nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna
202
BLOG

Czy "świętość" to zawód i ciężka praca, czy tylko sam talent?

nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna Społeczeństwo Obserwuj notkę 8

...Wstań, nie bój się...


W 1978 Karol Wojtyła zostaje papieżem, a już pięć lat później podpisuje urzędowy dokument pt. Divinus perfectionis Magister (Boski Nauczyciel doskonałości). Dekret ten ściśle reguluje przyznawanie świętości, unieważniając zarazem wszystkie dotychczas obowiązujące prawa w tej kwestii. Celem było stworzenie takiego "instrumentu pracy", który przebieg kanonizacji uczyniłby bardziej kolegialnym, sprawniejszym i zarazem precyzyjniejszym. Cel pozostaje ten sam. Zrównanie człowieka z Jezusem. W tekście występuje oczywiście skutek nazywany "złączeniem" nie "zrównaniem", ale postaram się wykazać, że jest jednak w opisywanym zagadnieniu dalece nieprecyzyjny.    

Do tej pory tzw. "świętym" teoretycznie mógł zostać każdy. Ale właśnie od 1983 drzwi zostały starannie przymknięte. Za sprawą Karola Wojtyły świętym może zostać wyłącznie osoba legitymująca się konkretnymi dokonaniami.  Znaczenie świętości rozszerzyło się o wymiar praktyczny. W efekcie wymiar praktyczny odebrał monopol wymiarowi metafizycznemu. Wojtyła potraktował świętość jako umiejętność, sprawność, kompetencyjność. Jako coś przypominającego skrzyżowanie sprawności harcerskiej z kompetencją zawodową. Chciał z duchem II Soboru i postępu, a wyszło z duchem tylko biurokracji i reglamentacji. 

Trudność w zdefiniowaniu czym naprawdę jest świętość, od wydania tego dekretu wcale się nie zmniejszyła. A wg niektórych tylko zwiększyła. Miało być precyzyjniej, a wyszło jeszcze bardziej specjalistycznie. Chociaż naczelna zasada została precyzyjnie ujednoznaczniona (czynisz cuda, będziesz świętym), to z jakąkolwiek jednoznacznością świętość nadal ostro idzie na noże.  

Dość znamienny w tym dokumencie jest ustęp dotyczący posiadania przez Watykan własnych biegłych z zakresu medycyny. Nie będę posuwać się do nieuprawnionej spekulacji, że mogłoby tutaj np. chodzić o jakiekolwiek zapewnienie choćby pozorów obiektywizmu, bo to przecież nie moje małpy, nie mój interes. Każdy ma prawo do własnych metod i standardów. A aspirujący do świętości poniekąd szczególnie.

Poprzestańmy zatem na technikaliach, jak o swoich parówkach powiedziałby humanista Antoni. 

Medycyna nie zajmuje się cudami. Tak jak polityk nie zajmuje się badaniem przyczyn wypadków komunikacyjnych. Jeśli u chorego nastąpi remisja choroby, lub zaledwie wystąpiła błędna pierwotna diagnoza, znaczy to tylko dla medycyny, że mamy do czynienia ze zdrowym człowiekiem. Medycyna zdrowymi się niespecjalnie interesuje. Medycyna watykańska na odwrót. Zajmuje się tylko zdrowymi. Szuka potwierdzenia interwencji boskiej. 

I tutaj powinniśmy wrócić do nieprecyzyjności Świętej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, jak brzmi jej pełna nazwa, gdy świętość nazywa zaledwie "złączeniem" z panem Chrystusem. Za sprawą bowiem procesu kanonizacyjnego Karola Wojtyły dysponujemy bowiem dowodem, że w tym akurat przypadku to nie pan Chrystus dokonał cudu, ale osobiście Karol Wojtyła. Mamy dowód, możemy więc pobawić się w Komisję Badania Cudów. Tak jak ów z wykształcenia humanista a z zawodu polityk, z powodzeniem już trzynasty rok bawi się wypadkiem komunikacyjnym. Różni nas, że on bawi się kompletnie bez żadnego dowodu, za to za godne wynagrodzenie. 

Ten dowód to zeznania Floribeth Mory Diaz, gorliwej katoliczki; z obrazu, który mam na ścianie, wysunęły się jakby ręce papieża Jana Pawła II, mówiącego do mnie, abym wstała. Odpowiedziałam: "Tak, Panie". Nie ma słowa o Jezusie. Jedyny jak dotąd polski papież interweniował samodzielnie. Można powiedzieć, że uczciwie zapracował na tytuł Divinus perfectionis Magister, który w wyniku wcześniejszej swojej pracy (tak się złożyło), jak i zatrudnionych w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych medyków oficjalnie potwierdza kwalifikacje świętego. 

"Złączeni" z Jezusem są bez wątpienia wszyscy katolicy. "Zrównani" kwalifikacjami tylko wybrani. Wyraźne rozgraniczenie jest tutaj moim zdaniem niezbędne. Talent, to jak powszechnie wiadomo dar od Boga. Nie każdy może być mistrzem świata.     

Stąd też pytanie, czy świętość to kwalifikacje zawodowe potwierdzone odpowiednim tytułem, a więc zawód, czy tylko talent, którego jedynie potwierdzeniem zajmuje się specjalna komórka w Watykanie, korzystająca z precyzyjnych przepisów i wyspecjalizowanych religijnie medyków. 

No bo jak by to wyglądało, gdyby to była tylko zwykła ludzka zachcianka? Santo subito. 

 

Bóg to za mało

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo