II. Desperados
Z oszołomów spodobał jej się na przykład Peter Schneider, bo po jednej z demonstracji, tak zwanych Latschdemo (pochodzi od laczek – rozczłapanych, półortopdecznych sandałów np. Birkenstocka), gdy policja – jak zwykle – wodziła demonstrantów po bocznych ulicach, powiedział, że trzeba nareszcie wejść na trawniki (deptanie trawników jest i dzisiaj surowo zabronione). Gdy na tak zwany Amerika-Haus w centrum Berlina koło dworca ZOO poleciały jaja, zrobił się szum w mediach, a wtedy na następną demonstrację przyszło więcej ludzi i wówczas poleciały już kamienie. I na Tegeler-Weg doszło do sławnej bitwy na kamienie między demonstrantami i policją. To w Berlinie. Jak było we Frankfurcie, wiadomo potomnym dzięki temu, że córka Ulrike, Bettina Röhl opublikowała kilka lat temu zdjęcia z ulicznej rozróby między demonstrantami i policją, na których między innymi Joszka Fischer w czarnym hełmie ochronnym tłucze policjanta.
Ale tak naprawdę Uczniem Czarnoksiężnika okazał się Andreas Baader. Urodzony 6 maja 1943 roku Baader był wychowywany przez trzy kobiety: matkę, babkę i ciotkę. Ojciec, z zawodu archiwista i historyk nie wrócił po wojnie z rosyjskiej niewoli. Dzisiaj psychiatrzy i psychologowie zaklasyfikowaliby Andreasa jako dziecko obciążone podręcznikowym syndromem ADHS: Filip z konopi, rozpieszczony, rozdrażniony, niecierpliwy i szukający niebezpieczeństwa klasowy clown, z potrzebą imponowania, z kompleksami niedouka o wybitnej inteligencji oraz charmie. W 1963 roku przyjechał z Monachium, jak wielu przed nim i po nim, uciekając przed służbą wojskową do Berlina Zachodniego, gdzie wiódł życie dandysa. W Berlinie knajpy były znacznie tańsze, życie weselsze. Reżyser Rosa von Prauenheim spotykał Baadera w wybitym czerwonym pluszem lokalu dla gejów o nazwie „Kleist-Casino”. Bader miał podkreślone cieniami oczy, sztuczne rzęsy i obcisłe skórzane spodnie. Bez sztucznych rzęs i make-up’u robił nie mniejsze wrażenie na kobietach. Ciekawe, na kim zrobił większe wrażenie, gdy para berlińskich artystów, Manfred Henkel i jego żona Ellinor, zaprosili czarującego Baadera jako stałego rezydenta do swojego obszernego mieszkania w starym budownictwie. W marcu 1965 roku Ellinor urodziła córkę, której ojcem był Baader. Nie przeszkodziło to w niczym całej trójce w dalszym zgodnym pożyciu. Niedawno tygodnik „Focus” doniósł, że w więzieniu Stammheim dziesięć lat później Baader zapłodnił swoją obrończynię. Jej nazwisko dyskretnie przemilczano, ale dziś nikogo to już nie obchodzi. Jego błyskotliwa inteligencja i bezczelność przyciągały intelektualistki, przynajmniej takie, co się za takie uważały. W każdym razie Gudrun Ensslin, córka pastora, opuściła dla Baadera swojego narzeczonego oraz 9-miesięcznego syna Feliksa.
W kwietniu 1968 roku oboje wzniecili pożary w dwóch domach towarowych we Frankfurcie nad Menem, żeby zwrócić na siebie uwagę. Podczas procesu, który według nich był tylko instrumentem represji ówczesnej niemieckiej „grupy trzymającej władzę” powiedzieli, że chcieli w ten sposób zaprotestować przeciwko obojętności społeczeństwa wobec wojny w Wietnamie. Nie mam zamiaru przejmować się kilkoma nadpalonymi materacami ze sztucznej gąbki, kiedy w Wietnamie płoną pod napalmem żywi ludzie – powiedziała Ensslin podczas rozprawy. Na sali sądowej puszczali papierowe samoloty i ciskali kulkami z papierków od cukierków. To wtedy poznała ich Ulrike, która odwiedziła ich w areszcie śledczym, by napisać artykuł dla „konkretu”. Skazano ich na trzy lata, ale po procesie rewizyjnym rok później wypuszczono. Baader i Enslin uciekli do Francji. Po roku wrócili i Baader został aresztowany. Gudrun Ensslin poprosiła Ulrike o pomoc w zorganizowaniu odbicia Baadera z więzienia.
Ulrike już wtedy nie była tak przekonana jak przedtem o konieczności zaniechania gwałtu wobec gwałtu. Mówiła i pisała wprost o tym, że niezbędna jest walka. Na czym miała ona konkretnie polegać, tego Ulrike nie wiedziała. Wiedziała tylko, że tak dalej być nie może. W Niemczech podczas demonstracji przeciwko odwiedzającemu Berlin szachowi perskiemu policja zastrzeliła studenta Benno Ohnesorga. Wkrótce potem śmiertelnie postrzelony został cieszący się wielkim autorytetem Rudi Dutschke. Wydawnictwo Springera z jego sztandarowym „Bildem” postrzegane było jako nowi Jeźdźcy brunatnej Apokalipsy. To na gmach Springera poleciały pierwsze koktajle Mołotowa po śmiertelnym postrzeleniu Rudiego Dutschke. W 1968 roku walczono z establishmentem na całym świecie. Najgwałtowniej we Francji, ale gorąco było we Włoszech, w Stanach i nawet w Japonii. Wszędzie chodziło o coś innego, i w gruncie rzeczy wszędzie chodziło o to samo: o zmianę pokoleń. Bo tak dalej być nie może. W lutym 1968 roku w auli Uniwersytetu Technicznego w Berlinie odbył się wielki Kongres Wietnamski, który zgromadził wszelkie autorytety z Niemiec, które także twierdziły, że tak dalej być nie może, oraz delegacje rewolucyjnych ugrupowań z całej zachodniej Europy. Na frontowej ścianie widniało hasło: Dostępna jest nam nie broń krytyki, lecz uzbrojona krytyka!
Ulrike siedziała w pierwszym rzędzie, a obok niej czołowy rewolucjonista Włoch, wydawca Giangiacomo Feltrinelli, zresztą dyskretny fundator całego przedsięwzięcia. Wieczorem poprzedniego dnia Feltrinelli zaskoczył skonsternowanego Rudiego Dutschke szczególnym prezentem: wręczył mu spory ładunek dynamitu. Dutschke z żoną w przerażeniu zapakowali ładunek do torby z pampersami i włożyli do wózka ich synka, po czym oddali jakiemuś koledze na przechowanie. Co on z tym później zrobił, Bóg jeden raczy wiedzieć.

Giangiacomo Feltrinelli- wydawca, arystokrata, komunista na Kongresie Wietnamskim w Berlinie Zachodnim, luty 1968r.
Na kongresie Dutschke był niekoronowaną gwiazdą i głównym mówcą. Stwierdził ku aplauzowi wszystkich zebranych, że czasy „letniej opozycji” już minęły, i że trzeba przejść do „spontanicznych form protestu”. Powiedział też w masłomaślanym niemieckim stylu, że rewolucjonizacja rewolucjonistów jest decydującym warunkiem do zrewolucjonizowania mas oraz niech żyje rewolucja światowa i zrodzone z niej wolne społeczeństwo wolnych jednostek! Na drugi dzień Kongres Wietnamski wyszedł na ulice na przyzwoloną przez władze w ostatniej chwili pokojową demonstrację. Po zabiciu Benno Ohnesorga demonstranci obawiali się nie tylko silnej obecności policji, ale i jej przemocy. Policjanci jednak tym razem byli powściągliwi. Berlińczycy wylegli do okien i rozparci na poduszkach nie mogli się nadziwić nowemu zjawisku – demonstracji. Demonstranci wołali do góry, by zeszli i dołączyli, ale drobnomieszczański Berlin, podjudzany przez „Bild” urządził trzy dni później własną „antydemonstrację”. Diabła do zoo! i Dutschke precz z Berlina!– krzyczano. Pewien przechodzący obok urzędnik podobny do Rudiego Dutschke z duszą na ramieniu schronił się w ostatniej chwili w ramionach policji przed tłumem, który biorąc go za przywódcę zradykalizowanych studentów zaczął nagle wrzeszczeć: Zatłuc Dutschke na śmierć! Zlinczować go! Powiesić go! Dwa miesiące później przyjechał z Monachium 24-letni malarz pokojowy, który wszedł do biura Związku Studentów Niemieckich, którego Dutschke był przewodniczącym, odnalazł go, zapytał o tożsamość i wypalił z ciężkokalibrowego pistoletu, w następstwie czego Dutschke zmarł kilka lat później na wygnaniu w Danii.
(cdn.)

Andreas Baader i Gudrun Ensslin na ławie oskarżonych tuż przed ogłoszeniem wyroku o podpaleniu domu towarowego we Frankfurcie w 1968 r.
"Czas Kultury" 6/2003
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka