I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno moi znajomi we Francji czy w Belgii oburzali się, jak to możliwe, żeby w Polsce bracia bliźniacy byli jeden prezydentem, a drugi premierem! I na Kaczyńskich leciały gromy! A i na mnie też przy okazji, bo śmiałem stawać w ich obronie. A teraz w tej normalnej, jak najbardziej, socjalistycznej Francji mamy taką sytuację, że prezydentowi doradza się, by dla świętego spokoju, swego, jak i dla dobra całego narodu, swoją starą partnerkę obdarzył ministerialnym fotelem, by nie mogła grać roli ofiary i wygrywać wizerunkowo z jego nową partnerką. Stanowisko w rządzie w zamian za pokój między dwiema kobietami prezydenta!Prezydenta, który nawet nigdy nie był żonaty, ani rozwodnikiem, który permenentnie żyje w konkubinacie? Który porzuca matkę swoich czworga dzieci dla młodszej, dwukrotnej już rozwódki, z dziećmi innych? Ale nie od razu, bo przez długie lata utrzymuje swoją rozwiązłość w sekrecie, prowadząc podwójne życie, udając przed opinią kogoś zupełnie innego, poczciwego, wstydliwego, dobrego mężusia! I nikt się nie obrusza? Nie, niespecjalnie. Tradycja francuskich socjalistów dzielenia stanowisk w rządzie i w Zgromadzeniu Narodowym wedle partyjnych i osobistych zasług jest bardzo długa, a w tym przypadku chodzi o starą polityczną parę, Ségolène Royal i François Hollande.
Książka "Entre deux feux" (w moim dowolnym tłumaczeniu: "Wzięty w dwa ognie") to historia francusko-francuskiej wojny piętnastoletniej, rozpętanej przez namiętności dwu kochanek prezydenta. Hollande stał się zakładnikiem ich gry, ale nie sam, bo również i inni liderzy Partii Socjalistycznej. Może i do dziś nie wiedziałbym, kto to jest niejaki Olivier Falorni, gdyby nie puściły hamulce zazdrosnej Valérie Trierweiler,gdyby nie jej udzielone nagle i z rozgłosem, bo na twitterze, wsparcie dla tego przyjaciela, rywalizującego akurat wewnątrz PS z jej osobistą rywalką, Ségolène Royal...Partii Socjalistycznej takie ingerencje polityczne podczas najgorętszej kampanii wyborczej do parlamentu ze strony osobistej partnerki Hollande'a nie przypadły do gustu. Z Hollande'a walczącego w kampanii pod hasłem "normalny prezydent" śmiała się cała Francja i okolice. Pamiętam jeszcze, że kupując tego czy nastepnego dnia, chyba 13 czerwca, gazetę, usłyszałem od znajmomej kioskarki komentarz: "żenujące, jak dzieci w piaskownicy!" Jednak z perspektywy czasu muszę przyznać, że pierwsza miłość Hollande'a pokazała więcej klasy, bo mimo że przegrana, pomimo wielu upokorzeń, potrafila go na koniec publicznie wesprzeć, potem gratulować zwycięstwa. Piękniejsza i młodsza Trierweiler nie potrafila ukryć zazdrości nawet o te gesty. Wygląda więc na to, że znowu lepsze jest wrogiem dobrego...
Spomiędzy wersów można wyczytać też wiele o samym Hollande. Wygląda na to, że wszyscy, którzy go sądziliśmy po wyglądzie, bardzo się myliliśmy co do jego charakteru. Pozór miękkiego faceta, zbyt miłego, grzecznego nawet, by startować do miana pierwszego polityka Francji, jest ponoć tylko powierzchowny, a w rzeczywistości potrafi on być bardzo pewny siebie, twardy, nawet wobec najbliższych mu osób. On nie przywiązuje się do współpracowników, nie dziękuje, nie okazuje wdzięczności. Pamięta jednak dobrze nawet drobne urazy z przeszłości, co daje odczuć delikatną, żartobliwą aluzją. Woli rozładowywać konflikty żartem, niż spierać się na serio. Hollande uwielbia przemawiać do wielkich tłumów, karmi się nimi, a ludzie lubią go słuchać. Dziwić więc musi to, że jednocześnie uchodzi on za pozbawionego jakiegokolwiek płomienia, charyzmy, posiadającego nawet mniej ikry niż jego "prawie żona", Ségolène Royal. Jak to się więc stało, że z poczciwego "budyniu" przeobraził się nagle we wściekłego pitbulla i wygrał z takim fighterem Sarkozym? Ponoć to nowa miłość jego życia dała mu ten impuls, Valérie Trierweiler, to ona widziała w nim prezydenta, wierzyla w niego. Nie miała przy tym niebezpiecznych pollitycznych ambicji, nie mogła i nie chciała go z żadnych politycznych nominacji wygryźć, jak Royal w 2007 r., a swoją potrzebę niezależności realizuje w dziennikarstwie, ściślej mówiąc, ostatnio już tylko w recenzjach literackich w "Paris Match", zmuszona raz na zawsze do odejścia z działu politycznego. Jednak jej "normalne" kobiece ambicje, dziwna mitomania (przyrównywała się do Eleonory Rooswelt, nazywala się pierwszą dziennikarką Francji), kompleksy, zazdrość, mściwość, agresywność i małostkowość, wszystkie te ujawnione już cechy charakteru mogą wkrótce przysporzyć jeszcze wielu innych problemów i w końcu pozbawić Hollande'a tej koniecznej dobrej energii... Tak to jest, jak mężczyzna uzależnia się od zasilania przez duże błękitne oczy...
Chociaż książka "Entre deux feux" to niezbyt pikantny obraz francuskiej polityki, zwykle kipiącej od romansów, mnożących się zdrad itd, itp., to warto by zainteresowali się nią nie tylko dziennikarze, ale i politycy, szczególnie ci z pierwszych stron gazet i szczególnie ci, którzy lubią kobiety. Nigdy bowiem nie wiadomo, jak przyjemny romans może się przeobrazić w prawdziwą "affaire d'Etat", w żenującą aferę państwową.
Anna Cabana, Anne Rosencher: "Entre deux feux", powieść francuska, wyd. Bernard Grasset, 2012, str. 204, 17 €
„Jedenaście dni temu dość mało znany bloger Mieszczuch7 napisał bardzo ciekawą notkę p.t. "Nowy mur - warszawski". Jako pierwszy zauważył on, że dzięki stalowym barierkom Pałac Prezydencki zaczął przypominać warowną twierdzę. Porównał on to do muru oddzielającego Żydów od Palestyńczyków oraz do wysokich płotów, które rozdzielają katolików i protestantów w Belfaście. Później także inni publicyści /n.p. Johny Pollack/ czynili podobne porównania, ale Mieszczuch7 był pierwszy. Jego poprzednia notka o ataku na niezawisłość Rzecznika Praw Obywatelskich też była bardzo interesująca. Warto zaglądać na ten blog.” elig, 28.08.2010
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka