nickto nickto
252
BLOG

Geopolityka, czyli sztuka sojuszy

nickto nickto Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

        Lepiej się uciec do Pana, niżeli zaufać książętom. (Ps 118, 9)

Sto lat od odzyskania niepodległości przez Polskę to fakt niezwykły: coś jak bajka, albo koszmar ze złego snu – zależy z której strony patrzeć. Świętowano z tej okazji kompleksowo, a światowi i krajowi kreatorzy rzeczywistości otrzymali przy tej okazji dużo materiału do przerobienia na papkę lekkostrawną i nadająca się do łatwego serwowania ściśle według wskazań lekarzy. Centralnie świętowano w dwóch miejscach naraz, tutaj:

image


oraz tutaj:

image


Jak widać, zwolennicy i przeciwnicy naszej niepodległości świętowali podobnie: w marszu ku przyszłości. Tylko miny i uczucia mieli jakoś przeciwnie skierowane, jakby do dwóch całkiem różnych przyszłości zdążali. W eleganckim Paryżu świętowano odrodzenie Polski? Przesada, znowu słoń a sprawa polska. A jednak! Uczestnicy sławnej jatki zebrali się w Paryżu w celu bliżej nieokreślonym – przecież nie po to, aby się pomodlić za poległych. Natomiast w kwestii niepodległości Polski obydwa obozy, zwolenników i przeciwników, zachowały zadziwiającą spójność aż do dziś – we wszystkich innych kwestiach sprzeczności zawsze występowały, a aktualny ich poziom grozi wręcz wybuchem.

Polska odzyskała niepodległość dzięki jedynemu Sojusznikowi, który w istocie zgłosił się do tego eksperymentu sam „na ochotnika”. Kto nie widzi w wydarzeniach przed stu lat Boskiej interwencji, niech spróbuje, nawet tylko w wyobraźni i nawet biorąc sobie szwagra oraz pół litra do pomocy, wykroić całkiem nowe państwo z terytoriów USA, Rosji i Chin razem wziętych. Państwo z bezwzględnie gnębioną i od dziesięcioleci bombardowaną czarnym piarem ludnością, w istotnej części skutecznie zdemoralizowaną, a na dodatek różnorodną etnicznie. Pomogło? Tak więc „za” byli sami Polacy, i to nie wszyscy, oraz sam Bóg - zaś „przeciw” cała reszta z tych, którzy byli wtedy „w grze” i którzy własnie świętowali w Paryżu. Wszyscy się bardzo starali, nawet naród przez Boga wybrany, jednak to nie wystarczyło i stało się co się stać musiało – Polska odzyskała niepodległość wbrew wszystkim, nawet wbrew własnym pożytecznym idiotom, których i dziś nie brakuje. Nie od rzeczy będzie dodać, że nawet ci wielcy, którzy dla niepodległości Polski jakoś tam się zasłużyli, byli w tym zasługiwaniu dość niemrawi, a w motywach swoich działań dalecy od prawdziwej wielkości. Stąd już prosty wniosek: Polska odrodziła się dzięki Sojusznikowi Wszechmogącemu – On zawsze może zrobić co chce, zwłaszcza gdy widzi zgodną ludzką wolę. Ową wolę dobitnie wykazali jedynie Ci, którzy „rzucili swoje życie na stos”, ale nawet ich ofiara na niewiele by się zdała, bez cichej partyzantki całych pokoleń „moherowych beretów” z różańcem w ręku, "odpowiedzialnych" wobec zaborców za zachowanie woli narodu, aż do chwili gdy mogła się swobodnie wyartykułować. Jak to było zupełnie niedawno, tak i wtedy, pożal się Boże politycy wypili tylko śmietankę i otarli wąsy. Niestety, zawsze jacyś politycy być muszą, nawet gdy demokracja już zdążyła nas zupełnie odzwyczaić od poszukiwania prawdziwych mężów stanu.

 Po stu latach trudno nie postawić pytania: co dalej? Rozsądek podpowiada, że znów może być potrzebny sojusznik: nec Hercules contra plures. Są tacy, którzy twierdzą, że trzeba znaleźć sobie sojusznika pośród tego czarnego towarzystwa zebranego w Paryżu, chociaż ludziska to jakieś markotne i nawet pogoda im nie sprzyja. Powodzenia! Można próbować, ale chyba tylko w celu taktycznej mimikry, czyli „wykiwania” przeciwnika – przez 100 lat nie udało się to ani razu, to dlaczego miałoby się udać teraz? W razie czego, trzeba się pospieszyć, niektórzy potencjalni sojusznicy mają sporo własnych problemów i już nawet na Święta mogą być na emeryturze. Ale przecież Stany Zjednoczone… Rzeczywiście, sto lat temu Amerykanie dostrzegli, naówczas dość dalekowzrocznie, że sprawa Polski daję im szansę na wprowadzenia do mapy Europy elementu, który mogliby wykorzystać dla własnych interesów. Jednak nasza niepodległość była dla nich tylko kłopotliwym kosztem tego dealu, w Jałcie bez mrugnięcia powieką i z ulgą w sercu, zwyczajnie ten zapis wystornowali. Dzisiaj nasza rola w tej grze jest jeszcze bardziej oczywista, dlaczego rezultat miałby być inny?

 Nie ma rady: albo szable w dłoń i jakoś tam będzie, albo rozwaga i odwaga zaufania jedynemu Sprzymierzeńcowi. Na pierwszą światową ludzie szli jak na bal, miała im rozwiązać wszystkie problemy, a skończyła się pierwszą globalizacją – globalnym upadkiem. Polsce zaś, pierwsza wojna przyniosła odrodzenie. I kto wówczas okazał się oszołomem? Czy ten, który stawiał na sojusz z Rosją, Niemcami, bądź Austrią, czy ten który ściskał w ręku różaniec?

 A nasze aktualne władze na jakiego sojusznika naprawdę stawiają? Chyba na żadnego – nie potrzebują sojusznika, mają przecież wodza, który jest podobno wszechkiwaczem. Mamy zatem usilne starania wykiwania kogo się tylko da, a na pierwszym miejscu „zręczne” próby wyprowadzenia w pole jedynego Sojusznika naprawdę wiernego. Trudno tu nawet użyć sarkastycznego „Powodzenia!” - koszty są zbyt duże i wszystkie są dla nas, a nie widać sposobu, aby dało się je jakoś wyksięgować. Dość! A gdzie nadzieja?

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
vel
Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę
nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka