Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
69
BLOG

Berlin - drugie podejście

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 7
Drugie podejście: jest godzina 19.30 kiedy wracam do kolejki przed ambasadą. Ludzi już o dwie trzecie mniej, ale i tak mrowie. W ciemności uliczki Lassenstrasse wygląda ona jak czarna wielka stonoga. Różnica do sytuacji z godz. 15 jest kolosalna: kolejka posuwa się dość żwawo.

Niemieccy policjanci także nadal na posterunku, bo uliczka wąska i co chwila ruch się zatyka. Boczne uliczki zapchane samochodami. Sporo mandatów złowiła dziś w tym miejscu berlińska policja. Z ciemności wynurzają się wciąż kolejni chętni wyborcy. Kolejka za mną rośnie w błyskawicznym tempie. Wiele osób, podobnie jak ja, było już tutaj wcześniej i teraz robią kolejne podejście. Dialogi za plecami: "Na kogo będzie pani głosować?" "Nie wiem, czy mi wolno powiedzieć, bo cisza wyborcza- chyba na PO, jak większość, hi, hi". Zerkam w napięciu na zegarek. Już jest 19.45. Pracownicy ambasady każą nam wszystkim wejść do środka. O 20.00 będzie zamknięta brama. Wchodzimy najpierw do ogrodu, a za chwilę kłębimy się w środku. Bezpieczniak zagląda mi do torebki. Najwidoczniej wyglądam na taką, co się nie rusza z domu bez kałacha. Chaos totalny. Przedpokój i malutką salkę recepcyjną w której siedzi komisja wyborcza wypełnia kilkusetosobowy tłum. Jakiś młody człowiek usiłuje kierować ruchem, ale jak to możliwe w kłębowisku i zgiełku? W ogóle nie słychać co mówi. Wreszcie na członków komisji spływa płomyk geniuszu: ktoś napisał na kartkach litery alfabetu i pokazuje je nad naszymi głowami. Acha, ci do litery K mają pchać się z lewej, ci na dalsze litery po prawej. >>A co z literą K? Ja jestem na „K”<< krzyczy jakaś pani i niektórzy faceci lekko rechoczą. Komisja ginie nieomal pod naporem tłumu. Nie pomagają błagania, żeby odsunąć się na krok. Ci ludzie nie mają łyka tlenu. Jakaś pani postawiła na stosie wielkich płacht list wyborczych leżących na stole komisji swoją torebkę i zajęta jest rozmową przez telefon komórkowy w języku angielskim.Komisarze usiłują wyszarpnąć kolejne płachty spod torebki. Wreszcie trzeba jej huknąć słowo do drugiego, wolnego ucha, żeby raczyła zabrać swojego podrabianego Vuittona ze stołu. Jakiś pan stojący za mną podniesionym głosem grozi, że nie zagłosuje, bo stoi już kwadrans przy stole komisji i nie ma postępu. Patrzę na jego udręczoną twarz ze współczuciem. Na tę chwilę wbił się nawet w ciemny garnitur i białą koszulę, czym odróżnia się od plebsu. Społeczny pomocnik komisji obiecuje mu natychmiastową pomoc. Sceny są nieomal jak z Felliniego. Szkoda, że Robert Gliński tego nie kręci. Samograj! Napięcie rośnie. Znowu żałuję, że nie zabrałam aparatu fotograficznego. Usiłuję kręcić ten na wpśł rozbawiony, na wpół zrozpaczony tłum moim Ericssonem. Trzymam go wysoko ponad głowami, ale zdjęcia są nieostre. Endlich! Nareszcie! O godzinie 20.16 tut.czasu udaje mi się wreszcie dostać jeden żółty arkusz i jedną płachtę z listami. Nie ma nigdzie ani decymetra miejsca, żeby popatrzeć na nazwiska. Każda wolna powierzchnia, włącznie z parapetami zajęta jest przez świadomych wielkiej odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa wyborców. Niektórzy nawet klęczą na podłodze. Dzięki szarmancji młodych wyborców rodzaju męskiego korzystam z przywileju wieku i płci i wpycham się do kabiny, gdzie błyskawicznie stawiam krzyżyki przy właściwych nazwiskach. Veni, vidi, vici! No właśnie – vici? Kolega Stefan przysyła mi SMS-em wstępne notowania. No i? Przecież jeszcze mój głos niepoliczony! Wychodząc dostrzegam czekających pokornie swojej kolejki księży z Polskiej Misji Katolickiej. Po drugiej stronie bramy w tłumie oczekujących ( na co? na kogo?) stoi pewien człowiek i zalewa się łzami. Podobno wracał z delegacji pięć godzin do Berlina, żeby zdążyć na głosowanie. I na koniec nie mógł znaleźć miejsca do parkowania.Kiedy dobiegł do bramy właśnie ją zamykano. Spóźnił się o kilka sekund... W drodze powrotnej towarzyszy mi córka z matką.Matka przyjechała z Polski z zaświadczeniem.To podobno przez tych z zaświadczeniami zrobił się taki chaos. Nikt się tylu osób nie spodziewał. Córka liczy na to, że zobaczy coś więcej na portalu GW. Matka jest pod elektryzującym wrażeniem-otóż zobaczyła w kolejce aktorkę ze „Złotopolskich”. Nie może przestać o tym mówić: „Tak pięknie była umalowana! Zastanawiałam się skąd ją znam. I nagle mi się przypomniało! Ukłoniłam jej się! I ten facet co z nią był, to też chyba z telewizji”. A to dopiero radocha...

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka