Newsweek Polska Newsweek Polska
70
BLOG

Biedny nasz rząd

Newsweek Polska Newsweek Polska Polityka Obserwuj notkę 14

 

Nic nie może. Poza podniesieniem podatków, ma się rozumieć.

 

Mam taki dziwaczny zwyczaj albo chorobę zawodową, że od razu po powrocie z urlopu muszę sięgnąć do bieżących wydań gazet. Tak, żeby sprawdzić, co straciłem, czym żyje kraj i o czym mówią ludzie.

Cieszyn, pierwsza stacja benzynowa, żona kupuje prasę i robi przegląd. A ja słucham: krzyż, krzyż, powstanie, Smoleńsk, krzyż, powstanie. Po pięciu minutach mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Grzęzawisko. O krzyżu miałem nic nie pisać, ale trudno zdzierżyć. Zostawiam na boku dyskusję polityczną: kto szczuł, komu zależy, kto dorzuca do ognia pod polskim kotłem.

Widać to nieuzbrojonym okiem. Inna sprawa, że każda, nawet największa partia przeminie, odejdą jej wizjonerscy liderzy, a krzyż był, jest i będzie jako symbol i najważniejszy znak. Jaki sens go tak szargać i poniżać?

Dla mnie awantura wokół krzyża to kolejny fatalny przejaw polskiego warcholstwa, postępek nieodpowiedzialny i krótkowzroczny. Ale też symbol tego, jak słabe jest państwo polskie. Okazało się bezradne w starciu z nieliczną w gruncie rzeczy grupą ludzi, których poniosły emocje i którzy pomylili symbol religijny z orężem politycznym. Kilka godzin po awanturze, którą z lubością powtarzały telewizje świata, rozmawiam z jednym z najbogatszych Polaków. Kręci głową z niedowierzaniem: jak ja tu mam przyciągnąć zachodnich inwestorów, skoro aparat państwa nie radzi sobie z tak klarowną sytuacją. Zaiste, nie trzeba być zamordystą, fanem pały i gaz-rurki, żeby ocenić rzecz całą krótko: warchołom dziękujemy, centrum Warszawy, kościoły, siedziby władz nie będą miejscem toczenia wojen ulicznych.

Ale państwo jest słabe i jak groźnych min nie robiłby Donald Tusk, nie chce być inaczej. Nie sztuka stworzyć najostrzejsze nawet prawo, zaostrzać kodeksy, dawać policji kolejne uprawnienia. Sztuka umieć i chcieć wykorzystać uprawnienia istniejące, egzekwować szanowanie prawa. Nie rezygnować z karania ze strachu, lenistwa czy politycznej kalkulacji. Kiedy na Krakowskim Przedmieściu trwało przeciąganie krzyża, Sąd Najwyższy decydował o ważności wyborów. I znów skandal – w sali paru krzykaczy, którzy powinni być usunięci natychmiast. I nigdy więcej niewpuszczeni do budynku.

Jest taki przykład warcholstwa wszechmocnego, który irytuje szczególnie: reklamy przy drogach. Tego nie ma w żadnym cywilizowanym kraju. Tam jest przepis: co, gdzie, w jakiej odległości od drogi wolno zareklamować. U nas, nawet jeśli przepis istnieje, jakoby go nie było.

Weźmy taki Raszyn, znany dobrze warszawiakom – bo tam się stoi w korkach, więc jest czas na lustrację okolic. Witkacy pisał kiedyś o Kielcach jako o szczycie ohydy i Paramouncie najgorszej małomiasteczkowej brzydoty. Dziś to Raszyn stał się największym śmietnikiem tablic reklamowych współczesnej Europy. Tysiące – duże, małe, krzyczące fluorescencją, zardzewiałe i urwane, pulsujące podświetloną frazą „seks-szop” albo równie kuszącym „cegły--pustaki-profile”. Podróżny, któremu te reklamy zlewają się w wielobarwny szlam, widzi jednak sprawę wyraźnie: w tym kraju każdy może robić, co chce i jak chce. Bez zwracania uwagi na otoczenie i estetykę. Tej ostatniej nie mamy zresztą w genach. Ostatnio „Polityka” drukowała ranking 5 najbrzydszych rzeczy w Polsce. Oj, łatwa to piłka, koledzy. Taki ranking można by ciągnąć w nieskończoność. O wiele trudniej wynaleźć, lansować, wspierać rzeczy ładne, estetyczne, pasujące do miejsca i przeznaczenia. Lata mijają i na miejsce jednej, odchodzącej ze starości peerelowskiej brzydoty wchodzi druga, już wolna i demokratyczna. Taki widać mamy gust.

Jeszcze chwila i do rangi zachowania warcholskiego urośnie sposób, w jaki rząd chce nam właśnie zmienić podatki. Pisałem w tym miejscu, że bez podwyżek obciążeń się już nie obędzie. Za długo opowiadano o zielonej wyspie Europy, a problemy budżetowe narastały i narastały. Ale powiedzieć: podnosimy wam VAT, za rok chyba znowu podniesiemy i potem jeszcze raz i jednocześnie nie powiedzieć nic o tym, gdzie się coś zaoszczędzi, jest po prostu nieodpowiedzialne. Nie wytrzymał nawet prof. Krzysztof Rybiński z SGH, człowiek, którego szanuję za spokój, konkretne pomysły na przyszłość i odwagę ich prezentowania. Tym razem poirytowany napisał w „Fakcie”, że PO staje się partią PO-pulistyczną, a Lepper wraca, może mniej opalony i w tańszym garniturze.

Profesor ma rację. Coś z lepperiady znów wisi w powietrzu. Elektorat platformiany długo słuchał i nawet rozumiał, że rząd chce, ale prezydent mu uniemożliwia. Ale gdy nastał prezydent nowy, wytoczono kolejny problem: w przyszłym roku są wybory, więc rząd i tak nic (istotnego, przełomowego, czyli kontrowersyjnego) zrobić nie może. Poza podnoszeniem podatków, rzecz jasna. Stawki VAT łatwo podnieść – a potem się dziwować, że Polacy przestają kupować. A jak przestaną, to i tak problemy budżetu powrócą ze zdwojoną siłą. Warcholstwo to zatem czy poważne zarządzanie państwem?

Michał Kobosko

>>>Czytaj inne opinie publicystów Newsweeka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka