Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
5158
BLOG

Pendolino - "szczała północy" i kino domowe

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 122

Mój stosunek do Pendolino jest zdecydowanie emocjonalny. Ja się z tym naszym Pendolino jakoś tam zaprzyjaźniłem, ponieważ przez bardzo długi czas, widziałem go (je?) dwa razy dziennie – jadąc do i z pracy; całymi miesiącami mijałem to cudeńko zaparkowane na Olszynce Grochowskiej.

Nikt z tych, którzy nie mieli takiej jak ja szansy obcować z Pendolino dzień w dzień, nie zdaje sobie sprawy, że rozmowa o tymże Pendolino, to przede wszystkim rozmowa o emocjach. Pamiętam jak dziś, kiedy w SKM-ce niedaleko mnie zasiadł pewien dżentelmen, który najpierw oświadczył swojej towarzyszce podróży, że właśnie jedzie do pracy, potem otworzył sobie puszkę Królewskiego i już spokojnie konsumował ów przedni trunek w trakcie rozmowy z rzeczoną towarzyszką. W pewnej chwili, gdy właśnie mijaliśmy uśpiony wówczas jeszcze cud z Alstomu, nasz piwosz strasznie się rozrzewnił, oczy zrobiły mu się jakieś takie maślane i rzekł: „mówię ci, jak to kiedyś już ruszy, to ja sobie po prostu kupię bilet i gdzieś nim sobie pojadę”. Nie mam na tyle talentu pisarskiego, by oddać to, co się z nim na tę krótką chwilę zrobiło. Przypominał po prostu małego chłopca, stojącego przed witryną Pewexu i obserwującego wielkiego, pięknego resoraka Matchbox'a. Jeszcze tego resoraka nie może mieć, ale może na niego patrzeć i marzyć. Ta „szczała północy” musiała najzwyczajniej w świecie przebić jego duszę na wylot, skoro aż tak się rozkleił i to przy "pannie". A przecież to nie wszystko, bo wciąż mam w pamięci te odwracane masowo głowy, te zaskoczone spojrzenia, jakby nie dowierzające, że cud z Alstomu nagle stanął jak żywy przed ich oczami, i co z tego, że na tak krótko. „Jaki on piękny” - to zdanie słyszałem nie raz i nie dwa, i wtedy zawsze, choć, jak już wspominałem, nieco już spowszedniałe mi Pendolino znów nabierało w mojej głowie nowego wymiaru. Pendolino to precyzyjny cios w polskie, niezaspokojone dusze.

Ktoś pomyśli, że będzie to kolejny tekst, w którym jakiś profan-grafoman wylewa swoje małomiasteczkowe frustracje i kpi z realnego osiągnięcia. Jeśli tak jest, to tylko w małym procencie. Bo ja naprawdę w miarę na serio chciałbym odnieść się do tego nieszczęsnego Pendolino. W zasadzie jakąś tam inspiracją stał się tu tekst 1Maud dotyczący jej sporu z Krzysztofem Leskim. Nie odniosę się jednak do niego, chciałbym jedynie potraktować go jako punkt wyjścia do pewnych rozważań.

Otóż chodzi mi o to, czy my, jako po prostu ludzie, mamy jeszcze zdolność jasnej oceny pewnych zjawisk. Inaczej: czy nasze poglądy polityczne, ale i te ogólnie światopoglądowe nie zaciemniają nam pewnych kwestii i w pewnych sytuacjach nie wywodzą nas na manowce. Bo przecież mamy to Pendolino i mamy tę całą burzliwą dyskusję, te wyklinania i te zachwyty, te analizy, mamy tę cofniętą dotację unijną i mamy w końcu i tę nieszczęsną białą kiełbasę. No i chyba każdy z nas ma prawo zapytać, o co tu tak naprawdę chodzi, przecież nie jest to jakiś tam drobny odprysk, tu chodzi przecież o, jak to mawiał Leon Kunik vel Kunicki, „grube miliony” i to nasze „grube miliony”, a nie „grube miliony” zerwane z jakiegoś czarodziejskiego drzewka rosnącego pod kancelarią Premiera (są poważni ludzie, którzy szczerze w takie cuda wierzą).

No i tu możemy pójść dwiema drogami. Pierwsza droga: próba analizowania Pendolino w stylu jakiego ja osobiście nie uprawiam, czyli quasi-eksperckiego, blogerzy mieniący się ekspertami w jakiejś dziedzinie natychmiast uruchamiają we mnie wzmożoną ostrożność. Jeśli jeszcze w to wszystko włączą się media, to możemy mieć wówczas pewność, że już nic mądrego się z tego bigosu nie dowiemy. Ja sam pracuję w branży budowlanej i w zasadzie nie zerkam nawet na żadne „doniesienia” związane z tą dziedziną. Kiedyś zwyczajnie parsknąłem na głos – obok mnie ktoś czytał Wyborczą (pech, o budownictwie bredzą gazety i prawe i lewe), a tam znajdował się całostronicowy sążnisty artykuł, o tym, że Wyborcza zajrzała do dokumentacji niektórych stacji metra, zobaczyła tam jakieś „tajemnicze” pomieszczenia pod poziomem peronów (m.in. chodziło dokładnie o stację przy Nowym Świecie) i zadawała dramatyczne pytania, dlaczego projektant nie umieścił tam, uwaga, uwaga, parkingów podziemnych dla samochodów. Tak więc ja mógłbym podobnie jak Krzysztof Leski spędzić i milion godzin nad pisaniem tekstu, w którym musiałbym uzasadniać rzeczy dla budowlańców oczywiste a i tak nie przekonałbym laików, że pragnienia Wyborczej co do wspomnianej stacji metra to po prostu czysty Hobbit.  

Dyskusja pomiędzy 1Maud i Krzysztofem Leskim to nie jest tak naprawdę dyskusja o osiągach nowoczesnej kolei, a po prostu jest to dyskusja ściśle polityczna. Obie strony tak naprawdę wpadły w pułapkę, w którą każdemu z nas zdarza się wpaść, czyli po prostu zamieniamy dość prozaiczne kwestie na polityczną łupankę. Ani 1Maud, ani K.Leski nie są ekspertami od kolei i nimi nie będą, choćby przeczytali cały internet. Dlatego szkoda czasu na przerzucanie się eksperckimi analizami, wydaje mi się, że trzeba spojrzeć na sprawę Pendolino po prostu po chłopsku i jestem pewien, że dopiero wtedy będziemy w stanie właściwie ocenić ten wiekopomny zakup.

Można mianowicie dyskutować o kondycji systemu jaki w Polsce nazywa się demokracją, ale on jest, jest taki jest w zasadzie, i trzeba się niestety do niego odnosić. System ten działa z grubsza tak, że państwo wyrywa nam spod pazuchy wszystko co się da i wrzuca to potem do takiego specjalnego wielkiego pomieszczenia, gdzie tym wszystkim potem po prostu pali się w piecu – dla blogerów ekspertów podam nazwę ekspercką: chodzi mi tu o budżet państwa. Używam tu złośliwej metafory, ale każdy wie o co chodzi. Nasze pieniądze tylko w części służą urzędnikom do załatwiania spraw ważnych, duża ich część natomiast wypływa z tego wiadra pordzewiałymi dziurami wielkimi jak pięść i to dzieje się w każdym możliwym segmencie naszej gospodarki. Na to nałóżmy jeszcze główne media, które doszły do niesamowitej wprawy w kolorowaniu tego całego jarmarku i mają na tym polu niesamowite osiągnięcia. Dochodzi już do tego, że jakakolwiek krytyka poczynań Systemu uznana zostaje za objaw nie tylko złych intencji, ale po prostu, nazwijmy to po imieniu, sabotażu, albo i nawet choroby psychicznej.

Wydaje mi się, że ja jako obywatel (w wersji dla urzędników, petent) mam prawo ocenić zakup pociągu Pendolino z perspektywy tylko i wyłącznie podatnika i to podatnika korzystającego z transportu kolejowego na co dzień. Nie muszę i nie chcę wiedzieć jakie Pendolino ma pantografy (wiem, nie znam się na kolei, ma w ogóle pantografy?) jaki ma deseń siedzisk i czy TGV przy wchodzeniu w zakręt przechyla się o ileś tam stopni. Nie mam zamiaru zostawać kolejowym ekspertem i prenumerować „Twojego Kolejarza” czy jak tam się nazywa branżowy periodyk. Bo mi wystarczy to, że widzę ogólny stan polskich kolei. Widzę, na ten przykład, nędzę dworców kolejowych w naszym kraju. Kazikowi Staszewskiemu kiedyś pękały oczy jak zjawiał się na dworcu w Kutnie. Mi, gdy zjawiam się na dworcu Warszawa Zachodnia pękają nie oczy, a momentalnie wysiada węch a jelita zaczynają zgrzytać jak zwrotnica kolejowa. Tam i tak nie jest tak źle. Wystarczy czasami zapędzić się gdzieś w Polskę i nieopatrznie wysiąść na jakimś zapomnianym przez spółki PKP lokalnym dworcu, by momentalnie przenieść się do labiryntu Fauna. Nazwijmy rzecz po imieniu, polska kolej, ta taka zwykła, dnia codziennego, to po prostu jeden wielki syf z niewielkimi wysepkami względnej normalności. Kiedy bywam w Holandii to zachwycam się tamtejszą koleją. Dlaczego, skoro pociągi które jeżdżą tam na „zwykłych” trasach wcale nie wyglądają jak Pendolino. To są zwykłe, nieco już z wyglądu trącące myszką, pociągi. Ale są czyste, ciche i co najważniejsze punktualnie rozwożą pasażerów po kraju. Tylko tyle i aż tyle.

Tymczasem jak jest u nas to chyba naprawdę widzi każdy, może oprócz wyalienowanych informatyków przemykających samochodami z garażu podziemnego do garażu podziemnego.

Żeby sprawa była śmieszniejsza, mamy jeszcze tę PESĘ. Oczywiście eksperci blogowi i tu się wykłócają, ale ta PESA jest i nie chce zniknąć, tylko tłucze te nowe, równie ładne co Pendolino, pociągi, jakby, do diabła, na złość pomysłodawcom polskiej wersji Kolei Dużych Prędkości. I w to wszystko wjeżdża pociąg, który na kilometr śmierdzi absurdem. Już sam fakt, że wtłoczono nam w głowy, to że mamy mówić jako o Pendolino, o czymś co przecież Pendolino nie jest, wskazuje że mamy tu do czynienia z jakimś poważnym zakrzywieniem czasoprzestrzeni. Czy ktoś normalny podjeżdża gdzieś Skodą i mówi: patrzcie jakiego mam fajnego Merca? No a my mówimy Pendolino o nie-Pendolino i szlus.

Pendolino więc jest i już nic z tym nie zrobimy. Ja tylko mówię o tym co widzę i naprawdę nie ma tu znaczenia na kogo zagłosuję w wyborach. Widzę kosztowny gadżet, o którego zasadności kupna można by i dyskutować (no te wszystkie podbijania atrakcyjności oferty, przyciągania biznesu do kolei itp., to są przecież argumenty sensowne), ale wtedy, gdy systemowo polska kolej wydostałaby się z dna, w które to dno otatecznie przywaliła swoim niezbornym cielskiem już dawno temu. Tymczasem nie słyszałem jeszcze żadnego sensownego argumentu za Pendolino. Bo szybko rozmowa zostaje sprowadzona na to co zasyganlizowałem na wstępie tego tekstu, czyli na emocje. Nie zdążysz jeszcze otworzyć ust, by wytłumaczyć, że w samym Pendolino nie ma nic złego, ale nie teraz, nie w momencie, gdy rozpadają nam się tory, tabor kolei jest przestarzały, a dworce w ruinie, a już usłyszysz, że jesteś zacofany i nie rozumiesz mądrości etapu. Nie wiem, nie przypomnę sobie kto to był konkretnie, ale jeden z komentujących blogerów napisał pod jakimś tekstem zdanie tak genialne w swej prostocie i tak doskonale oddające to co się dzieje przy okazji tego Pendolino, że ja muszę je zacytować. To było coś takiego: „u nas jak się chce pomóc bezrobotnemu, to mu się kupuje kino domowe”. I wszystko jasne.

Dlatego nie będę analizował gdzie i jakie kraje mają taki czy inny pociąg. Nie będę analizował, ile który „leci na setkę” i jaka firma przy tym umoczyła, a jaka znowuż wpadła na korupcji. Widzę produkt jakim jest „polska kolej” i widzę to nowe kino domowe z blu-rayem, które właśnie przywieziono bezrobotnemu, któremu i tak za dwa tygodnie elektrownia wyłączy prąd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka