neosofista neosofista
1130
BLOG

Krótki słowniczek terminów politologicznych czyli m. in. o łasce dla Kamińskiego

neosofista neosofista Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Od objęcia przez PiS władzy w wyniku wyborów 2015 r. media i różni weń komentatorzy odmieniają przez wszystkie przypadki terminy takie, jak "suweren", "konstytucja", "prawo", "władza", "trójpodział władzy", "władza sądownicza" itp., itd. Wracający "spór kompetencyjny" w okół ułaskawienia przez Prezydenta A. Dudę Pana Ministra M. Kamińskiego odnowił zaś pojęcia "łaski" i "prawa łaski". Sąd Najwyższy twierdzi przy tej okazji, że Prezydent nie miał do niej prawa, Prezydent twierdzi, że miał a Trybunał Konstytucyjny, że się tym zajmie - a skoro tak, to SN powinien przestać. Ale ten nie chce! A co o tym wszystkim ma myśleć zwykły zjadacz chleba i oglądacz TV? Gubi się. Nikt mu nie wyjaśnił, co w ogóle znaczą te cholerne terminy, którymi okładają się na zmianę różni "szamani" w TV, wykładający swoje "prawdy" o "złym" i "dobrym mzimiu" (patrz mój komentarz dla Julki Palmer do mej poprzedniej notatki). A zatem, postanowiłem się odrobinę wysilić i napisać taki krótki słowniczek terminów politologicznych (nad)używanych ostatnio w tej "debacie publicznej": skąd się wywodzą, co znaczą i jak je należy wobec tego interpretować. Zachęcam do lektury!

Doktryna prawa

Na wstępie jedno zasadnicze wyjaśnienie. Istnieje coś takiego, jak "doktryna prawa" - formalnie nigdzie nie spisana, choć na jej temat powstało wiele książek a nawet podręczników. Prawo bowiem wszystkiego nie definiuje. Niektóre terminy, choćby się nimi posługiwano powszechnie w tekstach aktów normatywnych, nigdy nie zostały weń zdefiniowane. Stanowią one właśnie dorobek "doktryny prawa" i są w sferze niejako dorozumianej - oczywistej. Ten problem pojawia się już na wstępie mojego słowniczka - termin "suweren" nie jest formalnie nawet określony w polskiej konstytucji. Jej art. 4 stanowi jedynie, w punkcie 1, że "Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu." - co to w ogóle oznacza? Czy to faktycznie znaczy, że Naród (jaki w dodatku - cholera mać, nie napisali, a i def. narodu też nie podali), jest "suwerenem"? A może wobec tego jest nim (czy może nim być w ogóle?) sama "Konstytucja"? - jak tego chce podobno prof. i to w dodatku prawa a nadto pierwsza prezes SN, niejaka Pani Gerdorf...? Cholera (nie, że niby Pani Gersdorf!) raczy wiedzieć...

Geneza pojęcia suwerena

Jest istotna rozbieżność między współczesnym znaczeniem tego pojęcia a jego źródłosłowem. Wyraz suweren pochodzi z głębokiego średniowiecza, okolic VIII, IX i X w. n.e. z państwa Karolingów - a konkretnie samego Karola Wielkiego i jego dworu. Brzmiał on wtedy "suzeren" i odnosił się najprawdopodobniej pierwotnie do funkcji urzędniczej pełnionej na dworze Karola Wielkiego. Suzeren był wtedy jednym z jego urzędników. Z czasem jednak nabrał obecnego, współczesnego (choć wciąż historycznego) znaczenia - jakie przytacza też wikipedia. Że Suzeren był to Senior (w systemie lennym), nie będący zarazem niczyim lennikiem, czyli wasalem. Ale to nadal zamierzchła przeszłość. Kiedy suzeren tak formalnie stał się suwerenem - w obecnym kształcie? I czym jest wobec tego władza suwerenna w takim razie? I czy władza suwerenna, to władza zwierzchnia - o której mówi nasza Konstytucja? No i czym w ogóle jest ta "Konstytucja" - do "Pani Gersdorf" (nie dopiszę "nędzy" - bo ani nie życzę jej 10 000 zł / miesięcznie, ani nie uważam tego za nędzę a przez to i tego za trafne porównanie)!? Aby to wyjaśnić, trzeba chyba wpierw skupić się na pojęciu samej władzy...

O władzy a może i władzach?

Trójpodział władzy - na wykonawczą, prawodawczą i sądowniczą, zrodził się dopiero w XVIII w. i był konceptem czysto teoretycznym jednego z ówczesnych, francuskich filozofów - Monteskiusza. Przez wieki istnienia ludzkiej cywilizacji, władza była monolitem. I czy to w monarchiach, czy nawet republikach, książęta, królowie, konsulowie, sekretarze przeróżnych republik - od czasów starożytnych do nowożytnych włącznie, dzierżąc i sprawując władzę, wykonywali ją w pełnym zakresie. Od wydawania praw i ukazów, poprzez zarządzanie po sądzenie poddanych tej władzy włącznie. Dopiero Rewolucja Francuska a także Rewolucja Amerykańska, przyczyniły się do popularyzacji tej idei - rozdzielenia władzy i stworzenia trzech (w założeniu) odrębnych władz - tak, aby się one na wzajem kontrolowały i ograniczały zarazem. Koncepcja ta była swoistym remedium na władzę absolutną dzierżoną przez jednostkę - co było zdaniem filozofów oświecenia, wyrazem uciemiężenia ludu, którego podmiotowość i emancypację forsowano. Trójpodział miał zapobiegać niejako wyłonieniu się suwerena - monarchy, który by miał pełnię władzy.

Suweren jakiego znamy

Sama koncepcja suwerena - władcy suwerennego, też jest względnie nowa bowiem sięga zaledwie do XVII wieku i zawarcia tzw. Pokoju Westfalskiego, kończącego tzw. Wojnę Trzydziestoletnią - czyli okres wojen religijnych w Europie, toczonych na gruncie reformacji. Ta zaś - reformacja, wzięła swój początek, jak wiemy, w sprzeciwie Marcina Lutra, wobec Kościoła Katolickiego i władzy, jaką sobie "uzurpował" nad ludźmi, a jaką M. Luter wyartykułował pod postacią swoich 95 tez przybitych do drzwi kościoła w Wittenberdze. Oczywiście, same tezy miały charakter doktrynalny - co nie znaczy, że nie miały konsekwencji politycznych i nie wpisywały się "idealnie" w jeszcze stary "spór o inwestyturę", czyli w skrócie - o to, aby cesarzowi oddać to, co cesarskie a Bogu to, co boskie (w kwestii przyziemnej władzy). Nic więc dziwnego, że reformacja miała swój wyraz nie tyle religijny, co polityczny. Jego zwieńczeniem - ukoronowaniem całego procesu, był właśnie Pokój Westfalski, w wyniku którego w prawie międzynarodowym zdefiniowana została koncepcja suwerena i władcy suwerennego.

Był nim wtedy władca państwa - cesarz, król, książę, ale także np. hrabia. Głowa państwa a choćby tylko państewka, który po pierwsze miał pełnię władzy nad ludźmi i ziemią mu podległą/ którą zarządzał (nawet w tym wymiarze, że mógł określić religię panującą w jego kraju - patrz sławna zasada Cuius regio, eius religio, a jego poddani byli zobowiązani ją wyznawać), po drugie, nie miał nad sobą żadnej władzy zwierzchniej, (może, za wyjątkiem Boga, ale też w wyniku przeprowadzonej reformacji, władca stawał się często głową panującego w danym państwie Kościoła, zrzucając zwierzchność Stolicy Apostolskiej nad jego poczynaniami), wreszcie, po trzecie, w konsekwencji, władca suwerenny był równy w stosunkach międzynarodowych (wtedy się one formalnie zrodziły na współczesnych zasadach), innym władcom suwerennym. Ponadto, władza suwerenna, to nie tylko władza nadrzędna - nad danym terytorium i ludźmi i nie podlegająca innym władcom i nakazom ich woli, ale wyrażająca się tym, że władca suwerenny nie był nawet związany żadnym ograniczeniem - włącznie z własną wolą, jaką dotychczas wyraził. Co to znaczy? Że stanowiąc jakieś prawo, np. przyznające komuś, jednostkom lub grupom osób, określone przywileje itd., mógł je następnie odwołać - bez żadnych konsekwencji! Suwerena nie wiążą bowiem nawet jego uprzednie decyzje i zawsze może je zmienić. Tym właśnie wyróżnia się władza suwerenna. Wedle idei, nie podlega wpływom ani zewnętrznym, ani wewnętrznym. A każdy suweren, w stosunkach międzynarodowych, jest sobie równy. Nawet cesarz wielkiego mocarstwa z byle księciuniem samorządnego zadupia.

Konstytucja i jej geneza i przemiany Suwerena

Tak oczywiście było (ale formalnie nadal jest - patrz np. protokół dyplomatyczny i prawo międzynarodowe) dość krótko w historii. Wpierw nastało Oświecenie i bunt wobec tej koncepcji - władzy suwerennej jednostki, nazwanej władzą absolutną. Po prawdzie, to on zawsze istniał. W Anglii szlachta od wieków starała się narzucić swoiste Bill of rights swoim królom. W Polsce, gdzie ich sobie nawet obieraliśmy, mieliśmy swoiste Pacta Conventa - bez których zaprzysiężenia kandydat nie zostawał królem. Były to wszystko akty, - publiczne zobowiązania monarchy do tego, że po pierwsze, potwierdza dot. prawa i przywileje szlacheckie (ówczesny lud/ naród w znaczeniu politycznym, tacy "para-obywatele" czyli mający prawa polityczne), albo stanowe, (patrz stany generalne: szlachta, kler oraz wówczas tylko jeszcze mieszczaństwo - chłopstwo było wtedy poza nawiasem polityki). I zobowiązywał się jednocześnie, że ich nie odwoła po objęciu tronu. Ale dopiero Oświecenie, oraz sukces Rewolucji Amerykańskiej a następnie Rewolucji Francuskiej, przyczyniły się do powstania koncepcji Konstytucji. Czyli najwyższego aktu normatywnego w Państwie.

Tu ważna uwaga. Koncepcja Konstytucji jest nierozerwalnie związana z demokracją, czyli koncepcją emancypacji ludu oraz obaleniem monarchii. Oświeceniowi myśliciele, głównie francuscy, (co zaznaczam tylko dla zasady, aby się za długo nie wywodzić n/t różnic między oświeceniem francuskim a angielskim/ anglosaskim), będący nadto  zwolennikami tzw. "umowy społecznej" pragnęli zastąpić władzę jednostki, władzą ludu - i weń upatrywać źródła praw i instytucji państwa. W ten sposób zrodziła się koncepcja ludu (bo współczesne pojęcie narodu jest późniejsze - XIX wieczne dopiero), jako suwerena w państwie. Oraz Konstytucji, jako z jednej strony karty praw obywatelskich a z drugiej określającej ustrój państwa oraz wzajemne zależności i pozycje względem siebie określonych instytucji w państwie. Pierwszą Konstytucją - wzorcową niejako, była, jak wiemy, Konstytucja Stanów Zjednoczonych Ameryki. To ona wytyczyła standardy dla pozostałych - będąc swoistym "melanżem" koncepcji francuskiego i angielskiego oświecenia (czerpiąc z każdego to, co najlepsze). Tym bardziej, że za chwilę nastąpiło załamanie.

We Francji jak wiemy, Rewolucja przybrała mniej cywilizowane oblicze, jak ta w Ameryce. Była o wiele bardziej radykalna i skończyła się nie tylko królobójstwem, nie tylko terrorem jakobińskim, ale także nastaniem Napoleona - pierwszego w dziejach Cesarza, nie kraju, ale Ludu (Napoleon był Cesarzem Francuzów a nie Francji!). W dodatku kres rządów Napoleona, to restauracja porządków absolutnych - Patrz Kongres Wiedeński i jego postanowienia. Nie było jednak możliwym zamknąć dżina ponownie w lampie. Na świat wylały się idee, których nawet władcy suwerenni musieli ulec. Konstytucje tamtych czasów w Europie, to nie konstytucje uchwalane przez Ludy/ Narody, ale "oktrojowane", czyli "łaskawie" nadawane przez Suwerena swoim poddanym. I jako takie - uznające suwerenność władców, mogły podlegać odwołaniu, - zgodnie z zasadami władzy suwerennej (patrz, że Suweren nie jest związany ani ograniczony w żaden sposób, nawet przez swoje dotychczasowe decyzje i postanowienia, które może zawsze zmienić lub odwołać). Oczywiście, trwała cały czas erozja tej koncepcji - i nawet w krajach, które zachowały monarchię, z czasem król przestawał być Suwerenem - choć nadal panował, to już nie rządził (suwerenem stawał się parlament).   

Głowa państwa i resztki jej monarszych prerogatyw

Wraz z rozwojem demokracji i przenoszeniem ośrodka władzy suwerennej z jednostki - monarchy, na podmioty zbiorowe (ludy, parlamenty, narody), niezależnie od tego, czy były to republiki, czy monarchie, głowa państwa jako taka, dziedziczyła odwieczne prawa/ prerogatywy monarsze - choć były one ograniczane. Król np. zawsze był szefem rządu. Zaczęło się to zmieniać w Anglii w XVIII w., kiedy ośrodek władzy, dziś powiedzielibyśmy, władzy wykonawczej, został przeniesiony do gabinetu ministrów (czyli sług po łacinie) - na czele którego stanął "pierwszy z ministrów", czyli premier. Dało to początek modelu gabinetowego - gdzie głowa państwa, także prezydent w republice, nie jest szefem rządu. Taki model panuje dziś w Europie, także w Polsce. W USA jak wiemy, mamy model prezydencki - tam, głowa państwa nadal jest szefem rządu. Oczywiście, dziś wszędzie na świecie, gdzie króluje demokracja (choćby to była tylko taka z nazwy), panuje trójpodział władzy: na w/w sądowniczą, wykonawczą i ustawodawczą. Nawet, jeśli jest to Wielka Brytania, gdzie nominalnie tak nie jest i nie ma nawet formalnej konstytucji - ale gdzie usus (czyli zwyczaj), sprawił, że tak jest - cóż, to osobliwości systemu prawnego "common law" (czyli prawa powszechnego). Ale mniejsza o to.

Gdzie w tym wszystkim jest "prawo łaski" i czym się ono wyraża? Jak wspomniałem, to chyba ostatnia z "królewskich reminiscencji" głowy państwa - pochodzi z czasów, kiedy królowie dzierżyli pełnię władzy (a przynajmniej, z czasów, w których władza nie podlegała trójpodziałowi). Król, jako najwyższy sędzia, miał zawsze prawo: łaski, dyspensy i suspensy. Te dwie ostatnie dziś już nie występują w porządkach prawnych, ale kiedyś oznaczały prawo udzielenia jednostce lub grupie osób zwolnienia od jakiegoś obowiązku prawnego (dyspensa) a suspensa zawieszenie jakiegoś prawa względem ogółu, grup lub jednostek. Uznano je za niezgodne z zasadą trójpodziału władzy, jako nazbyt ingerujące w domenę władzy - zarazem ustawodawczej, jak i sądowniczej (monarcha/ głowa państwa mógł/a na ich podstawie zwolnić od stosowania prawa/ zawiesić obowiązywanie takiego prawa).

Współcześnie suspensa, jako prerogatywa głowy państwa istnieje chyba tylko w USA. Prezydent ma prawo m. in. veta kieszonkowego - czyli zawieszenia obowiązywania ustawy na okres do dwóch lat od jej uchwalenia (kadencja Kongresu trwa dwa lata - prezydent podpisuje ustawę na 10 dni przed końcem kadencji Kongresu). Poza tym przypadkiem, bardzo ograniczonym w czasie, zarazem pod względem jego obowiązywania, jak i możliwości zastosowania, chyba nie ma innego przykładu prawa suspensy w świecie. Veto w innych systemach prawnych przybiera na ogół postać taką, jak w Polsce - czyli weta regularnego, tj. całkowitej blokady wejścia w życie danego prawa, co jednak można wzruszyć, stosując przez parlament powtórne głosowanie. Czasami nie potrzeba do tego nawet większości kwalifikowanej, jak np ma to miejsce w Polsce, gdzie aby odrzucić weto prezydenta potrzeba większości 3/5 posłów ogółu głosujących przy niskim quorum stanowiącym połowę wszystkich posłów.   

Ale wracając do prawa łaski - w sumie to nie wiem... I chyba nikt tego nie wie - dlaczego ten "przywilej głowy państwa" został zachowany? Może twórcom mechanizmów check and balance - czyli kontroli i balansowania (samoograniczania) się władz, (w systemie trójpodziału władzy), to odwieczne prawo głowy państwa - naczelnego sędziego, choć wkracza w kompetencje władzy sądowniczej, wydało się po prostu "szlachetne"? "Wspaniałomyślne"? Może nawet na swój sposób "romantyczne"? Nie mam pojęcia. Ale począwszy do Konstytucji Amerykańskiej, uznano, że głowa państwa - prezydent, ma prawo nadal je stosować: łaskę, wobec tych skazańców, którzy nań jego zdaniem zasłużą. Jest to w myśl doktryny prawa, dyskrecjonalne prerogatywa głowy państwa. A jako taka nie podlega ograniczeniom. Jeśli jednak Konstytucja danego państwa nakłada nań ograniczeń - a polska Konstytucja z 1997 r. nakłada tylko taki wymóg, że prezydent nie może go zastosować względem osób skazanych przez Trybunał Stanu (art. 139), wtedy stosuje się te ograniczenia (i tylko te!).

Czy Prezydent miał prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego?

I tutaj pojawia się problem, że nasza Konstytucja jest po prostu bublem ( o czym wspominałem w w/w komentarzu dla Julki Palmer pod mym poprzednim wpisem). Kolejny dowód na to, że pisało ja 6 kucharek - a jak wiadomo z przysłowia, gdzie kucharek sześć... Art. 139 Konstytucji brzmi bowiem: "Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu." Pierwsze zdanie mówi wprost, że prezydent ma prawo stosować prawo łaski. A to nie zostało zdefiniowane. A zatem można i należy je interpretować zgodnie z doktryna prawa. W USA, gdzie prezydent też ma prawo łaski i nie jest ono ograniczone, - bowiem wynika z doktryny prawa, może ułaskawić każdego i zawsze (to jest dorozumiane). I tak Richard Nixon, wówczas już były prezydent USA, został ułaskawiony za wszystkie swoje czyny, jakie popełnił i o których było wiadomo lub o których dopiero można się było dowiedzieć później (sic! niejako na zaś!), przez swego następcę Prezydenta Geralda Forda!

Ułaskawiony przez Forda Nixon nigdy nie został skazany przez żaden Sąd! Co więcej, był poddany procedurze impeachmentu - chcąc na siłę, można to porównać do naszego Trybunału Stanu. Nasza Konstytucja nie jest wiec tak "liberalna" jak amerykańska - nasz prezydent nie może ułaskawić nikogo, kto byłby przezeń skazany. Pytanie jednak, czy może ułaskawić kogoś, przed postawieniem przed Trybunałem Stanu - wszak zgodnie z doktryną, wykładnia literalna i powiązana zeń fikcja racjonalnego ustawodawcy zobowiązuje! Co to oznacza?

Że przyjmuje się zgodnie z doktryną prawa, że prawodawca jest racjonalny a to oznacza, że to, co ustanowiono (w ustawie lub innym akcie prawnym), znaczy dokładnie to, co zapisano - i nie można tego interpretować po swojemu, ale tak jak zapisano (wykładnia literalna). No ale, że nasza ustawa zasadnicza, znaczy się Konstytucja stanowi tylko, że Prezydent stosuje prawo łaski, oraz że nie może go stosować wobec osób SKAZANYCH przez Trybunał Konstytucyjny - rodzi się niepewność wśród sędziów Sądu Najwyższego - czy i jakim jeszcze ograniczeniom podlega prawo łaski? Jak napisałem, zgodnie z doktryną prawa, głowa państwa może każdego i na każdym etapie ułaskawić. Przynajmniej w teorii - czemu historyczny wyraz dał pół wieku temu Gerald Ford ułaskawiając Richarda Nixona, który nie był nigdy skazany za nic.

Zakończenie

Nasza konstytucja ogranicza prawo łaski - że jeśli ktoś JUŻ został skazany przez Trybunał Stanu, to Prezydent nie może go ułaskawić. Ale jeśli tak - to może ułaskawić kogoś przed skazaniem (jak Ford Nixona) - a to już zdaniem niektórych byłoby obejściem prawa. Usiłują więc zarzucić prezydentowi, że nie może korzystać z prawa łaski względem kogoś, kto nie został PRAWOMOCNIE skazany. Ale tego ograniczenia nie nakłada Konstytucja, ani doktryna prawa! To wynika tylko z próby interpretacji konstytucji wedle wykładni celowościowej - czyli wy-mniemaniu, co też ten "racjonalny ustawodawca" tak naprawdę miał na myśli, zakładając, że jednak nie do końca umiał wyrazić swoje myśli wyraźnie (nie wiem? Był pijany? A może niedouczony?). Cóż. Niech to będzie najlepszą puentą i skwitowaniem naszej Konstytucji - jakim jest tworem niedoskonałym w swym skomplikowaniu i długości (o ileż treściwsza i krótsza jest Konstytucja USA).

Dodam jeszcze, że cały spór między SN, TK a PAD jest w gruncie rzeczy czysto akademicki. Mariusz Kamiński nigdy nie był skazany ani nawet postawiony w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu a zaledwie przed zwykłym sądem powszechnym. Zatem "gdybanie" czy prawo łaski jako dyskrecjonalne uprawnienie prezydenta, mogło być względem niego zastosowane, czy nie - jest bezprzedmiotowe. Oczywistym jest, że mogło być. No chyba, że ktoś zakłada, że proces mógłby się toczyć w nieskończoność, w międzyczasie prezydent mógłby ustąpić a następca, po uprawomocnieniu się wyroku, odmówić prawa łaski? - zakładając, że temu miałoby służyć przyjęcie takiej wykładni, aby uniemożliwiając PAD ułaskawienie MK. Ale to (przewlekłość postępowania) godzi w fundamentalne prawa człowieka - i Polska nie raz przegrywała w Strasbourgu procesy z tego powodu.

Zrozumiałbym jeszcze te obawy sędziów Sadu Najwyższego, gdyby jeszcze chodziło o proces Mariusza Kamińskiego przed Trybunałem Stanu - że prezydent uniemożliwił w ten sposób, stosując łaskę, oskarżenie MK i skazanie go za zbrodnię z katalogu przestępstw zdrady stanu. Ale w tym przypadku taka kolizja ani jej groźba, nie zachodzi. Co więcej - stosując wykładnie literalną, a ta zawsze ma pierwszeństwo nad każdą inną, włącznie z wykładnią celowościową, teoretycznie, zgodnie z litera prawa, PAD nadal mógłby ułaskawić MK - nim postawiono by go przed Trybunałem... Hipotetycznie! Ot i taka puenta. 

PS

Odnoszę wrażenie, że za dużo napisałem. Na zbyt wiele wątków pobocznych chciałem zabrać głos - starając się wszystko, choćby pobieżnie oddać i wyjaśnić, przez co i do celu długo zmierzałem. Przepraszam za rozwlekłość i jeśli tylko mimo rozwlekłości czegoś nadal nie wyjaśniłem, coś zbyt pobieżnie opisałem - a pewnie zajdą się "szczególarze", to tylko dlatego, że chciałem, aby ogół mógł też rozumieć i zapoznać się z tematyką sporu, jaki rozpala nasze społeczeństwo. Zapraszam do dyskusji w komentarzach - postaram się każdemu udzielić odpowiedzi.

Na sam koniec creme de la creme. Pytanie retoryczne: Jeśli Suwerenem jest Naród (choć wprost tego Konstytucja nie przyznaje - daje Narodowi jedynie "zwierzchnie prawo" - cokolwiek to znaczy), to czy My - Naród, jesteśmy związani naszą wolą? I jeśli nie - jako rzecze Doktryna Prawa, czy możemy zmienić np. Konstytucję? Czy aby ją zmienić, potrzebujemy całej tej horrendalnej procedury, jaką Konstytucja nakłada, czy może wystarczy, że wyrazimy po prostu swą wolę - np. w referendum? Jeśli tylko jesteśmy Suwerenem... ;)

Radosław Herka

neosofista
O mnie neosofista

Homo homini lupus est

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka