Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
1135
BLOG

Chemia? NIE! To mord!

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 106

 

 

„Najbardziej chciałbym jak najszybciej odzyskać moje włosy i zarost. No, i żebyśmy byli razem...“ – mówi do swojej dziewczyny z lekkim zażenowaniem spowodowanym obecnością kamery młody chłopak. Jego oczy są podkreślone czarnymi łukami podskórnych wylewów.

„Najbardziej tęsknię do mojego synka. Tak chciałabym go wreszcie wziąć w ramiona”– mówi młoda kobieta o obrzmiałej twarzy w chustce przesłaniającej brak włosów na głowie – „Niech pani spojrzy – tu mam jego zdjęcie”. Na fotografii widać sześciomiesięczne, pultaśne niemowlę.

„ Owad, który żądli na trzy litery?” -starszy siwy mężczyzna o miłej powierzchowności zabawia krzyżówką żonę, która otrzymuje właśnie infuzję. „Pszczoła”- mówi zgodnie ze stanem swojego ducha żona. „Na trzy litery!”- podkreśla mężczyzna. „Osa! Naturalnie, osa!” poprawia się kobieta. „Ale idź już, zawołaj kogoś, bo ten płyn już się kończy”. „Ale skąd, to jeszcze potrwa”. „Idź, idź, zawołaj, proszę cię” – denerwuje się kobieta.

Kamera przesuwa się po twarzach. Są stare i młode, w średnim wieku i dziecięce. Bogaci i biedni. Bez różnicy. Choroba nie wybiera. Zamyślone i ożywione, zajęte rozmową, albo pogrążone w myślach. Wszystkie chcą żyć.

I na tym polega dramatyczna siła tego filmu - jest to wielki, prawie bezgłośny krzyk zabijanych dusz.

 

„Chemia” – taki tytuł nosi film dokumentalny Pawła Łozińskiego, który wyświetlała jakiś czas temu polska telewizja i który chyba, jak wszystkie tematy ważne, przeszedł w Polsce niezauważony.

Film zauważyło i nagrodziło pierwszym miejscem w swojej kategorii jury 27 edycji festiwalu filmów i reportaży telewizyjnych i radiowych Prix Europa w Berlinie, który zakończył się kilka dni temu.

 

Pawł Łoziński to reżyser dowświadczony. Nie widziałam jego poprzednich filmów, czego ogromnie żałuję, ale dzięki dekonstruktywnej działalności finansowanych z kieszeni polskiego podatnika tzw. Instytutów Polskich (MSZ pod ministrem Sikorskim) ani ja, ani żaden Niemiec z pewnością nie obejrzy ( można o nich poczytać tutaj).

Paweł Łoziński zrobił film przejmujący, który ogląda się ze ściśniętym sercem. Jest w tym wszystkim jednak umiarkowanie. Kamera nie jest nachalna. Czuje się, że zarówno operator, jak  i sam reżyser podzielali uczucia, które przekazują dalej widzom.

Paweł Łoziński, jak mi sam powiedział , odwiedzał oddział chemioterapii jednego z warszawskich szpitali przez rok. Wykonał ogromną pracę dokumentacyjną obarczony niesamowitym, jak na tak młodego człowieka ładunkiem psychologicznym. Tematu  raka boją się twórcy na całym świecie. Jest to choroba obciążona – jak niegdyś gruźlica – nimbem nieuchronnej śmierci. Z jednej strony trudno taki ogrom nieszczęścia psychicznie udżwignąć, z drugiej stroony łatwo popaść w kicz lub być posądzonym o cyniczny voyerism. Nic takiego nie miało miejsca w przypadku filmu Łozińskiego. Ten film jest już w tej chwili zapisem historycznym. Wielu jego bohaterów już nie żyje, co przydaje mu jeszcze wagi dramatycznej. Przywaleni chorobą zostali dobici ładunkiem chemii wtłoczonej za pomocą infuzji i tabletek w osłabiony organizm. Chemii, która w pierwszych kilku miesiącach poprawia rzekomo  wyniki (ale nie stan zdrowia i samopoczucie), by potem ze zdwojoną siłą uśmierciła pacjenta choroba.

Nie ma to być jednak recenzja filmu Łozińskiego, tylko mały wstęp do rozważań na temat współczesnych chorób cywilizacyjnych. Temat ten zajmuje mnie od lat. Poświęcam studiom nad nim każdą wolną i niewolną chwilę, więc film Łozińskiego oglądałam w potrójnym niejako wcieleniu – jako poruszony zwykły widz, mieszkaniec cywilizacji europejskiej hic & nunc, jako fachowiec – dokumentalista oraz jako zaprzysiężona  i głęboko przekonana przeciwniczka współczesnej medycyny.

Według mojego trzeciego wcielenia Paweł Łoziński udokumentował państwowo dopuszczoną i odgórnie finasowaną przez rządy zbrodnię na ludziach, dla których chemioterapia wskutek fałszywych przesłanek i fałszywej propagandy szerzonej przez konowałów w białych kitlach oznacza jedyną nadzieję na życie. Tymczasem jest to najczęściej przyspieszanie śmierci. Lekrze, którzy składali przysięgą Hipokratesa (ciekawe swoją drogą, czy i jak się to jeszcze odbywa) uczestniczą na całym świecie w procederze prawdziwego gigantycznego holocaustu – mordowania chemią istot ludzkich, z których większość dałoby się bez większego trudu wyleczyć. Dyktatura producentów środków chemicznych i tzw. produktów spożywczych, która przetwarza zdrową istotę ludzką w chory kadłubek i dostarcza ją jak na taśmie produkcyjnej "systemowi opieki zdrowotnej" otoczonemu  opiekuńczymi ramionami ministerstw zdrowia dostarcza miliony ton schorowanego ludzkiego mięsa koncernom farmakologicznym, które utylizują je aż do śmierci. Na tyle zręcznie, by jak najszybciej wyciągnąć z tego dla siebie z państwowych i prywatnych kieszeni dświęczący czystym złotem profit.

Lekarze są w tym zbrodniczym procederze usłużnymi pomagierami, którzy obławiają się przy okazji i to w faryzejskim poczuciu pełnienia jakiejś humanitarnej misji. Nic z tych rzeczy. Zbrodnię należy nazwać zbrodnią.

Istniało i istnieje dosyć fachowców na świecie – lekarzy i biochemików, których głos pomimo knebli i postronków nakładanych przez rozmaitych profesorków  medycyny pławiących się w nimbie fałszywej sławy i kompanii farmakologicznych przebija się do opinii publicznej.  Coraz większe zastępy naśladowców znajdują tacy wspaniali ludzie jak dr. Max Gerson z Więcborka, który na szczęście milionów uratowanych od raka ludzi uszedł przed wojną do USA i wypchnięta z USA do Meksyku klinika prowadzona z wielkim sukcesem po dziś dzień przez jego córkę,  jak genialna dr Galina Szatałowa z Rosji, neurochirurg i niegdysiejsza szefowa ekipy lekarskiej sowieckich astronautów, która wypracowała na bazie gersonowej swoją własną metodę leczenia raka i innych śmiertelnych chorób cywilizacyjnych, jak biochemiczka Tamara Lebediewa, której należy się Nobel za wykrycie etiologii raka, jak inna biochemiczka z klinikami w Meksyku i Szwajcarii ( w USA mafia lekarska nie pozwala!) dr Hulda Clark, jak nasz prześladowany przez amerykanską jurysdykcję i otaczany uwielbieniem przez pacjentów dr Stanisław Burzyński z Huston, jak znany w Polsce Genadij Małachowi coraz liczniejsze zastępy idących w ich ślady odważnych lekarzy i uzdrowicieli, którzy poświęcili się jednemu - ratowaniu ludzi i to wbrew oficjalnym doktrynom współczesnej przestępczej medycyny i jej moco- i forsodawcom z koncernów farmakologicznych.

Powtórzę na koniec z całą mocą na jaką mnie stać jeszcze raz – chemioterapia i chemiczne leczenie raka, chemiczne leczenie cukrzycy i chorób krążenia to zbrodnia. Zbrodnia tym większa, że żaden ze stosujących te metody lekarzy nie może z czystym sumieniem powiedzieć – nie wiedziałem, że można inaczej. Wiedzieć JAK oraz LECZYC, a nie doprowadzać do rychłego końca po to, by jak najskuteczniej nakarmić szpitalne i farmakologiczne rekiny – to naczelne zadanie każdego lekarza. Odpowiedzi typu – nam tego na studiach nie mówili – akceptować nie można.  

Oficjalne metody leczenia raka to zbrodnia,  która pewnego dnia - mam nadzieje  - jej wykonawcom nie ujdzie na sucho.

Ten komentarz zapisuję w kategorii POLITYKA, bo mord na obywatelach w majestacie obowiązującego prawa to sprawa najwyższej politycznej wagi. Niedopuszczanie innych opinii, innych metod, a chociażby głośnych dyskusji na ten temat jest pełnym wyrazem totalitarnej dyktatury.

 

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (106)

Inne tematy w dziale Polityka