Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1116
BLOG

Wyłącz mikrofon, nie masz nic do powiedzenia.

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 40

 

Ostatnio nie mam głowy do pisania, więc jeśli zaglądam na Salon, to raczej jako – jak to mówi hiphopowa młodzież – „społeczniak”, lub jak kto woli jako taka klasyczna staruszka na ławce przed blokiem, którą jedyne co zajmuje to kto, kiedy, z kim i o jakiej porze. Nie pisząc i z rzadka jedynie komentując nabiera się do Salonu pewnego bardzo przyjemnego dystansu, choć ten dystans po niedługim czasie zamienia się w gorycz, jakby się zjadło nieświeżą capriciosę. Nazywając rzecz po imieniu i nie bawiąc się w ceregiele: poziom tego co się pisze na Salonie spada szybciej niż Nasdaq, a cały ten „projekt” z dnia na dzień coraz bardziej nasyca się najzwyklejszą, swojską kaszaną.

Salonowe biadolenie, które za chwilę będę uskuteczniał jest stare jak sam Salon. Wiadomo, od zawsze jest źle, robi się coraz gorzej i w ogóle wszystko zmierza do upadku. Te utyskiwania są już pewnym rytuałem, który tak naprawdę nikogo nie obchodzi i rodzi jedynie podejrzenia o gwałtowny wzrost frustracji autora. Salon przeżyje mnie i moje długi, jest wciąż sprężysty i oblegany, a niczyje narzekania tego nie zmienią nawet o centymetr. Jednak korzystając z faktu, iż za parę dni stuknie mi Salonowe pięć latek nie mogę, przepraszam za maślane masło, nie napisać tego co chcę napisać.

Moje dzisiejsza litania nie będzie mieć nic wspólnego z zawsze apetyczną pokusą „najechania” na administrację. Administracja ma swoje grzeszki, ale to nie ona w końcu zapełnia ten swój „content”, tylko ludzie, którzy są jego użytkownikami. No i tutaj dochodzę do sedna.

Jak wygląda klasyczna Salonowa doba? Głównie schodzi na wypatrywaniu newsowego przypływu, który momentalnie, jeśli już wystąpi, porywa ze sobą wszystko: meble, dobytek lat pracy, garnki, ubrania i nawet samochody. Choćbyś blogerze drogi nie chciał to musisz się ustosunkować, bo inaczej jesteś skazany na niebyt. Zrywa się lawina i spada nam na głowy kolejnymi mutacjami kryptonimu operacyjnego. Efekt? Nowe tytuły notek o niezwykle oryginalnym zapachu, np. „Pokłosie pogrossia”, „Pogrosie pokłosia”, „Pokłosy z pogrossia” bądź „Rozgrossie z pokłosia” itd. itp. W tym momencie jakiekolwiek pisanie traci sens. Bo mogę napisać sześćset osiemdziesiątą ósmą notkę o tym, że polityk X wlazł nogą w wiadro z mydlinami, tylko muszę ją podbić jakimś ekstremalnym sądem, tak aby admin nie zmył jej szlauchem do kratki spustowej i żeby zieleniała swoją dumną zgnilizną na topie SG. Mogę też okazać swoją wyniosłość i napisać wtedy o sytuacji wewnętrznej w Nairobi, a tym samym podróżować potem z tą swoją mundrą notką przez bezmiar braku zainteresowania. Oba wyjścia są bezsensu.

Na to wszystko nakłada się pęczniejące drożdżywo radykalizmu komentarzy i osądów. Moduł obiektywizmu wyłączony, komentatorska laga w łapie i można jechać. Wrzask banowanych owieczek pokoju, chrupot pękających słabszych kości, a wszystko to wśród gromkiego, niczym w chórze u Rubika, klaskanie dłoni o plecy „posiadającego rację”.

Obserwowałem któregoś dnia, całkowicie na zimno, to co kwitnie na pasku z prawej strony. Obowiązkowe, codzienne encykliki kapłanów blogerstwa, a pomiędzy tym personalne utarczki w randze przedszkolnej, frenetyczne tweety zadziwionych własną jaźnią czy też mało zrozumiałe analizy, których autorom nie chce się zrobić nawet podstawowej edycji tekstu, tak aby potencjalny czytelnik nie musiał posiłkować się książką kodów. Jak to mawia Coryllus, to jest coś niesamowitego. No i perła w koronie: najnowsiejsza gwiazda Salonu, niejaki Moneta Józef.

Kiedy zasiadałem do tegoż tekstu, zakładałem sobie, że nie będę dotykał personaliów, ale w tym przypadku daję sobie dyspensę, bo rzecz jest bardzo symptomatyczna. Otóż wszystkie moje narzekania mógłbym w zasadzie zamknąć tym jednym, wielce zabawnym, nickiem. Doprawdy, kiedy spróbuję sobie wyobrazić kogoś, kto wchodzi na Salon pierwszy raz wiedziony opiniami , iż jest to poważny portal opinii i widzi karabinowe wykwity intelektualne rzeczonego dżentelmena, z miejsca widzę twarz tego nowego uczestnika Salonu przeciętą grymasem niedowierzania i niesmaku.

Notki Monety, to jakby materializacja żywa tego spadku poziomu, o którym piszę. Nie wiem kim jest ten człowiek, co lub kto nim kieruje, ale efekt jego pracy przypomina mi sytuację w której do mieszkania wchodzi człowiek z psią kupą na bucie. Można udawać, że nic się nie dzieje, toczyć rozmowy, żartować i nawet omawiać rozmaite poważne sprawy, ale każdy dobrze czuje, że coś po prostu zajeżdża. Są przykre dni, kiedy administracja nie dostając od blogerów niczego nadającego się na top SG, wkłada tam tego Monetę i wtedy, jako wieloletni bloger Salonowy, mam ochotę najnormalniej w świecie się rozpłakać. Moneta zresztą może czuć się męczennikiem, bo ja go po prostu, pierwszy raz w historii mojej, zbanowałem bez konkretnego powodu, jedynie za recydywę kompletnego imbecylizmu, tak nieznośnego jak opasła końska mucha. I tu nie ma wyjątków. Każda Salonowa frakcja ma swoje Monety i one w zasadzie są podstawowym składnikiem tej blogerskiej mielonki.

A poza tym? Nie ma tu po prostu nic. Blogi, które lubię odwiedzać, bo wiem że tam coś ciekawego zobaczę, jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki. Ich autorzy pewnie wiedzą, że o nich mówię, bo komentuję raczej większość ich tekstów. Z pewnością sądzą, że jestem stalkerem jakimś. „O Boże, znów ten Kacprzak” – muszą myśleć, a ja po prostu nie mam gdzie się podziać.

Najgorsze jest to, że przeciętny Salonowy wpis, to po prostu podkręcona kalkomania poczyniona według wytycznych płynących z dwóch, coraz mocniej krzepnących, światopoglądów. No i zderzają się te dwa światopoglądy jak tiry na autostradzie. Potem się je odbudowuje i znów na siebie nasyła. Huk jest coraz mocniejszy, pułapki zastawiane na oponentów coraz zmyślniejsze, głosy coraz bardziej radykalne. Tylko to wszystko jest tak strasznie jałowo-zabawne i wcześniej czy później taka radykalna opinia zostaje obnażona, okazuje się, że jest w kapciach i siedzi na tefałenowskim fotelu.

Zbiorczy efekt tego wszystkiego nazwałbym jednym słowem: wrzask. Wrzask dojmujący i nie wnoszący niczego pozytywnego. Czasem chce coś napisać, ale palce mi zastygają na klawiaturze wobec własnego mojego poczucia bezsensowności tego co zamierzam robić. Idę więc raczej gdzie indziej, zobaczyć czy Lewandowski strzelił bramkę albo czy Ola Kwaśniewska nadal przeżywa swój „dramat”. Bo wiem, że moje pisanie nie będzie się różniło w gruncie rzeczy od tego co opisałem powyżej. Siła zmanierowania jest ogromna i nikogo nie oszczędza.

Myślę, że jedynymi zadowolonymi z tego wszystkiego są ci niedobrzy ludzie, którzy skonstruowali taki a nie inny system medialny w naszym kraju. Bo pewnie wchodzą na Salon, zerkają na te nasze szarpaniny i myślą sobie: dobra nasza, piękne getto się tam zrobiło. Getto w którym blogerzy wyrywają sobie zeschnięte skórki od chleba, a tymczasem obok dalej w najlepsze kwitnie realny świat ze wszystkimi tego konsekwencjami.

No dobrze, ulżyłeś sobie Kacprzak? Tak, ulżyłem i mi lepiej. Bardzo chciałbym, aby na Salonie było więcej uczciwej dyskusji i więcej spokojnej i rzeczowej analizy. Partyjne rewolwery i tomfy żeby zostawały w szatniach, a blogerzy nie zamykali się w klanach i koteriach. Bo mimo wszystko wciąż to jest bardzo fajne miejsce i nieustająco wierzę w jego renesans.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka