Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
120
BLOG

Ta drańska Polska

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 43

Zasłony opadały powoli, lecz sukcesywnie jedna po drugiej. I wcale nie zaczęło się od rządów Braci Kaczyńskich – po Napoleonie Bonaparte najbardziej w Niemczech znienawidzonych i pogardzanych głów państwa. W końcu nie tylko kultowy showman niemieckiego mieszczaństwa- Harald Schmidt, ale i kultowy showman młodego niemieckiego pokolenia – Stefan Raab z powodzeniem ujeżdżali na szklanym ekranie oklepane antypolskie stereotypy już od lat. Funkcjonowało zawsze.

Nie było nic tak bezdennie głupiego, czego by nie powiedzieli oni o Polsce i Polakach, żeby dojrzała lub niedojrzała publiczność w telewizyjnym studio, jak za naciśnięciem guzika nie reagowała karnie gromkim śmiechem. Polska jako numer do śmiechu – gwarancja od lat co najmniej siedemdziesięciu murowana! Skuteczne, jak kogutek na kaca. I żeby uprawiali to tylko telewizyjni zawodowi dowcipnisie. Z wielką przyjmnością posługiwali się nimi w celach jak najbardziej populistycznych wielcy i ważni w Bundesrepublice, jak choćby (wówczas) minister kultury w rządzie G.Schroedera , Michael Naumann, naczelny redaktor tygodnika „Die Zeit“, gdzie od wielkiego dzwonu drukowany bywał nawet w drodze wyjątku czołowy publicysta III RP – Adam Michnik (felery gramatyczno-stylistyczne w tłumaczeniu znikały).

Od półtora roku artyleryjski ogień zmasowanych jednostek medialnych – zarówno ponadregionalnych, jak i regionalnych i całkiem lokalnych sfederalizowanych Niemiec nie spuszczał Polski z celownika. Kto żyw, chwytał się piór, a dokładniej mówiąc – myszy. Wszystkie ręce na mouse-pad! W dużej mierze temu gigantycznemu zapotrzebowaniu na epatowanie się faszo-endecją, katolickim zacofaniem i codziennym polowaniem na żydów i geje po ulicach Warszawy i Krakowa oraz paru innych miast sprostać mogli i wciąż to z prawdziwym poczuciem obowiązku czynią niemieccy korespondenci w Polsce. Dlatego, kiedy berliński „taz“ – dziennik dla oświeconych niemieckich yuppies opublikował przed rokiem „satyrę“ o „Draniach, którzy chcą zawładnąć światem“ z której nikt jakoś w Polsce prócz V Kolumny się nie śmiał ( ach, te różnice kulturalne!któż pojmie w tym siermiężnym kraju subtelny dowcip niemieckiej inteligencji?) było to ziarno, które padło na dobrze przygotowany grunt i obaliło resztki tam politycznej poprawności. Niedawno do „taz’a” doszlusował „Die Welt” w popisie swoistej nekrofilii używając sobie na osobie zmarłego Papieża. Nic więc dziwnego, że kiedy „kartoflani dranie“ przeciwstawili się hegemonialnym zakusom Berlina, w Bundesrepublice powiało grozą. Jak śmią ci Untermenschen! Ci bezczelni kafelkarze! ci murarze zabierający uczciwym Niemcom pracę! ci złodzieje samochodów, te wymalowane od rana sprzątaczki i te kobity od podcierania tyłków naszym staruszkom ze złotymi pierścionkami na palcach! Czy to mało, że spływa na nich deszcz naszych pieniędzy? Jeszcze im się coś nie podoba? żaden komentator nie zapomniał w tych dniach wspomnieć, że Polska otrzyma z budżetu Unii do roku 2013 okrągłe 67,2 miliardy euro. Ile sama wpłaci – nie wspomniał nikt. I nikt przede wszystkim nie wspomniał, że Niemcy najbardziej ze wszystkich krajów profitują z włączenia Polski do Unii. Wystarczy przejść się ulicą w jakimkolwiek polskim mieście i popatrzeć na tablice reklamowe lub rzucić fachowym okiem na kiosk z gazetami....W Niemczech jest to temat tabu. Najbardziej chroniona tajemnica państwowa.

Dla redaktorów naczelnych wszelkich niemieckich mediów hasło „pierwiastek albo śmierć” oraz wojenna demografia polskiego premiera to była upragniona świeża woda na młyn. Koła tego młyna poruszają się niezwykle profesjonalnie, dzięki czemu Pani Kanclerz, w tym wypadku w roli Prezydenta Rady Unii liczyć mogła na jednolite wsparcie medialne. Kartoflom należało utrzeć nosa. Starała się o to, jak umiała konserwatywno-mieszczańska Frankfurter Allgemeine Zeitung dając popisy romantyczno-alegorycznej retoryki i zapowiadając złowieszczo „Finis Poloniae”, ale dopiero na prawdziwe wyżyny sztuki dziennikarskiej wzniósł się podupadający nakładowo „Der Spiegel“. Jego okładka, wydrukowana w celach marketingowych jako mały plakat zdobiła przez tydzień szybę wystawową każdego kiosku z gazetami, jak Niemcy długie i szerokie. Każdy- czy to minister, czy uliczny żebrak musiał kilka razy dziennie nawet mimo woli rzucić okiem na tę hańbę narodową –„polskie Kartofle“ ku własnej uciesze ujeżdżające na oklep zgnębioną Angie.

Powtarzane tylekroć kłamstwa dla każdego niemieckiego ucha brzmią już od dawna absolutnie wiarygodnie : nie tylko geje, żydzi, lewica i ateiści są w Polsce prześladowani. Wrogiem Numer Jeden Polski Lecha i Jarosława Kaczyńskich są Niemcy, w tym zapewne przede wszystkim zawodowi „wypędzeni”. Chór niemieckiej prasy brzmiał zgodnie – jeżeli Kaczyńscy posuną się do weta w sprawie podwójnej większości, będzie to jednoznaczne z polską „samozagładą“. Jak miałoby to wyglądać praktycznie, nigdzie przeczytać się nie dało, ale pani Merkel znakomicie potrafiła wykorzystać ten argument podczas szczytu w Brukseli. „Nie podoba się ? To won! Wcale was tu nie potrzebujemy“ – takie było wielkoimperialne przesłanie pani prezydent Rady UE.

I wtedy kurtyna opadła całkowicie. Unia – jaka i przede wszystkim CZYJA jest – każdy zobaczył.

 

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Polityka