Dzisiaj, w ramach przenoszenia/ratowania starych tekstów z nieaktywnego bloga, część pierwsza i druga "Mechanizmów ograbiania Narodu". Planowałem serię co najmniej pięciu artykułów, ale zanim zaprzestałem aktywności na pardonie (ze znanych powodów), zdążyłem opublikować tylko dwie. Dziś obie "reprintuję":
Mechanizmy ograbiania Narodu vol. I
by Radosław Herka
Wstęp
Od lat w społeczeństwie a przynajmniej jego znaczącej części, dominuje pogląd, że my, jako Naród, padliśmy ofiarą kradzieży. Że nas ograbiono. Niepokój ten i głębokie poczucie krzywdy, jest przez rządzących oraz tzw. „mainstream”, czyli „media głównego nurtu”, bagatelizowany i zrzucany na karby tego, że po prostu nie wszystkim udało się dostosować do warunków rzekomo wolnego rynku i rzekomego kapitalizmu, jaki zapanował w rzekomo Wolnej Polsce po roku 89. Czy aby na pewno jest prawdą to, co próbują nam wmówić media wespół z politykami? A może jednak jest tak, że to ludzie mają rację, tylko nie potrafią dokładnie wskazać, kto i jak ich skrzywdził? Artykuł ten jest głosem owych bezimiennych, którzy teraz i w ten sposób, postanowili sporządzić Akt Oskarżenia przeciwko III RP.
Złe złego początki
Zaczęło się z rozmachem. W PRL modne było oszczędzanie – zachęcała do tego nie tylko mądrość przodków, ale i władza ludowa, propagująca już w szkole podstawowej tzw. książeczki oszczędnościowe, na które pociechy, za pośrednictwem pani wychowawcy, wpłacały do banku, co tydzień po złotówce swe kieszonkowe. Miliony ludzi, tak jak te dzieci, oddały w depozyt bankom oszczędności swego życia, licząc, że na starość staną się one dlań podporą i gwarancją bezpieczeństwa. Wszak powszechnie znane i uznane powiedzenie głosi, że coś jest pewne, jak w banku. A banki w PRL były przecież tylko państwowe! I to państwo, jako właściciel, udzielało gwarancji wypłacalności depozytów zgromadzonych w bankach. Największy zeń, PKO, był wręcz synonimem bezpieczeństwa. Cieszył się ogromnym zaufaniem społecznym – większym, niźli rząd PRL kiedykolwiek w historii posiadał. Niestety. Jakże płonne to były nadzieje i jakże „papierowe” były te gwarancje, okazało się już wkrótce, gdy PRL upadł. To już Wolnej Polsce zawdzięczamy niestety pierwszą zbrodnię na Narodzie Polskim – grabież oszczędności życia wszystkich Polaków! Jak do tego doszło?
Olbrzymim problemem u schyłku PRLu oraz na początku III RP, była tzw. „hiperinflacja” tj. bardzo szybko postępująca utrata wartości pieniądza. Jak ona powstała? Mechanizm był mniej więcej taki: Państwo było wtedy największym pracodawcą. Sektor prywatny w zasadzie nie istniał a zatem nie generował zysków, z których to opodatkowania państwo mogłoby czerpać wpływy budżetowe (podatków osobistych wtedy nie było, co zresztą było logiczne, – po co pobierać podatek od pensji, którą wypłaca państwo? To zbędny koszt mnożenia stanowisk urzędniczych). PRL zyski otrzymywał głównie z eksportu produkcji przemysłowej i spożywczej a dominującym odbiorcą naszych produktów był Związek Radziecki, który w tamtym okresie również stał się niewypłacalny. Poza tym, nasza gospodarka, w porównaniu do zachodnich gospodarek niesocjalistycznych, była po prostu niewydajna a większość produkowanych przez nas artykułów, rzekomo mało atrakcyjna dla zachodniego nabywcy (i to mimo atrakcyjnej ceny – relatywnie niskie koszta pracy!). W efekcie, władze państwowe na skutek utraty rynków zbytu, spiętrzenia się spłaty rat kredytów zagranicznych i nie możności zaciągnięcia nowych, nie miały pieniędzy na wypłaty wynagrodzeń etc. Dlatego NBP (podporządkowany wtedy Ministerstwu Finansów), po prostu dodrukowywał kolejne miliardy złotych, potrzebnych na załatanie dziury budżetowej.
W ten sposób na rynku pojawiało się coraz więcej pieniędzy, których realna wartość (tj. siła nabywcza – ile dóbr konsumpcyjnych można za otrzymaną kwotę kupić), mówiąc delikatnie, była coraz mniejsza. Ceny nominalne (tj. wyrażone daną kwotą) rosły i coraz mniej można było kupić za tę samą pensję a co prowadziło wprost do niepokoi społecznych. Ludzie domagali się podwyżek pensji, które kompensowałyby podwyżki cen produktów etc., na co władza, nie mogąc rozwiązać problemów strukturalnie, reagowała kolejnym dodrukiem pieniądza, a co miast gasić pożar, podsycało go – i tak w nieskończoność. Państwo wpadało w błędne koło inflacji bez wyjścia. Tak zrodziła się hiperinflacja, czyli bardzo gwałtowna i postępująca utrata wartości (papierowego) pieniądza. Inflancja ta nie ominęła też oszczędności. I w sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego ani zasadniczo złego (bo każdy na niej ucierpiałby w tym samym stopniu), gdyby nie jeden drobny szczegół. Mianowicie rewaloryzacja i to, jak niesymetrycznie ją przeprowadzono, uprzywilejowując jedne podmioty, kosztem drugich a zwłaszcza kosztem ogółu społeczeństwa!
Rewaloryzacja to wyraz składający się z dwóch członów. Przedrostka pochodzenia łacińskiego „re”, oznaczającego coś odtworzonego na nowo, oraz wyrazu „walor”, również obcego pochodzenia, który znaczy w j. polskim mniej więcej tyle, co „wartość”. Rewaloryzacja zatem, to proces nadania nowej wartości. Hiperinflacja spowodowała, że aby chronić obywateli, państwo wydało dekrety (ustawy i rozporządzenia z mocą ustaw), wedle których naliczano „nową wartość” nabywczą „dawnego pieniądza”. W ten sposób rewaloryzowano pensje, renty, emerytury a nawet przedpłaty na Polonezy czynione w FSO. Państwo wtedy, zupełnie wspaniałomyślnie, zrewaloryzowało również nasze ówczesne wobec banków zadłużenie, gdzie przykładowo kredyt zaciągnięty na 100 zł, który wedle umowy spłacała kwota 120 zł a na co mieliśmy powiedzmy 2 lata, stawał się ot tak, długiem w wysokości 22 000 zł płatnym zaraz! To nie żart! Taka była wtedy inflacja i kredyty zaciągnięte w roku 1988 w roku 1990 i 91 osiągały astronomiczne wręcz odsetki! A co było sprzeczne z obowiązującym nawet wtedy prawem!
Jeżeli ci spośród państwa, którzy nie pamiętają tych czasów, myślą sobie teraz, że w podobny sposób państwo wspaniałomyślnie zrewaloryzowało też wkłady na książeczkach oszczędnościowych, to jesteście państwo w wielkim błędzie. Ci, którzy mieli wtedy oszczędności w bankach, (jak m.in. rodzice autora niniejszej publikacji – nota bene, moi rodzice mieli też wtedy zaciągnięte w bankach kredyty!), z dnia na dzień wszystko stracili. Państwo odmówiło rewaloryzacji oszczędności i były one rozliczane wedle wartości nominalnej. Co znaczy, że ktoś mając przykładowe 100 zł na książeczce PKO, mógł wyciągnąć zeń 107 zł a co stanowiło już wtedy przysłowiowe „grosze”.
Skandalem było również podobne potraktowanie tzw. „książeczek mieszkaniowych”. Tym, którzy nie pamiętają: był to modny w PRLu sposób odkładania pieniędzy na własne M. Miliony ludzi w Polsce oszczędzały nań środki, celem wykupu upragnionych mieszkań. Z powodu permanentnego ich deficytu na rynku, polegało to najczęściej na tym, że większość obywateli miała nań już zgromadzone środki, tzw. „pełne wkłady”, stanowiące równowartość tychże mieszkań, za które przysługiwało np. prawo do lokalu spółdzielczego. Mając odłożone te pieniądze na książeczce, wedle tej wartości mieszkań, jaka obowiązywała w dniu, w którym dokonali nań pełnej wpłaty (tzw. „przedpłaty”), oczekiwali oni na swój przydział tj., że kiedy tylko państwo (był wszakże tutaj, jeśli już nie monopol, to przynajmniej tzw. „monopson”* państwa w dziedzinie budownictwa mieszkaniowego) wybuduje blok mieszkalny (m.in. z środków zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych w bankach, przecież również państwowych), wtedy oni się doń wprowadzą, realizując w ten sposób ową „książeczkę”, (czyli synonim konta bankowego w PRL). Pierwszeństwo, przynajmniej teoretycznie, mieli ci ich posiadacze z „pełnym wkładem mieszkaniowym”.
Tymczasem on nigdy nie nastąpił! Przydziału nie było! Co więcej, państwo odmówiło rewaloryzacji tych książeczek i dokonanych nań wkładów i w ten sposób te pieniądze też zniknęły! W efekcie czego ludzie zostali pozbawieni obiecanych mieszkań oraz jakiejkolwiek nadziei na ich posiadanie w przyszłości, albowiem odłożone na ten cel pieniądze, również przepadły! Dopiero pod naciskiem silnych społecznych protestów, państwo zgodziło się wypłacać tzw. „premie gwarantowane” tym, którzy likwidowali książeczkę z przeznaczeniem na własne lokum – czy to przy zakupie mieszkania, czy to przy budowie domu. Wartość tej premii jednak, po dziś dzień, nie odzwierciedla wartości nabywczej wpłaconych przez oszczędzających wkładów, nie mówiąc już o odsetkach należnych za dziesięciolecia oszczędzania. Pełny wkład na książeczce mieszkaniowej na mieszkanie typu M4, odpowiadał ówczesnej, (co prawda regulowanej, ale jednak) cenie tego mieszkania na rynku pierwotnym. Dziś, chcąc zrealizować taką książeczkę bez premii, dostaną państwo, bagatela, 5 zł a z premią, (co zważywszy na pow. też jest śmieszne), góra 30 000 zł. Dla porównania: cena skromnej kawalerki w Warszawie to dziś koszt 300 000 zł! Czyli 10x tyle za skromne M1, co zgromadzone przezeń środki na M4 (dziś mieszkanie typu M4 można kupić najtaniej za 500 000 zł – i to na obrzeżach Warszawy. W mniejszych miejscowościach za 300 000 zł).
c.d.n. w części drugiej, zatyt.: „Okradania ciąg dalszy, czyli wybór metody”
* „monopson” w tym sensie, że państwo (w tym parapaństwowe spółdzielnie mieszkaniowe, kontrolowane przez aktyw partyjny) było głównym odbiorcą mieszkań, zamawiających je u producentów – państwowych firm budowlanych i to państwo, już jako monopolista, redystrybuował je wśród obywateli. Jedyną konkurencją i alternatywą dla obywatela była możliwość wzniesienia własnym sumptem domu jednorodzinnego. Głównym jednak sposobem zaspakajania potrzeb mieszkaniowych, było nabycie własnego „M”.
Mechanizmy ograbiania Narodu vol. II
by Radosław Herka
Wstęp
Od lat w społeczeństwie a przynajmniej jego znaczącej części, dominuje pogląd, że my, jako Naród, padliśmy ofiarą kradzieży. Że nas ograbiono. Niepokój ten i głębokie poczucie krzywdy, jest przez rządzących oraz tzw. „mainstream”, czyli „media głównego nurtu”, bagatelizowany i zrzucany na karby tego, że po prostu nie wszystkim udało się dostosować do warunków rzekomo wolnego rynku i rzekomego kapitalizmu, jaki zapanował w rzekomo Wolnej Polsce po roku 89. Czy aby na pewno jest prawdą to, co próbują nam wmówić media wespół z politykami? A może jednak jest tak, że to ludzie mają rację, tylko nie potrafią dokładnie wskazać kto i jak ich skrzywdził? Artykuł ten jest głosem owych bezimiennych, którzy teraz i w ten sposób, postanowili sporządzić Akt Oskarżenia przeciwko III RP.
Okradania ciąg dalszy, czyli wybór metody
Wielka hiperinflacja końca lat 80 i początku lat 90 wymagała nadzwyczajnych rozwiązań. Należało szybko wdrożyć konieczne reformy. Generalnie znane modele były dwa. Pierwszym był model chiński, drugi zaś to boliwijski. Ojcem pierwszego był Deng Xiaoping, „ojcami” drugiego byli Jeffrey Sachs i George Soros. Model pierwszy opierał się na wykorzystaniu atutu, w postaci niskich kosztów pracy w PRL. Mianowicie w syt. adekwatnej do tej, w jakiej znalazła się Polska pod koniec lat 80, Chińska Republika Ludowa znalazła się pod koniec lat 70. Wtedy to internowany za czasów Mao Zedonga generał, dokonał w Chinach przewrotu wojskowego i wprowadził stopniowo, przy zachowaniu struktur państwa policyjnego, reformy gospodarcze, skutkujące w rzeczywistości kapitalizmem. Państwo zaczęło produkować na eksport, stając się największą fabryką świata. W międzyczasie postępowała modernizacja państwa i gospodarki. Wzburzonym „towarzyszom”, skarżącym się na odejście partii od idei Marksa, Lenina i Engelsa generał z rozbrajającą szczerością i chińską elegancją tłumaczył:, „jakie znaczenie ma to, czy kot jest czarny, czy biały, skoro łowi myszy?”.
Tych, którzy tę różnicę jednak dostrzegali, nowy reżym bez pardonu wsadzał do więzień. Paradoksalnie, więźniami politycznymi w ChRL w latach 80 stawali się nie wrodzy komunizmu, ale marksiści-leniniści właśnie a zwłaszcza będący bardziej „na lewo” od nich, praktykujący maoiści, (czyli najwierniejsi towarzysze partyjni poprzedniego reżymu i zwolennicy „rewolucji kulturalnej”, którzy to wsadzili pana generała do więzienia za to, że się jej sprzeciwił). Tych zaś, rzekomo domagających się demokracji a w rzeczywistości „sprawiedliwego socjalizmu” studentów, nowy reżym rozjeżdżał czołgami na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tian ‘an men). Były to niewątpliwie ofiary „zbrodniczej transformacji” i „zbrodniczego reżymu”, który potępiał wtedy „cały świat”. Ale nie sposób też nie dostrzec, że była to cena, za jaką dziś ten sam „cały świat” podziwia Chiny, chce weń inwestować i z nimi handlować a także, boi się ich zarazem...
Chiny są dziś drugą, po USA (a przed Japonią) gospodarką świata. Wyprzedziły Niemcy, jako lidera światowego eksportu. Chińska Republika Ludowa jest też drugą, po USA, militarną potęgą na naszym globie. Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza jest największą armią świata. Liczy 2 miliony 250 tysięcy żołnierzy regularnych. Wraz z żołnierzami organizacji paramilitarnych liczy 3 mln 250 tyś ludzi pod bronią. Ogółem armia chińska ma 216 milionów rezerwistów (więcej, niźli obywateli liczy sobie Rosja), z czego, w razie wojny, „jedynie” 20 milionów może liczyć na pełne i w miarę nowoczesne uzbrojenie – czołgi, samoloty etc. Reszta, czyli ok. 150 milionów żołnierzy, może liczyć „zaledwie” na historyczne i pamiętające lata 40 i 50 pepesze, czołgi T 34 etc.). Chiny „Ludowe” mają dziś największe na świecie rezerwy walutowe oraz są największym wierzycielem USA, który, jeśli tylko tego zapragnie, może hipotetycznie, (bo faktycznie nie leży to w chińskim interesie) doprowadzić do „zlicytowania” majątku USA – de facto bankruta, którego nie stać na spłatę całości zaciągniętego długu. Moc Chin jest zatem porażająca i przerażająca.
Czy mogliśmy być jak one, tak samo silni (mierząc oczywiście naszą miarą i w skali tylko regionalnej – europejskiej)? Rozwijać się dziś w tempie 12% wzrostu PKB rocznie, śmiejąc się z „kryzysu”? Z pewnością trudno przyrównać PRL do ChRL a Wojciecha Jaruzelskiego do Deng Xiaopinga. Stety/niestety nie spełnił on pokładanych w nim nadziei, jakie żywiła UPR w osobach Stefana Kisielewskiego, Stanisława Michalkiewicza oraz Janusza Korwin-Mkkego, którzy w latach 80 głosili hasło „zlikwidować socjalizm, zamordyzm zostawić” a które rzekomo było odwróceniem hasła/postulatu „socjalizmu z ludzką twarzą”, jaki głosili wtedy robotnicy, KOR i Solidarność („Socjalizm – TAK, Wypaczeniom – NIE”). Ale też i sytuacja geopolityczna Polski była zupełnie różna od tej, w jakiej znalazła się Chińska Republika Ludowa i (na szczęście) szybko się zmieniała. Los niestety chciał, że kiedy do władzy w PRL doszedł rząd Mieczysława Rakowskiego i rozpoczął swe reformy minister Mieczysław Wilczek* a które w efekcie prowadziły prostą drogą do powtórki z modelu chińskiego w Polsce, ZSRR upadł a wraz z nim idea zapoczątkowania kapitalizmu w ustroju autorytarnym i (jedynie formalnie, choć już nie faktycznie), socjalistycznym.
Być może to był powód, dla którego w III RP nie kontynuowano idei i ducha reform Wilczka-Rakowskiego? Być może nie. Trudno dziś dociekać, choć Jeffrey Sachs publicznie twierdzi, że jeszcze w PRLu członkowie władz „polski ludowej” zgłosili się doń z prośbą o napisanie dlań planu transformacji systemu ekonomicznego państwa. Tak, czy inaczej, zamiast chińskiego modelu transformacji, wybrano plan, który w Polsce ochrzczono mianem „Planu Balcerowicza” a który stworzyli de facto cyt. tandem Soros-Sachs i który wcześniej zrealizowano w Boliwii. A jak powszechnie wiadomo, Boliwia jest dziś południowoamerykańskim tygrysem gospodarczym, zadziwiającym cały świat swoim bogactwem i tempem rozwoju gospodarczego... To oczywiście żart podszyty gorzką ironią. Boliwia należy do najbiedniejszych krajów regionu. Pomijając lokalne uwarunkowania, dlaczego w Boliwii jest tak źle, można bez wątpienia zestawiać modele transformacji boliwijskiej z transformacją w Polsce i doszukiwać się w tym przyczyn i źródeł „ubóstwa (obu) narodów” (Adam Smith, ojciec Ekonomii, był autorem rozprawki o źródłach „bogactwa narodów”. Stąd też zawarta jest w tych słowach nie tylko gorzka, ale i głęboka a zarazem smutna ironia i chichot historii)...
c.d.n. w części trzeciej, zatyt.: „Balcerowicz musi odejść”
* te, do których powrócić chciał w swej kampanii prezydenckiej Premier Jarosław Kaczyński, twierdząc, że to „dobry pomysł” i że jest „wart rozważenia”.
Inne tematy w dziale Gospodarka