Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
177
BLOG

Zadyma albo i więcej - o Ulrice Meinhof i RAF (cz. I/V)

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 6

I. Pierwszy warkocz Ulrike

Albo jest się częścią problemu, albo częścią rozwiązania – napisała kiedyś Ulrike Meinhof, która stała się pierwszym, a mogła być drugim. Gdybyśmy – zapominając o czasie i geografii – spotkały się jako uczennice w gimnazjum, pewnie byśmy się zaprzyjaźniły. Robiłybyśmy razem szkolną gazetę, która nazywałaby się „Spektrum”. Nauka przychodziłaby nam łatwo, właściwie wcale nie musiałybyśmy się uczyć, bo byłyśmy niesamowicie oczytane, ale za leniwe do matematyki i zamiast obliczania procentów (w niemieckiej szkole bez końca siedzi się w procentach) wolałybyśmy grać na skrzypcach. Skrzypce są w takim wypadku wybawieniem. Ulrike wolała być skandalistką niż prymuską. Popalała fajkę i skręty, żeby imponować. Lubiła żarty, wygłupy. Już wtedy miała autorytet. Oglądam w książkach jej zdjęcia. Widzę pięcioletnią dziewczynkę z blond warkoczami, z uśmiechniętą twarzą w roku wybuchu wojny. Na innym zdjęciu widzę młodą poważną kobietę z długimi bujnymi włosami dokoła okrągłej twarzy, która wypowiedziała wojnę Straussowi i adenauerowskiej polityce uzbrajania Niemiec. Tak, jak pytamy dziś naszych rodziców o Hitlera, tak i my będziemy pytani przez nasze dzieci o Straussa – napisała, co się później na niej straszliwie zemściło. To, że nikt nie musi pytać, przynajmniej JESZCZE nie musi pytać, jak i dlaczego pozwolono uzbroić się ponownie Niemcom, to także jej zasługa. A może przede wszystkim? Strauss budził odrazę, jego przepocona zewnętrzność uwydatniała cyniczną, wulgarną wewnętrzność. W tym wypadku odczucia lewicy niemieckiej były zgodne z tym, co pisały o Straussie polskie gazety. A do lewicy, czego nikt w Polsce pomimo najlepszej woli niestety nie pojmie, zaliczali się prawie wszyscy młodzi i oświeceni ludzie z odrobiną poczucia sprawiedliwości społecznej. Polskie pojmowanie lewicy nie ma wspólnego mianownika z niemieckim pojmowaniem lewicy. Stefan Aust, ten od „Spiegla”, jako młody chłopak pracował dla męża Ulrike, Klausa Rainera Röhla, w redakcji „konkretu” i stąd jego znajomość tych kręgów. Napisał o tym niedawno książkę, która – jak prawie zawsze w tym wypadku – miała być dla establishmentu usprawiedliwieniem, a maluczkim miała wypełnić lukę na modny temat. O czym piszesz – zapytała mnie niedawno uprofesorowiona koleżanka politolog z pewnej dystyngowanej polskiej uczelni, kiedy odmówiłam odprowadzenia jej na dworzec Berlin-Lichtenberg wykręcając się pracą. – O kim, o Ulrice Meinhof?! Aha, tej od bandy Baader-Meinhof – upewniła się. Uśmiechnęłam się z całą pewnością kwaśno, bo jak inaczej można uśmiechać się do wykształconych na straussowskiej propagandzie polskich profesorów politologii? Aust w niedawnym wywiadzie stwierdził, chyba nie bez racji, że dla ruchu studenckiego Ulrike nie grała żadnej roli, bo była za stara. W 1968 miała 34 lata, pracę, dom i dzieci. Była znaną i uznaną dziennikarką, zaangażowaną publicystką, dlatego była w tej roli instrumentalizowana, lecz sama z tą balangową guerillą czyli z Komuną Nr 1 nie chciała i nie miała nic wspólnego. RAF, czyli Frakcja Armii Czerwonej ją wykorzystała, bo Ulrike użyczyła tej grupie - jak się w Niemczech mówi - "chaotów" swojego autorytetu moralnego. Wykorzystało ją także państwo, bo list gończy z jej zdjęciem na czele przyciągał powszechną uwagę, miał zatem o wiele większe oddziaływanie propagandowe. Dalej oglądam zdjęcia Ulrike: widzę jak tuż przed zejściem do podziemia w 1970 roku zmieniła się jej twarz. Wychudła, włosy straciły bujność, oczy schowane za ciemnymi okularami. Operację mózgu przeszła wiele lat wcześniej, więc jej samopoczucie miało raczej związek i z jej pracą, i z jej życiem osobistym. To było praktycznie jedno i to samo. Zaczęła pracę dziennikarską równolegle ze studiami (w tym czasie też jeszcze mogłybyśmy się przyjaźnić). Dwa lata później już była szefową miesięcznika „konkret” zabiegając o względy Röhla jak najbardziej typowa baba. Został jej mężem i ojcem dwojga bliźniaczek, potem, przez następnych sześć lat, była „tylko” współpracowniczką . Gdy rozstała się z Klausem Raineren Röhlem, pisała już tylko swoją opatrzoną zdjęciem kolumnę polityczną zagubioną wśród tekstów pornograficznych. Taki był przepis na sukces pisma jego wydawcy. Obowiązki naczelnego przejął młody Stefan Aust. „konkret”, od kiedy w 1964 roku towarzysze zza wschodnio-niemieckiej granicy zakręcili kurek z pieniędzmi, stał się z ekonomicznej konieczności mieszanką pornografii oraz lewicowej opozycji. Röhl był od porno, ona od lewicowej opozycji. Ale dzięki temu nakład pisma wzrósł do 100 tysięcy egzemplarzy. Odpowiadało to też duchowi tamtego czasu: rewolucja seksualna, Komuna Nr 1, gdzie w oparach marihuany (był też cięższy kaliber, wiadomo) każdy spał z każdym i dzieci były wspólne, oraz protest przeciwko wojnie w Wietnamie i uzbrajaniu Bundesrepubliki w broń atomową. Ona była od protestu. Zaczęła protestować jeszcze jako studentka. Utworzyła na studiach specjalną „antyatomową” grupę w ramach Związku Studentów Niemieckich (SDS). Grupa ta stała się zalążkiem późniejszej Partii Zielonych. Z Röhlem różnili się coraz bardziej. Ulrike chodziło o wierność przekonaniom, jemu chodziło o pieniądze. Jak wiadomo, za wierność przekonaniom płaci się najwyższą cenę. Miłość do pieniędzy zostaje zawsze nagrodzona. Bohaterowie legend nigdy do pieniędzy nie dochodzili. Zejście Ulrike do podziemia w ogóle nie było planowane. Faktem jest, że dała się Gudrun Ensslin namówić do współzorganizowania akcji uwolnienia Andreasa Baadera z więzienia. Niestety, nie wszystko poszło według planu. Komuś puściły nerwy, nie wytrzymał, strzelił i ktoś drugi został ciężko ranny. Buuums, Ulrike wylądowała na samej górze listu gończego. Był problem z dziećmi. Bliźniaczki (miały po osiem lat) zostały przetransportowane z Hamburga do Bremy, potem do Włoch, a stamtąd miały zostać wysłane do matki, która przebywała w palestyńskim obozie treningowym w Jordanii. W każdym razie Aust  – zawsze lojalny wobec chlebodawców – osobiście temu zapobiegł. Wydostał z kolegą dzieci z kryjówki i w Rzymie oddał je ich ojcu. Właśnie niedawno, w grudniu 2003 roku, córka Ulriki Meinhof, Bettina uzyskała wyrok sądowy zakazujący komukolwiek nazywać ją „córką Ulriki Meinhof” albo jeszcze gorzej: „córką terrorystki Ulrike Meinhof”. Może być oficjalnie nazywana tylko Bettiną Röhl i kropka. To w telegraficznym skrócie, specjalnie dla mojej koleżanki politolożki spieszącej do pociągu. A teraz dla tych, co się mniej spieszą albo siedzą już w pociągu...

(cdn ) 

 

Esej ukazał sie w poznańskim "Czasie Kultury" 6/2003 

 

 


Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka