Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1498
BLOG

Debata o wyższości PO nad PiS.

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 71

 

Jest w historii polskiej polityki kilka nieśmiertelnych szlagwortów. Np. ten o konieczności reformy finansów publicznych. Nie wiem czy jest w naszym kraju jakikolwiek polityk, który choć raz w życiu nie wypowiedział tego pobożnego zaklęcia. Innym fantazmatem jest debata. „Powinna odbyć się na ten temat debata publiczna” – prawie słyszę mądre głosy publicystów. Kiedyś i ja oczekiwałem owych debat. Dziś się tylko z tego śmieję, bo żadna debata w dzisiejszych realiach politycznych, nie jest nam potrzebna.

Czym jest ta osławiona debata publiczna? Otóż jest to tzw. nawijanie makaronu na uszy. Debata publiczna? Czyli rozumiem, że rządzący będą debatować ze społeczeństwem, tak? Nie. Przykro mi.

Debata publiczna to jest po prostu polityczna gadanina, rozproszona najczęściej po kilku stacjach telewizyjnych i paru redakcjach gazet. Jej efekty są zawsze takie same, czyli żadne. Bo niestety, ale w dzisiejszych czasach jest to politologiczny przeżytek i może zadziałać tylko u nas, w kraju w którym połowa społeczeństwa nie ma ochoty uczestniczyć w życiu publicznym w żaden, nawet najbardziej banalny sposób.

Debaty nigdy nie przekładają się na realne czyny polityczne. To jest oczywiste, bo przecież wszyscy jak jeden mąż politycy dobrze sobie zdają sprawę z tego co powinno się w danym momencie robić, ale tego zwykle nie robią. Z różnych powodów, o których w tym miejscu nie warto póki co mówić.

Debata w polskich warunkach ma tylko jeden cel. Ma choć na chwilę przypomnieć ludziom, że polityk interesuje się meritum. A przecież umówmy się. Nikt poważny nie traktuje tego co politycy będą w czasie tych debat mówić, bo też wiadomo, że nikt tego co się tam wymyśli nie wprowadzi w życie. Wszyscy natomiast mocno na te debaty czekają, bo wiedzą dobrze, że, tak czy siak, musi się polać czyjaś krew, a czyjaś słabsza kość z pewnością pęknie. Gazety i internet zakwitną serią nowych, drapieżnych newsów o tym, że Kaczyński nie znał ceny jabłek w hurcie, albo że Rostowski nie trafił do sali obrad bo wszedł nie w ten co trzeba korytarz. Innymi słowy chodzi o kolejną odsłonę cyrkowego infotainment.

Dziwię się tylko jednemu. Temu mianowicie, że PiS chętnie wchodzi w takie zabawy, które wiadomo jak się skończą. Mam inną propozycję. Myślę, że najlepszy efekt dałyby publiczne debaty na ulicach. Tak z kilkaset tysi ludzi, w największych miastach. Że co? Kacprzak nawołuje do rewolty, chce krwi niewinnych ludzi i nawołuje do niepokojów. Nie, nie nawołuję do żadnych niepokojów. Ktoś (chyba nawet wiem kto) wtłacza nam od kilku lat pewną głupotę, wedle której społeczeństwo nie ma prawa demonstrować swojego niezadowolenia ponieważ to rozrabiactwo. Oczywiście do tych „ludzi rozumnych” nie przemawiają obrazki z Niemiec, Francji czy USA, na których pokazuje się mrowie ludzi idących pod łopoczącymi transparentami. Tutaj przychodzą z odsieczą nasi domorośli liberałowie i krzyczą, że to socjalizm, i że to lewaki idą rabować bogatych.

Czyli jak mniemam, z debaty ulicznej nici.

A więc pozostaje nam kolejny raz ułuda, że tym razem to już na pewno politycy spotkają się i znajdą jakieś remedium na nasze wszystkie bolączki, Dziś, właśnie dziś, a nie wczoraj czy przedwczoraj. Jeśli z tej debaty wyniknie cokolwiek więcej ponad kolejne porcje amunicji do medialnej spluwy, to osobiście wejdę pod stół i jak zaszczekam, oj jak ja zaszczekam.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (71)

Inne tematy w dziale Polityka