulować przed podjęciem walki

przed rozpoznaniem wroga

przed założeniem munduru

     ciała

Uwierzyć by zwątpić

wyrzec się

zrzec

złamać

odrzucić

poddać siebie rygorowi słowa ŻYCIE

rygorowi ledwie słowa

 

oto Sztuka

 

 

Nieczytelna

Ze wstydem

na kole mojej duszy

odnajduję ostre niczym brzytwa

wypustki

którymi zadaję ból innym

którymi bronię się przed bólem innych

Wstydzę się choć są nieodrodną częścią mnie

           tak jak ja jestem nieodrodną córką swojego ojca

           nieodrodnym dorosłym dzieckiem syndromu aa

Ze wstydem

           trzymając między trzema palcami wieczne pióro prozy

poruszam dłonią

pisząc poezję

           jakbym była kimś lepszym

           jakbym nie była lepsza od najgorszej siebie

…a słowa wyrywają się

           zjadając wzajemnie swoje ogryzki i ogonki

uciekają, nieczytelne…

Ze wstydem

           na kole mojej duszy

odnajduję ostre niczym brzytwa

wypustki

A koło się kręci

i wypustki coraz szybciej tną moje ja

wewnętrznie…

 

 

Siostra Kaina

Kiedy w sali pełnej wygłodniałych wiedzy i cudzej klęski studentów czytałam esej o

                                                                                                                          sprawiedliwości

a właściwie jej braku

czułam się dość nieswojo

ponieważ czarne kwadratowe oczy kolegi w pierwszej ławce

były jak cztery granaty

                       zręcznie wycelowane w każde moje słowo.

Mimo potknięć języka

nie upadłam.

 

Kiedy po latach, ów czterooki Abel, niewinny niczym nowonarodzone dziecię

przypisał sobie miano pisarza

– wyznaczając własną ścieżkę na nieskończonej rzece słów i ich wiraży –

oczy moje okrągłe

były jak cztery granaty

                       zręcznie wycelowane w każde jego ledwie pomyślane słowo.

Jednak granaty ścisnęłam w zamkniętej powiece

i nie upadłam.

 

Kiedy teraz rozpatruję znaczenie słowa płodność

ja – siostra Kaina

myślę o Ablu,

który zapewne spłodzi jeszcze sto opowieści

           o tym, co czyha za siedmioma górami wersów sprawiedliwych autorów powieści

i siedmioma rzekami strof cierpiących poetów

czyli

o wszystkim

i o niczym.

A czarne kwadratowe oczy Abla i szare okrągłe oczy siostry Kaina

już się nie spotkają, nie dosięgną…

 

Kiedy więc rozpatruję znaczenie słowa Płodność, wspominam drogę liter

prowadzonych moją ręką,

by zaraz potem – w spojrzeniu niebieskookiego chłopca – odkryć drogę życia.

Chłopiec kroczy przede mną i – potykając się –

sylabizuje pierwsze słowo

mmm, mmm, ma ma.

Klękam

ostrożnie podnoszę go z brudnej ziemi.

I choć sama wciąż się potykam

nie upadam.

 

 

Katechizm moich wspomnień 

Schodziłyśmy wtedy krętą drogą w dół

nie pytałam

    bo o co może pytać pięcioletnie dziecko, czego może nie wiedzieć..?

Ty rymowałaś

szeptem fałszów i melodii

Czy ucieczką jest wyjście z domu tak jak się stoi?

Czy ucieczką jest noc w ogrodowej altance smutku?

       -ODDECH-

Czy życia wypada trzymać się jak brzytwy?

okaleczone dłonie nie zbudują już nic godnego

nie mówiąc o dobrym

i z czasem ktoś musi je amputować

wybieraj – ty albo oni

Czy to była ucieczka?

a może śróddrożna przygoda

która się przydarza, a potem znika

          ze wschodem słońca

Schodziłyśmy wtedy krętą drogą w dół

W czasach granicy, którą była rzeka Olza.

Ile razy wracam do tamtych wspomnień

– rymuję

szeptem fałszów

(i melodii)

 

 

Przeszłość

Byłam tam

I wszystko widziałam

Tysiące łez temu…

Bywa że próbuję sobie przypomnieć

ale on nie ma już ani pierwszej litery imienia, ani marginesów twarzy

 Jest tylko wrześniowa zawierucha nad trumną

pogrzeb tej, która wierzy, że nie jest martwa, bo jej wiara nie umarła

i

pogrzeb mojej(?) jego(?) duszy

I długa jazda do

I długi czas bez powrotu

 kiedy ktoś mówił, że nic już nie warto

Byłam tam tysiące łez temu

Bywa że próbuję zapomnieć

 

 

Strach moich myśli

Skoro po drugiej stronie nie ma nikogo (z ludzi) kto mógłby cokolwiek ułatwić

Nie ma też drugiej strony

Jestem tylko ja (człowiekiem)

przez łzy

przez strach

i przez pytania o przyszłość

na które odpowiedzi nie znajdę nawet w smutnych oczach katyńskiej

Bogarodzicy

która – lekko pochylona – patrzy-nie patrzy na mnie,

 wszystko widząc w ukryciu 

Tu – Tam

Ja – oni

By przetrwać

codziennie składam usta w monotonny rytm nowenny do Tego, co nieodgadnione

i już Wiem

 

Tylko strach moich myśli wciąż ma smutne oczy

Tak jak Ona…

 

 

Diabeł

Chyba jednak mają rację bogobojni i święci.

Jakiś Ktoś w końcu szepcze mi do lewego ucha:

 oni też mogą być jeszcze nieszczęśliwi.

Tylko Jego uśmiech przyklejony jakby do mojej twarzy…

I kara grzechu na moje dzieci…

 

 

słowa

Pozbawione dźwięku są jak larwy motyli

i póki się nie otworzą

póki nie wypowiedzą

nie będą latać

a przecież nie narodziły się na świat by umierać tylko żyć

SŁOWA

wszystkie nowe i powtórzone

   przyszłe i zaprzeszłe

   obecne i nieobecne

byle jak byle głośno byle do celu

           a celem jest człowiek, który

 – ociężały ciszą –

 także otworzy usta i będzie tańczył w rytm zasłyszanej muzyki…

 

 

Dlaczego miałby jej nie kochać?

 

Spoglądam na to zdjęcie i nawet mi się nie podoba

On

A przecież był – nie taki nieważny

małe było małe minęło – przysłowuję słowa poety

A przecież są takie momenty, kiedy telefon nie dzwoni

i wciąż wiem, że to Ty

W zamyśleniu, kiedy stoję przy studni pełnej krwi…

cóż,

minęło

i tylko idąc w góry przywołuję tamten Wielki Piątek

 

 

Gdyby (bez końca)

Gdyby moja praca miała polegać na poprawianiu twoich słów

tak jak poprawiam swoje milczące teksty

wielokrotnie, radykalnie, namiętnie

żadne z nas nie dostrzegłoby nawet horyzontu końca

A co jeśli mowa (milcząca) o poprawianiu całego ciebie (?)

Gdyby moja praca miała polegać na dopasowywaniu świata do nieba

tak jak próbuję wpasować siebie w skórę człowieka, którym nie jestem

(bo jestem kobietą i – jak głoszą światli szamani – z ludźmi nie mam wiele wspólnego)

byłabym jak skała, na której coś mogłoby powstać, gdyby nie to, że skała jest zakopana w ziemi, schowana, niewidoczna

A co jeśli mowa (milcząca) o dopasowaniu odwrotnym – nieba do świata ziemskiego (?)

Gdybym była współczesną poetką sieciującą

która łącząc słowa (milczące) mówi

           a mówiąc często zapomina o oddechu

bezdech byłby moim ósmym grzechem głównym

najwierniejszym, najsłodszym, najcięższym

Tylko co jeśli moje słowa (milczące) nie są ode mnie (?)

i wciąż muszę czerpać powietrze…

 

 

Z(a)gubieni

Wyobrażam ich sobie jak siedzą na grani

spokojni

patrzą przed siebie i widzą Niebo

Może nawet rozmawiają z aniołami

o chlebie naszym powszednim

i przeliczają - na oddechy - powrót

na niziny Ziemi

Pogoda wymarzona

Jest bezwietrznie

(ale i beztlenowo)

oddychamy – mówi jeden – jeszcze oddychamy

Tylko słońce powoli gaśnie…

Po chwili nastaje prorocze how can I help you?

I zapada cisza

– przerywana –

poszukiwaniami

Czego (Oni) szukają (?!) – nie wiem

Ja Jestem

(i tylko moje słowa-ptaki

        myśli-ptaki

krążą nad tamtymi wzgórzami… )

 

 

Siostra marnotrawnego brata

Jestem jak ten porządek w szufladzie

który się utrzymuje, lecz ukrywa, by nikt nie pomyślał: dziwactwo.

Spinacze po lewej, czyste kartki na prawo

pomiędzy

kilku cichych wykonawców wyroków języka.

W szufladzie niżej sztuka (?) planowania i pustka

(złudna instrukcja jak zredukować słowa nie redukując znaczeń

by zaoszczędzić maleńki fragment dziennego światła

i przeznaczyć mu jakieś ważniejsze chwile…)

 

Jestem jak ten porządek w szufladzie.

Lepsza od Mojego marnotrawnego brata

                                                                      choć nie mam brata.

Niewinna,

wyporządkowana,

zawsze przy sprawiedliwym.

Z obrzydzeniem patrzę na strąki, którymi żywią się świnie.

I nie nakarmię głodnego – przecież jest głodny z własnej winy.

Nie ja grzeszę przeciwko niebu

Ja…

Ja jestem tylko siostrą

marnotrawnego brata

ja-zredukowana cząstka analfabetu,

jestem tylko jak ten porządek

w nieistniejącej szufladzie świata…

 

 

alfabet we mnie

Z mego łona dwa życia.

Mam bowiem tysiąc wiosen i tysiąc lat.

Mimo to nadal jestem dzieckiem, które idzie do przodu

 po omacku

i niczego jeszcze nie zna, niczego nie wie.

W moim łonie jeden pokój wynajmuję mężczyźnie

który jest ojcem, ale nie jest panem mego domu,

choć zasługuje by być panem domu,

ale w moim kobiecym łonie nie ma na to miejsca. 

Lecz…

gdyby tylko „dał mi spokój”… 

nie po to bym mogła, jak inne, leżeć i pachnieć

tylko bym mogła stać, stać na baczność i

nasłuchiwać tego dziwnego alfabetu we mnie…

alfabetu bez liter

który mnie budzi i w którym zasypiam.

Z którego buduję swoje wymyślone życie.

 

Tylko co wtedy z jego życiem

i z ich życiem?

 

 

Zamknięta pod powiekami...

Marzenie zamknęłam pod powiekami

Na klucz

Nie uroni nawet łzy

Tak jak ja musi przeczekać trudne czasy

Może wreszcie dojrzeje i zapomni o swoich najdzikszych momentach

wildest moments

Może nawet nie będzie już chciało wyjść

na światło dzienne rogówki

(uśmiech korzeni

podmuchy Isaaka

zmierzchanie zielonego przylądka)

Umrze? Zapomniane…

Zostanę ja… Sama?

 

Świtanie – moja ulubiona pora świata

oczy – pełne marzeń – wciąż zamknięte…

 

(Cape Hatteras Lighthouse - zamknięta pod powiekami...)

 

 

Słowa, które toną...

Przeraża mnie to morze słów, które tonie

i mogłoby mnie porwać

                       /a w zatłoczonym pociągu relacji Bielsko-Biała – Kołobrzeg

                       sześćdziesięcioletnia kobieta przestrzega wnuczkę: ze wszystkich

                        żywiołów otchłań wód jest najgorsza…/

gdybym zamknęła oczy

otworzyła usta

i ostrożnie prowadziła ręką

linie jego morskich brzegów.

Płynąc jedną falę zostawiłabym pustą

                                                                      byłaby jak niekompletna fotografia

           – tuż przed lub tuż po –

                                                                                                         bez ciebie

 

Przeraża mnie to wstępujące we mnie niczym przypływ słowo, które

póki nie zatonie przerażenie

jest ledwie słowem

a mogłoby być…

Morzem.

 

 

Gdyby tak myślenie było nieme...

Czy moje ja jeszcze zna jakieś uczucie prócz zazdrości?

Moje ja?

Jeszcze?

kiedy odchylam głowę w lewo, kiedy odchylam głowę w prawo

kiedy przełykam gorycz służbowej kawy

kiedy przekręcam klucz w zamku

albo wstaję i idę

(bladym świtem, jak koza na wypasanie)

Czego mi tak bardzo brakuje

pomiędzy pocałunkiem losu i tupotem małych stópek

pomiędzy otwarciem i zamknięciem oczu

? do pełni albo połowy

 

Gdyby tak myślenie było nieme…

 

 

moja wiara

Omijam cię z bliska

Nie dotykam

    brudnymi rękami

Nie wchodzę na twe rubinowe dywany

Tylko patrzę

zamyślona

zapytana

Jesteś

Widzę cię. Jesteś.

Taki czysty

Taki Wiekuisty

Nie chcę Cię splamić

Więc wciąż Cię omijam

 Z bliska

A oddech tej nocy miałam urywany,

 płytki…

 

 

Gdybym...

Gdybym nie musiała na nich nosić

całego ciężaru świata

leżałabym tylko       

patrząc w niebo.

Na przelatujące ptaki

na wschód słońca i zachód

księżyca.

Nocami mogłabym czytać w gwiazdach…

Może wtedy byłabym prosta

jak droga do szczęścia

jak ostatni sprawiedliwy.

I leżąc mogłabym się nawet

rozsądnie zdrzemnąć.

Gdybym nie musiała na nich nosić

całego potencjału świata.

 

 

Po prostu się uśmiecha

Po prostu się uśmiecha

jak muzyka

jak Basia

jak biały kot, który czeka, by nie przebiegać przez drogę

jak siedem cnót kardynalnych

jak fotografia, którą ktoś zrobił z ukrycia

jak Kraków, w którym nie pada deszcz  i

New York City, gdzie wciąż spaceruje dziewczyna w granatowych bucikach

jak milczący zegar, który cichuteńko porządkuje, nie krzyczy –

                                                                                 bim – bam, bim – bam 

po prostu się uśmiecha

Pisanie

i

Życie

 

 

myśli zamknięte w okładkach

A gdyby tak przeczytać pisma wszystkie

i poezje zebrane.

Od A do Z.

Czy znajdę w nich ukryty ład?

Co mówi leksykon humanisty

na temat wielkich dzieł?

A w sprawie małych?

Co mówi na temat ducha i litery praw?

Mówi czy słucha,

jak ja,

sponiewierany maską cieni...

Kim jest literat bez własnego zdania?

- głupcem czy ostatnim sprawiedliwym?

A czym litera bez własnego słowa?

 Zejdźcie mi z oczu! myśli zamknięte w okładkach…

 

 

Córka

To ciało kiedyś uginać się będzie pod ciężarem namiętności,

którą nazywać będzie miłością

krok za krokiem dojrzewać będzie człowiek

w tobie

krok upadek krok upadek… Człowiek

a słowa, choć na ustach, wydobywać będziesz z głowy

żeby je puszczać pocałunkiem

w zapomnienie

Dziś patrzę na początek drogi. Walczysz. Walczę.

Z sobą. O ciebie.

 

 

Moja ulubiona pora świata

 

Poranek

W promieniach słońca muzyka

- dotyka twoich słów

coraz jaśniej

coraz głośniej

Niby-wiosna

Lecz teraz już niby-lato

Popołudnie

choć poranki

           zaszły mgłą

Wieczór

i – gdzieś pomiędzy długością geograficzną ziemi, a jej szerokością – znowu zrobiło się chłodniej…

 

 

ACEDIA /namiętność udaremniająca śpiew psalmów/...

Od ósmego dnia siódmego miesiąca pamiętnego roku

o literach, liczbach i ich mnogich związkach

nie wiem nic

ja – potencjał ?

  – zdolność ?

  – słowo ?

ja człowiek – pisząca niemowa –

                                     umarł 

Jak

nienapisane wiersze, które co noc umierają w mojej głowie

przed nastaniem świtu…

 

 

Oswajanie... (1)

Chyba nie ma sensu zadawanie pytania: kim?

bo odpowiedzią

tego dnia, ale i wczoraj, i jutro

byłaby niema pustka

jak nic, które samo w sobie stanowi wartość

  choć jest brakiem wartości

a może: jaka?

ale i tu sto pięćdziesiąt trzy wątpliwości…

myśląc więc o Ostateczności

kiedy w lekkim powiewie nie przychodzi do mnie nikt

albo właśnie Nikt przychodzi

 cichuteńko zapytam: jak?

jak się powtórnie narodzić...?

 

 

Złote zęby

Pochyliłam głowę

tylko czoło ciągnęło w górę

Czoło wysokie uparte zwrócone w stronę światła gwiazd

                                  z których tej nocy żadna nie upadła

 

A tchórzliwy honor cichuteńko skamle wśród bukowego lasu

                                                                      słyszysz? ja słyszę…

 

Pochyliłam głowę

choć może powinnam uklęknąć

ściśnięta za gardło

zasłuchana na niewinną śmierć mrowiem opowieści tej

która jest winna bycia tylko matką

                                  nikim więcej

                                              nikim

 

Pochyliłam głowę

by nie patrzeć i nie szukać odpowiedzi

a On myślał, że wreszcie nauczyłam się pokornie chować język gdzie jego miejsce…

 

Ale ja nie kłaniam się złotym cielcom

Ani złotym zębom

 

 

Uśmiech korzeni

Gdyby promienie słońca potrafiły opisać ten uśmiech,

choć jednym kruchym słonecznym słowem,

niebo zastygłoby w milczeniu.

Zaczarowane, zawstydzone,

zwieszając swoją chmurną głowę

ku ziemi.

Milczelibyśmy oboje, zdziwieni,

że ten mały człowiek w uśmiechu – dojrzewa

                                   niczym drzewo, które ma własną koronę lecz wspólne korzenie.

Ze mną, ale i z Tobą.

Niebo. 

widać, jak niewielkie znaczenie miał czas,

 w którym się urodzili,

a jak duże

rodzina

 

 

Dobro odwrotne

Żeby zmierzać do końca

czasem

trzeba zawrócić do początku.

(A może zamiast zmierzać

wystarczy zmierzyć (za)wartość własnego środka?)

Na tej drodze klikasz: historia,

a potem wybierasz kierunek: Objazd.

Nie wiesz co spotkasz, kogo spotkasz.

Nie znasz drogi.

Ta sama droga – odwrotna, jest inną drogą.

Stawiasz te same kroki – odwrotnie i są to inne kroki.

Idziesz do celu – odwrotnego i osiągasz inne cele.

Być może osiągniesz dobro.

A może będzie to dobro odwrotne.

 

 

Ex libris

Być Tam –  Tam nie będąc… 

Dzisiaj gra we mnie muzyka

tysiącami dźwięków smutku

za tym, co być może być

miało…

za Wielkim Kanionem

rzeką Kolorado

i czytaniem – ułożonej na nagich udach –

opowieści o Trazymeńskim jeziorze 

z jego żołnierzami 

tymi, co to nie mogli skręcić w prawo, nie mogli skręcić w lewo, nie mogli zwolnić, nie mogli się wydostać. Nie mogli zrobić nic, jak tylko trzymać się skórzanych pasów przymocowanych do nadburcia i ujeżdżać przeciekającą łódkę jak wierzgającego mustanga… 

Dzisiejszej deszczowej nocy jest szczególnie zimno – mógłbyś czytać na głos…

A ja mogłabym się wtulić

we włosy, które umyliśmy sobie nawzajem w wodzie tak zimnej, że przyprawia o ból głowy…

w polipropylen i goreteks… 

Jesteśmy gotowi, by wyruszyć w drogę ku Wielkiemu Nieznanemu – mogłabym pomyśleć, a potem zapisać w dzienniku, który

mogłabym prowadzić… 

Iluzja… 

Mam nadzieję, że jesteś przygotowany

na ciszę

 

 

Tak jak świat światem, wiatr wiatrem

Wszystko się zacieśnia, coraz węższe pole wolności, szersze oczekiwania. Nagle jakieś ograniczenia i obowiązki, które – prędzej czy później – przynoszą bunt i… ulgę; pada stonowane „wiedziałem, wiedziałam”. I nie ma zaskoczenia. Dwa ciała to nie jedno (marzenie).

Porywy ciepłego jeszcze latem wiatru, chwila zapomnienia i zastanowienia nad zmianą (nie pory roku), na którą (też) nie ma(my) wpływu.

 

Jeszcze jeden powolny podmuch wiatru…

„i co to będzie?”, „i co to będzie?”…

nic

tylko dziewczęce –

czary

 

 

Matka ziemia iojciec

Że coś się urodzi wiem. Poza mną i we mnie. Cztery i pół centymetra kosmicznej przestrzeni, krzyk.

Wreszcie,

kiedyś,

za pełen obrót księżyca i ziemi, słodki ból stworzenia.

Wszystko wiem.

Tylko… kiedy cię nie ma albo jesteś… obojętny, żal ściska serce.

I to, co pod sercem…

 

Moje wiersze i Ona

Nie czytam swoich wierszy

są jak dawno opowiedziane historie,

które – zasłyszane – przemijają

                                              bezpowrotnie 

Skończone.

 

Nie czytam swoich wierszy

tak jak nie wkładam ciasnych już butów wspomnień

one nie istnieją

Byt nie jest bratem niebytu

 

Nie czytam swoich wierszy

zbyt kruche są – ogniki nieprzetrwane

Jak moja pamięć i niepamięć

 

Nie czytam…

   Nagle panika

           – zastygło powietrze –

z niedowierzaniem powtarzam sobie

jest jakaś inna?

jest jeszcze jedna?!

Ona,

która pisze wiersze(m) w Tobie…

 

A piersi miała wysokie, wyprostowane

A smukłe nogi były jak dwa latawce, szybujące…

****

Neda
O mnie Neda

... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura