...II Festiwal *Th'Republic of Poets. Blogosfera Polska 2014*
melodia słów, melodia głosu
Od Tego
(co nazywasz natchnieniem, a ja głosem
który nie pozwala być pogodzonym z własnym-niewłasnym losem)
nie da się uciec
Choćby się zamieszkało w najbardziej nieludzkim z miast
i dawno nie kochało
i urodziło stadko słodkich (nikomu prócz ciebie samej) niepotrzebnych dzieci
Choćby się było funkcjonariuszem jakiegokolwiek systemu
pacjentem jakiegokolwiek lekarza
(ciała i duszy)
Melodia głosu drąży coraz to nowe kanały buntu
i nie mam już miejsca
(na nic innego)
Coraz trudniej otwierać oczy i nabierać powietrze…
Melodia słów drąży
i muszę ją – taktownie
rytmicznie – wybijać z głowy...
porządna i podporządkowana
A więc wszystko od A do Z
od muszę do nie dam rady
od podłogi po niebo
od szeptu po wrzask
powierzam tej, która jest kobietą i matką.
Która maluje usta i karmi piersią
która wstaje bladym świtem a wieczorem, tuląc do snu, czuwa
która utrzymuje porządek i której wszystkie członki są podporządkowane.
I tylko ręka, która pisze, drży o przetrwanie…
Osadzony w obrazie
Osadzony w obrazie
zastygł.
Chłonie
jasność pejzażu ziemi
mroki nieba
i tonie.
Świat jest tak piękny, jak zdradliwy jest wzrok.
Z przestrzeni pokoju wybierasz widok szafy – która jest pusta, kiedy jest pełna i która jest pełna, kiedy jest pusta
albo obserwujesz
lot ptaka za oknem – który jest szybki, kiedy jest wolny i który jest wolny, kiedy jest szybki.
I który umiera w locie.
Osadzony w obrazie
zastygł
i tonie.
Ciągnąc ciebie na dno.
Naprzemiennie. Równocześnie.
Boję się własnego dotyku. Jak asceta muszę ważyć każdy swój gest, ważyć każdą swoją myśl.
(a przecież są tak ciężkie, że głowa opada na chwiejnym kiju moralnego kręgosłupa)
Boję się swojej winy. Która nie jest moją winą, a jego winą, choć jest i moją winą, bowiem jestem z jego krwi.
(a krew jak wino)
Boję się, że nareszcie nadszedł koniec. Którego bym chciała i nie chciała, tak jak chcę być posłuszna i nie do zdarcia.
(tak jak chcę żyć i umrzeć)
Boję się powiedzieć tak i nie wypowiadam nie. Które jest czarne, choć bywa białe, podobnie jak tamto białe bywa czarne.
(podobnie jak odpowiedzialność bywa nieodpowiedzialna)
Boję się spotkań z przeszłością i że nie spotkam przyszłości.
Boję się życiowych zakrętów i monotonnych linii prostych.
Boję się. Że jestem zła i dobra, dobra i zła. Naprzemiennie. Równocześnie.
Sztuka (przegrywania)
Nie wzlecieć a upaść
Podnieść rękę, by machnąć ręką
Abdykować, choć się nie zasiadało na tronie
Skapitulować przed podjęciem walki
przed rozpoznaniem wroga
przed założeniem munduru
ciała
Uwierzyć by zwątpić
wyrzec się
zrzec
złamać
odrzucić
poddać siebie rygorowi słowa ŻYCIE
rygorowi ledwie słowa
oto Sztuka
Nieczytelna
Ze wstydem
na kole mojej duszy
odnajduję ostre niczym brzytwa
wypustki
którymi zadaję ból innym
którymi bronię się przed bólem innych
Wstydzę się choć są nieodrodną częścią mnie
tak jak ja jestem nieodrodną córką swojego ojca
nieodrodnym dorosłym dzieckiem syndromu aa
Ze wstydem
trzymając między trzema palcami wieczne pióro prozy
poruszam dłonią
pisząc poezję
jakbym była kimś lepszym
jakbym nie była lepsza od najgorszej siebie
…a słowa wyrywają się
zjadając wzajemnie swoje ogryzki i ogonki
uciekają, nieczytelne…
Ze wstydem
na kole mojej duszy
odnajduję ostre niczym brzytwa
wypustki
A koło się kręci
i wypustki coraz szybciej tną moje ja
wewnętrznie…
Siostra Kaina
Kiedy w sali pełnej wygłodniałych wiedzy i cudzej klęski studentów czytałam esej o
sprawiedliwości
a właściwie jej braku
czułam się dość nieswojo
ponieważ czarne kwadratowe oczy kolegi w pierwszej ławce
były jak cztery granaty
zręcznie wycelowane w każde moje słowo.
Mimo potknięć języka
nie upadłam.
Kiedy po latach, ów czterooki Abel, niewinny niczym nowonarodzone dziecię
przypisał sobie miano pisarza
– wyznaczając własną ścieżkę na nieskończonej rzece słów i ich wiraży –
oczy moje okrągłe
były jak cztery granaty
zręcznie wycelowane w każde jego ledwie pomyślane słowo.
Jednak granaty ścisnęłam w zamkniętej powiece
i nie upadłam.
Kiedy teraz rozpatruję znaczenie słowa płodność
ja – siostra Kaina
myślę o Ablu,
który zapewne spłodzi jeszcze sto opowieści
o tym, co czyha za siedmioma górami wersów sprawiedliwych autorów powieści
i siedmioma rzekami strof cierpiących poetów
czyli
o wszystkim
i o niczym.
A czarne kwadratowe oczy Abla i szare okrągłe oczy siostry Kaina
już się nie spotkają, nie dosięgną…
Kiedy więc rozpatruję znaczenie słowa Płodność, wspominam drogę liter
prowadzonych moją ręką,
by zaraz potem – w spojrzeniu niebieskookiego chłopca – odkryć drogę życia.
Chłopiec kroczy przede mną i – potykając się –
sylabizuje pierwsze słowo
mmm, mmm, ma ma.
Klękam
ostrożnie podnoszę go z brudnej ziemi.
I choć sama wciąż się potykam
nie upadam.
Katechizm moich wspomnień
Schodziłyśmy wtedy krętą drogą w dół
nie pytałam
bo o co może pytać pięcioletnie dziecko, czego może nie wiedzieć..?
Ty rymowałaś
szeptem fałszów i melodii
Czy ucieczką jest wyjście z domu tak jak się stoi?
Czy ucieczką jest noc w ogrodowej altance smutku?
-ODDECH-
Czy życia wypada trzymać się jak brzytwy?
okaleczone dłonie nie zbudują już nic godnego
nie mówiąc o dobrym
i z czasem ktoś musi je amputować
wybieraj – ty albo oni
Czy to była ucieczka?
a może śróddrożna przygoda
która się przydarza, a potem znika
ze wschodem słońca
Schodziłyśmy wtedy krętą drogą w dół
W czasach granicy, którą była rzeka Olza.
Ile razy wracam do tamtych wspomnień
– rymuję
szeptem fałszów
(i melodii)
Przeszłość
Byłam tam
I wszystko widziałam
Tysiące łez temu…
Bywa że próbuję sobie przypomnieć
ale on nie ma już ani pierwszej litery imienia, ani marginesów twarzy
Jest tylko wrześniowa zawierucha nad trumną
pogrzeb tej, która wierzy, że nie jest martwa, bo jej wiara nie umarła
i
pogrzeb mojej(?) jego(?) duszy
I długa jazda do
I długi czas bez powrotu
kiedy ktoś mówił, że nic już nie warto
Byłam tam tysiące łez temu
Bywa że próbuję zapomnieć
Strach moich myśli
Skoro po drugiej stronie nie ma nikogo (z ludzi) kto mógłby cokolwiek ułatwić
Nie ma też drugiej strony
Jestem tylko ja (człowiekiem)
przez łzy
przez strach
i przez pytania o przyszłość
na które odpowiedzi nie znajdę nawet w smutnych oczach katyńskiej
Bogarodzicy
która – lekko pochylona – patrzy-nie patrzy na mnie,
wszystko widząc w ukryciu
Tu – Tam
Ja – oni
By przetrwać
codziennie składam usta w monotonny rytm nowenny do Tego, co nieodgadnione
i już Wiem
Tylko strach moich myśli wciąż ma smutne oczy
Tak jak Ona…
Diabeł
Chyba jednak mają rację bogobojni i święci.
Jakiś Ktoś w końcu szepcze mi do lewego ucha:
oni też mogą być jeszcze nieszczęśliwi.
Tylko Jego uśmiech przyklejony jakby do mojej twarzy…
I kara grzechu na moje dzieci…
słowa
Pozbawione dźwięku są jak larwy motyli
i póki się nie otworzą
póki nie wypowiedzą
nie będą latać
a przecież nie narodziły się na świat by umierać tylko żyć
SŁOWA
wszystkie nowe i powtórzone
przyszłe i zaprzeszłe
obecne i nieobecne
byle jak byle głośno byle do celu
a celem jest człowiek, który
– ociężały ciszą –
także otworzy usta i będzie tańczył w rytm zasłyszanej muzyki…
Dlaczego miałby jej nie kochać?
Spoglądam na to zdjęcie i nawet mi się nie podoba
On
A przecież był – nie taki nieważny
małe było małe minęło – przysłowuję słowa poety
A przecież są takie momenty, kiedy telefon nie dzwoni
i wciąż wiem, że to Ty
W zamyśleniu, kiedy stoję przy studni pełnej krwi…
cóż,
minęło
i tylko idąc w góry przywołuję tamten Wielki Piątek
Gdyby (bez końca)
Gdyby moja praca miała polegać na poprawianiu twoich słów
tak jak poprawiam swoje milczące teksty
wielokrotnie, radykalnie, namiętnie
żadne z nas nie dostrzegłoby nawet horyzontu końca
A co jeśli mowa (milcząca) o poprawianiu całego ciebie (?)
Gdyby moja praca miała polegać na dopasowywaniu świata do nieba
tak jak próbuję wpasować siebie w skórę człowieka, którym nie jestem
(bo jestem kobietą i – jak głoszą światli szamani – z ludźmi nie mam wiele wspólnego)
byłabym jak skała, na której coś mogłoby powstać, gdyby nie to, że skała jest zakopana w ziemi, schowana, niewidoczna
A co jeśli mowa (milcząca) o dopasowaniu odwrotnym – nieba do świata ziemskiego (?)
Gdybym była współczesną poetką sieciującą
która łącząc słowa (milczące) mówi
a mówiąc często zapomina o oddechu
bezdech byłby moim ósmym grzechem głównym
najwierniejszym, najsłodszym, najcięższym
Tylko co jeśli moje słowa (milczące) nie są ode mnie (?)
i wciąż muszę czerpać powietrze…
Z(a)gubieni
Wyobrażam ich sobie jak siedzą na grani
spokojni
patrzą przed siebie i widzą Niebo
Może nawet rozmawiają z aniołami
o chlebie naszym powszednim
i przeliczają - na oddechy - powrót
na niziny Ziemi
Pogoda wymarzona
Jest bezwietrznie
(ale i beztlenowo)
oddychamy – mówi jeden – jeszcze oddychamy
Tylko słońce powoli gaśnie…
Po chwili nastaje prorocze how can I help you?
I zapada cisza
– przerywana –
poszukiwaniami
Czego (Oni) szukają (?!) – nie wiem
Ja Jestem
(i tylko moje słowa-ptaki
myśli-ptaki
krążą nad tamtymi wzgórzami… )
Siostra marnotrawnego brata
Jestem jak ten porządek w szufladzie
który się utrzymuje, lecz ukrywa, by nikt nie pomyślał: dziwactwo.
Spinacze po lewej, czyste kartki na prawo
pomiędzy
kilku cichych wykonawców wyroków języka.
W szufladzie niżej sztuka (?) planowania i pustka
(złudna instrukcja jak zredukować słowa nie redukując znaczeń
by zaoszczędzić maleńki fragment dziennego światła
i przeznaczyć mu jakieś ważniejsze chwile…)
Jestem jak ten porządek w szufladzie.
Lepsza od Mojego marnotrawnego brata
choć nie mam brata.
Niewinna,
wyporządkowana,
zawsze przy sprawiedliwym.
Z obrzydzeniem patrzę na strąki, którymi żywią się świnie.
I nie nakarmię głodnego – przecież jest głodny z własnej winy.
Nie ja grzeszę przeciwko niebu
Ja…
Ja jestem tylko siostrą
marnotrawnego brata
ja-zredukowana cząstka analfabetu,
jestem tylko jak ten porządek
w nieistniejącej szufladzie świata…
alfabet we mnie
Z mego łona dwa życia.
Mam bowiem tysiąc wiosen i tysiąc lat.
Mimo to nadal jestem dzieckiem, które idzie do przodu
po omacku
i niczego jeszcze nie zna, niczego nie wie.
W moim łonie jeden pokój wynajmuję mężczyźnie
który jest ojcem, ale nie jest panem mego domu,
choć zasługuje by być panem domu,
ale w moim kobiecym łonie nie ma na to miejsca.
Lecz…
gdyby tylko „dał mi spokój”…
nie po to bym mogła, jak inne, leżeć i pachnieć
tylko bym mogła stać, stać na baczność i
nasłuchiwać tego dziwnego alfabetu we mnie…
alfabetu bez liter
który mnie budzi i w którym zasypiam.
Z którego buduję swoje wymyślone życie.
Tylko co wtedy z jego życiem
i z ich życiem?
Zamknięta pod powiekami...
Marzenie zamknęłam pod powiekami
Na klucz
Nie uroni nawet łzy
Tak jak ja musi przeczekać trudne czasy
Może wreszcie dojrzeje i zapomni o swoich najdzikszych momentach
– wildest moments
Może nawet nie będzie już chciało wyjść
na światło dzienne rogówki
(uśmiech korzeni
podmuchy Isaaka
zmierzchanie zielonego przylądka)
Umrze? Zapomniane…
Zostanę ja… Sama?
Świtanie – moja ulubiona pora świata
oczy – pełne marzeń – wciąż zamknięte…
(Cape Hatteras Lighthouse - zamknięta pod powiekami...)
Słowa, które toną...
Przeraża mnie to morze słów, które tonie
i mogłoby mnie porwać
/a w zatłoczonym pociągu relacji Bielsko-Biała – Kołobrzeg
sześćdziesięcioletnia kobieta przestrzega wnuczkę: ze wszystkich
żywiołów otchłań wód jest najgorsza…/
gdybym zamknęła oczy
otworzyła usta
i ostrożnie prowadziła ręką
linie jego morskich brzegów.
Płynąc jedną falę zostawiłabym pustą
byłaby jak niekompletna fotografia
– tuż przed lub tuż po –
bez ciebie
Przeraża mnie to wstępujące we mnie niczym przypływ słowo, które
póki nie zatonie przerażenie
jest ledwie słowem
a mogłoby być…
Morzem.
Gdyby tak myślenie było nieme...
Czy moje ja jeszcze zna jakieś uczucie prócz zazdrości?
Moje ja?
Jeszcze?
kiedy odchylam głowę w lewo, kiedy odchylam głowę w prawo
kiedy przełykam gorycz służbowej kawy
kiedy przekręcam klucz w zamku
albo wstaję i idę
(bladym świtem, jak koza na wypasanie)
Czego mi tak bardzo brakuje
pomiędzy pocałunkiem losu i tupotem małych stópek
pomiędzy otwarciem i zamknięciem oczu
? do pełni albo połowy
Gdyby tak myślenie było nieme…
moja wiara
Omijam cię z bliska
Nie dotykam
brudnymi rękami
Nie wchodzę na twe rubinowe dywany
Tylko patrzę
zamyślona
zapytana
Jesteś
Widzę cię. Jesteś.
Taki czysty
Taki Wiekuisty
Nie chcę Cię splamić
Więc wciąż Cię omijam
Z bliska
A oddech tej nocy miałam urywany,
płytki…
Gdybym...
Gdybym nie musiała na nich nosić
całego ciężaru świata
leżałabym tylko
patrząc w niebo.
Na przelatujące ptaki
na wschód słońca i zachód
księżyca.
Nocami mogłabym czytać w gwiazdach…
Może wtedy byłabym prosta
jak droga do szczęścia
jak ostatni sprawiedliwy.
I leżąc mogłabym się nawet
rozsądnie zdrzemnąć.
Gdybym nie musiała na nich nosić
całego potencjału świata.
Po prostu się uśmiecha
Po prostu się uśmiecha
jak muzyka
jak Basia
jak biały kot, który czeka, by nie przebiegać przez drogę
jak siedem cnót kardynalnych
jak fotografia, którą ktoś zrobił z ukrycia
jak Kraków, w którym nie pada deszcz i
New York City, gdzie wciąż spaceruje dziewczyna w granatowych bucikach
jak milczący zegar, który cichuteńko porządkuje, nie krzyczy –
bim – bam, bim – bam
po prostu się uśmiecha
Pisanie
i
Życie
myśli zamknięte w okładkach
A gdyby tak przeczytać pisma wszystkie
i poezje zebrane.
Od A do Z.
Czy znajdę w nich ukryty ład?
Co mówi leksykon humanisty
na temat wielkich dzieł?
A w sprawie małych?
Co mówi na temat ducha i litery praw?
Mówi czy słucha,
jak ja,
sponiewierany maską cieni...
Kim jest literat bez własnego zdania?
- głupcem czy ostatnim sprawiedliwym?
A czym litera bez własnego słowa?
Zejdźcie mi z oczu! myśli zamknięte w okładkach…
Córka
To ciało kiedyś uginać się będzie pod ciężarem namiętności,
którą nazywać będzie miłością
krok za krokiem dojrzewać będzie człowiek
w tobie
krok upadek krok upadek… Człowiek
a słowa, choć na ustach, wydobywać będziesz z głowy
żeby je puszczać pocałunkiem
w zapomnienie
Dziś patrzę na początek drogi. Walczysz. Walczę.
Z sobą. O ciebie.
Moja ulubiona pora świata
Poranek
W promieniach słońca muzyka
- dotyka twoich słów
coraz jaśniej
coraz głośniej
Niby-wiosna
Lecz teraz już niby-lato
Popołudnie
choć poranki
zaszły mgłą
Wieczór
i – gdzieś pomiędzy długością geograficzną ziemi, a jej szerokością – znowu zrobiło się chłodniej…
ACEDIA /namiętność udaremniająca śpiew psalmów/...
Od ósmego dnia siódmego miesiąca pamiętnego roku
o literach, liczbach i ich mnogich związkach
nie wiem nic
ja – potencjał ?
– zdolność ?
– słowo ?
ja człowiek – pisząca niemowa –
umarł
Jak
nienapisane wiersze, które co noc umierają w mojej głowie
przed nastaniem świtu…
Oswajanie... (1)
Chyba nie ma sensu zadawanie pytania: kim?
bo odpowiedzią
tego dnia, ale i wczoraj, i jutro
byłaby niema pustka
jak nic, które samo w sobie stanowi wartość
choć jest brakiem wartości
a może: jaka?
ale i tu sto pięćdziesiąt trzy wątpliwości…
myśląc więc o Ostateczności
kiedy w lekkim powiewie nie przychodzi do mnie nikt
albo właśnie Nikt przychodzi
cichuteńko zapytam: jak?
jak się powtórnie narodzić...?
Złote zęby
Pochyliłam głowę
tylko czoło ciągnęło w górę
Czoło wysokie uparte zwrócone w stronę światła gwiazd
z których tej nocy żadna nie upadła
A tchórzliwy honor cichuteńko skamle wśród bukowego lasu
słyszysz? ja słyszę…
Pochyliłam głowę
choć może powinnam uklęknąć
ściśnięta za gardło
zasłuchana na niewinną śmierć mrowiem opowieści tej
która jest winna bycia tylko matką
nikim więcej
nikim
Pochyliłam głowę
by nie patrzeć i nie szukać odpowiedzi
a On myślał, że wreszcie nauczyłam się pokornie chować język gdzie jego miejsce…
Ale ja nie kłaniam się złotym cielcom
Ani złotym zębom
Uśmiech korzeni
Gdyby promienie słońca potrafiły opisać ten uśmiech,
choć jednym kruchym słonecznym słowem,
niebo zastygłoby w milczeniu.
Zaczarowane, zawstydzone,
zwieszając swoją chmurną głowę
ku ziemi.
Milczelibyśmy oboje, zdziwieni,
że ten mały człowiek w uśmiechu – dojrzewa
niczym drzewo, które ma własną koronę lecz wspólne korzenie.
Ze mną, ale i z Tobą.
Niebo.
…widać, jak niewielkie znaczenie miał czas,
w którym się urodzili,
a jak duże
rodzina…
Dobro odwrotne
Żeby zmierzać do końca
czasem
trzeba zawrócić do początku.
(A może zamiast zmierzać
wystarczy zmierzyć (za)wartość własnego środka?)
Na tej drodze klikasz: historia,
a potem wybierasz kierunek: Objazd.
Nie wiesz co spotkasz, kogo spotkasz.
Nie znasz drogi.
Ta sama droga – odwrotna, jest inną drogą.
Stawiasz te same kroki – odwrotnie i są to inne kroki.
Idziesz do celu – odwrotnego i osiągasz inne cele.
Być może osiągniesz dobro.
A może będzie to dobro odwrotne.
Ex libris
Być Tam – Tam nie będąc…
Dzisiaj gra we mnie muzyka
tysiącami dźwięków smutku
za tym, co być może być
miało…
za Wielkim Kanionem
rzeką Kolorado
i czytaniem – ułożonej na nagich udach –
opowieści o Trazymeńskim jeziorze
z jego żołnierzami
tymi, co to nie mogli skręcić w prawo, nie mogli skręcić w lewo, nie mogli zwolnić, nie mogli się wydostać. Nie mogli zrobić nic, jak tylko trzymać się skórzanych pasów przymocowanych do nadburcia i ujeżdżać przeciekającą łódkę jak wierzgającego mustanga…
Dzisiejszej deszczowej nocy jest szczególnie zimno – mógłbyś czytać na głos…
A ja mogłabym się wtulić
we włosy, które umyliśmy sobie nawzajem w wodzie tak zimnej, że przyprawia o ból głowy…
w polipropylen i goreteks…
Jesteśmy gotowi, by wyruszyć w drogę ku Wielkiemu Nieznanemu – mogłabym pomyśleć, a potem zapisać w dzienniku, który
mogłabym prowadzić…
Iluzja…
Mam nadzieję, że jesteś przygotowany
na ciszę
Tak jak świat światem, wiatr wiatrem
Wszystko się zacieśnia, coraz węższe pole wolności, szersze oczekiwania. Nagle jakieś ograniczenia i obowiązki, które – prędzej czy później – przynoszą bunt i… ulgę; pada stonowane „wiedziałem, wiedziałam”. I nie ma zaskoczenia. Dwa ciała to nie jedno (marzenie).
Porywy ciepłego jeszcze latem wiatru, chwila zapomnienia i zastanowienia nad zmianą (nie pory roku), na którą (też) nie ma(my) wpływu.
Jeszcze jeden powolny podmuch wiatru…
„i co to będzie?”, „i co to będzie?”…
nic
tylko dziewczęce –
czary
Matka ziemia iojciec
Że coś się urodzi wiem. Poza mną i we mnie. Cztery i pół centymetra kosmicznej przestrzeni, krzyk.
Wreszcie,
kiedyś,
za pełen obrót księżyca i ziemi, słodki ból stworzenia.
Wszystko wiem.
Tylko… kiedy cię nie ma albo jesteś… obojętny, żal ściska serce.
I to, co pod sercem…
Moje wiersze i Ona
Nie czytam swoich wierszy
są jak dawno opowiedziane historie,
które – zasłyszane – przemijają
bezpowrotnie
Skończone.
Nie czytam swoich wierszy
tak jak nie wkładam ciasnych już butów wspomnień
one nie istnieją
Byt nie jest bratem niebytu
Nie czytam swoich wierszy
zbyt kruche są – ogniki nieprzetrwane
Jak moja pamięć i niepamięć
Nie czytam…
Nagle panika
– zastygło powietrze –
z niedowierzaniem powtarzam sobie
jest jakaś inna?
jest jeszcze jedna?!
Ona,
która pisze wiersze(m) w Tobie…
A piersi miała wysokie, wyprostowane
A smukłe nogi były jak dwa latawce, szybujące…
****
... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura