To, że polska polityka jest pełna usterek, to czystej wody truizm i nie ma go co bezpotrzebnie tysiąc sześćdziesiąty powtarzać. Jest jednak pośród tego wszystkiego miejscami jaśniej, a miejscami ciemniej. Są też zakątki wyjątkowo podłe i niebezpieczne. Do takich właśnie zakątków zaliczam SLD. Pal sześć, że to coś ma lewicę w nazwie i jest tej lewicy jedynie dziadowską karykaturą. Gorsze jest to, że rodowód ma to coś wyjątkowo ohydny i wstrętny. Post-PRL-owscy gangsterzy i najgorszego sortu pieczeniarze, którzy gładko się udrapowali na socjaldemokrację. Socjaldemokrację, dodajmy żeby było jeszcze zabawniej, o programie liberalno-feudalnym.
Co jednak jest niebezpiecznego w partii, która dziś ledwie utrzymuje się w Sejmie, a jej lider wywołuje ironiczny uśmiech politowania, nawet u zaciekłych lemingów - ktoś może słusznie zapytać. Otóż niech Was nie zwiodą pozory, moi drodzy. Ci ludzie mają takie znajomości ze starych czasów, że kapcie by Wam pospadały. Mają też nieustanny głód przebywania blisko koryta, nawet kosztem wiszenia swoim dawnym towarzyszom u smyczy. Najgorsze jest jednak to, że dziś u nikogo już SLD przestrachu nie budzi. Millerowskie Kuranty wtopiły się w ogólną szarzyznę i stały się pełnoprawnym uczestnikiem gry w ruletkę. Mało tego, są też tacy, którzy traktują SLD jako tych spoza układu, tych, którym naprawdę merytorycznie chce się pracować i tych którzy mogą być "sensowną alternatywą". Zgroza.
To, że jest to jednak gadzisko wciąż niebezpieczne, pokazują ostatnie dni. Jak trzeba być bezczelnym i jak bardzo wypełnionym tupetem, żeby sięgać swoimi oślizgłymi mackami po taką postać jak Daszyński. SLD nie zna takich pojęć jak sumienie i honor. Sięga po tego Daszyńskiego, i korzystając z ogólnej niewiedzy ludzkiej, chce go do siebie przytulić, a co gorsza, wciągnąć go na swoje parchate sztandary. Co się za tym może kryć? Ano to, że tak "pragmatyczna" (czyt. cwaniacka - użyję takiego słowa choć cisną mi się dużo gorsze) partia jak SLD nie ma żadnych zahamowań i też chce się odwoływać do modnej "polityki historycznej". Potrzebuje straszliwie jakichś mocniejszych kwitów. Dziś próbuje zgwałcić Daszyńskiego, a jutro poprzylepia sobie wizerunek Dalajlamy do czół i dalej udawać jedynych na świecie aniołków pokoju. Wszak przecież w ogólnopolskim konkursie na najzdrowsze narodowe korzenie i oni muszą wziąć udział. Bez tego dziś się nie da.
Jednak skóry się tak łatwo nie zmienia, moi drodzy. Spod tej pseudo-wrażliwej duszyny i tak musi wyleźć tępy, komuszasty bęcwał. Bo jak inaczej nazwać próby przekierowywania ciężaru rocznic niepodległościowych na 7 listopada? To się doskonale wpisuje w tą ich tradycję wymyślania szerszych torów i Dziadka Mroza zamiast Mikołaja. Oni muszą mieć swoją datę. Zabrano im 22 lipca, to próbują z 7 listopada, i tu też nie mają oporów żeby włazić na datę, z którą mają tyle wspólnego co ja z Moniką Belucci.
Tutaj muszę jeszcze na koniec zasygnalizować szerszy kontekst. Otóż od dawien dawna, walczę heroicznie i nieco Donkiszotersko o to, aby w końcu pojęcie lewicy oderwać od tych wszystkich złodziei i bałwanów. Nawet czasami mam wrażenie, że ta moja syzyfowa robota nabiera sensu i miewam poczucie, że powoli, powolutku coś się zmienia. Jednak i mi już witki opadają, kiedy słyszę, że w krakowskim kontr-pochodzie, zorganizowanym, a jakże przez SLD, już z zagarniętym Daszyńskim na czele, mają iść jakieś ponoć niepodlogłościowe odłamy raczkującej lewicy, w tym, po raz osiemset czterdziesty, reaktywujący się PPS.
Tak więc oświadczam. Skoro PPS chce iść na jakiś marsz wraz z SLD, to ja mam taki PPS serdecznie w poważaniu, a może i jeszcze w gorszym miejscu. Weźcie w ogóle jeszcze się umówcie z Palikotem i Sierakowskim i razem sobie odbudowujcie lewicę w Polsce. Ja z taką lewicą nie mam zamiaru mieć żadnego kumplostwa. Bo w tym całym bajzlu, to naprawdę nie dziwią mnie głosy tych, którzy mówią: "Lewica? Taka czy inna, tak czy siak, wcześniej czy później wlezie w szkodę".
Inne tematy w dziale Polityka