"Ty chu..u pie...ny, ty ku..wo zaj...na w d..pe piz...o". To były dziś pierwsze dźwięki jakie dobiegły do mnie zza okna tuż po tym jak otworzyłem oczy. Szybko zerwałem się na nogi, by koniecznie dowiedzieć się kto jest autorem tegoż zaśpiewu. Za chwilę wszystko było jasne. Blok obok mojego właśnie zaczął być poddanawany tzw. termoizolacji, wyrosły świeże rusztowania, po których poruszali się robotnicy. W tej też chwili zdałem sobię sprawę z tego jak bardzo przekleństwa są zrośnięte z naszym życiem i naszym językiem.
Soczyste wiąchy lecą cały czas. Chłopakom z rusztowań nie przeszkadza nic - bluzgają sobie do siebie, a ich bluzgi z wdziękiem wzmacniane są przez ściany sąsiednich bloków. Przechodnie idą, młode mamy pchają wózki, dzieci wracają ze szkół a gołębie też nic sobie z tego wszystkiego nie robią. Ja też się nie dziwię. Robi chłopak w budowlance to musi bluzgać. Tyle, że w naszym polskim wydaniu przekleństwa i bluzgi wyrwały się chyba nieco spod kontroli.
Gdzie nie ma bluzgów? Są wszędzie. Przeklinają wszyscy i przy każdej okazji. Od szefów wielkich firm po dzieciaki z gimnazjów. Chłopaki z rusztowań bluzgają klasycznie, młode dziewczęta z dobrych domów bluzgają glamour, a starsi bluzgają bo mają tego wszystkiego dość. Co ciekawe, bluzganie z coraz większym łomotem dobija się do tzw. mainstreamu. Bluzgi, jeszcze z taką pewną nieśmiałością ale jednak, powoli zaczynają się pojawiać w języku pisanym na zasadzie normalnych wyrażeń. Celują w tym zwłaszcza młode wilki dziennikarstwa internetowego i lajfstajlowego. Niedługo trzeba będzie czekać, aż bluzganie stanie się normą w mediach. Przecież jak inaczej napisać, że coś jest zajebiste?
Oczywiście nie przyszedłem tu by rwać szaty. Poruszając temat przeklinania trudno uniknąć hipokryzji. Bo przecież ja sam też przeklinam. Przeklinanie przyszło do mnie już pod koniec szkoły podstawowej, bo wbrew pozorom to, że młodzi dziś bluzgają to nie jest wynalazek nowożytny. Pod koniec lat 80-tych chyba nawet więcej dzieciaki przeklinały. Gdybym tylko zechciał i miał odpowiedni nastrój to zestrzeliłbym swoimi wiąchami tych robotników z rusztowań. Choć publicznie nie przeklinam, bo przez kilka lat pracy nad sobą sprowadziłem swoje przeklinanie do podziemia. Zresztą te wszystkie syndromy dopadły i mnie, bo kropkowanie przekleństw wydaje mi się dziwne, jakieś takie dziecinne i denne.
Tak więc nie chcę rozpaczać nad upadkiem świata. Bardziej ciekawi mnie to, po co Polakom to gęste przeklinanie, które tak coraz bardziej chętnie zapraszamy do życia publicznego. Czy to jakaś autoterapia? Jakaś czkawka po setkach lat złej historii? Wszystko nas wk...wia niemożebnie i wszystko jakieś takie ch...we jest - to i bluzgamy? Być może, ale trochę szkoda, że tak szybko prymitywniejemy. To poniekąd straszne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości