NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
772
BLOG

Posłajko: Zapateryzm czy gallikanizm?

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 12
Kilka dni temu sporny krzyż z Krakowskiego przedmieścia przeniesiono z kaplicy w Pałacu Prezydenckim do kościoła św. Anny. Wydarzenie stanowi dobry pretekst by jeszcze raz zastanowić się nad sensem sporu o krzyż, a zwłaszcza jego zakończenia.
Podjęta przed kilkoma miesiącami decyzja prezydenta Komorowskiego o przeniesieniu krzyża z Krakowskiego Przedmieścia do kaplicy w Pałacu Prezydenckim może się z perspektywy czasu wydawać kolejną medialną zadymą, o której nikt niebawem nie będzie pamiętać.
Wydarzenie to sygnalizuje, moim zdaniem, otwarcie nowego rozdziału w relacjach państwo-kościół. Jarosław Kaczyński i jego poplecznicy uparcie twierdzą, że prezydent wprowadza w Polsce zapaterym.
Jakkolwiek nie zabrzmiałoby to obrazoburczo, to myślę, że prezes się w tej kwestii myli. Przemiany w miejscu Kościoła w państwie, jakich jesteśmy świadkami od czasu przejęcia przez Platformę pełni władzy w Polsce, nie zmierzają w kierunku zapateryzmu - jeśli przez „zapateryzm” będziemy rozumieć usuwanie symboli religijnych z przestrzeni publicznej i generalny ruch w kierunku spychania wiary do sfery prywatnej – o tym, że takie rozumienie niewiele ma wspólnego z tym co dzieje się rzeczywiście w Hiszpanii pisaliśmy już na naszych łamach.
Przyjrzyjmy się raz jeszcze symbolice tego wydarzenia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, iż mamy tu do czynienia z usunięciem symbolu religijnego ze sfery publicznej, co można traktować albo jako „haniebną dyskryminację katolików” (wersja dla prawicy religijnej) albo jako „odważny ruch w kierunku wprowadzenia świeckiego państwa” (wersja dla kulturowej lewicy). Ważne jednak było to, co zrobiono z krzyżem po zabraniu go z ulicy. Nie wyrzucono go na śmietnik ani nie zaniesiono do Muzeum Historii Ciemnoty i Zabobonu im. Krońskiego, lecz umieszczono w Pałacu Prezydenckim. Trudno to uznać za działanie zmierzające do zaprowadzenia w Polsce laïcité.
Jeśli potraktujemy to wydarzenie jako symbol, to można je odczytać jako zapowiedź przeniesienia religijności ze sfery tego, co publiczne czy też społeczne to sfery tego, co państwowe; różnica między tymi sferami jest w tym przypadku aż nadto widoczna. Krakowskie Przedmieście to sfera publiczna – teoretycznie dostępna każdemu o każdej porze dnia i nocy i gdzie, znowu teoretycznie, wszystko co nie jest zakazane jest dozwolone. Pałac prezydencki jest zaś miejscem, w którym wszystko co się dzieje jest podane ścisłemu nadzorowi. Na poziomie bardziej abstrakcyjnym – sfera publiczna to sfera spontanicznej obywatelskiej ludzkiej aktywności, zaś sfera państwowa to sfera działania legalnych obszarów władzy.
Krzyż na Krakowskim Przedmieściu był podwójnym symbolem: religijnym lecz zarazem opozycyjnym wobec władzy. Umieszczenie go w Pałacu niejako pozbawiło go tego opozycyjnego wymiaru. Podobnie wydarzenie sprzed kilku dni – przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny - było „realizacją umowy między kurią a kancelarią”, co w jasny sposób pokazuje, jak bardzo ekspresja religijności ma być poddawana kontroli państwa oraz instytucji kościelnych.
Kolejnym przejawem zmieniających się relacji między tym co religijne a tym, co państwowe, była (często wyśmiewana w internecie)przemowa Komorowskiego na dożynkach na Jasnej Górze .
Znowu: jeśli potraktujemy to poważnie i postaramy się odczytać to wydarzenie jako symbol, to zobaczymy niezwykłe wręcz zrośnięcie się tego, co religijne z tym, co państwowe. Głowa państwa przemawia mając „za sobą” obraz jasnogórski, a w swej przemowie płynnie łączy dyskurs „parafiański” z politycznym.
Zamiast zatem o nastaniu zapateryzmu czy laickości powinniśmy raczej mówić o rozpoczęciu w Polsce ery gallikanizmu. Mianem tym określa się w historii szczególny rodzaj relacji między kościołem a królem Francji, kiedy to kościół był w dużym stopniu poddany władzy królewskiej. Oczywiście nie dojdzie u nas do sytuacji, w której kongres PO będzie mianował biskupów, jednak widać tendencję do zacieśniania się relacji między władzą duchową i świecką. W tej perspektywie nowego sensu nabiera również wyjście Janusza Palikota z Platformy – partii tej trudno byłoby utrzymywać „sojusz tronu z ołtarzem” mając go w swoich szeregach.
Z punktu widzenia Platformy istotne jest zneutralizowanie potencjalnie wywrotowej religijności, związanej aktualnie z PiSem (choć niekoniecznie tylko z nim). Jakkolwiek dla lewicowca jest to konstatacja przykra, to trzeba przyznać, że kontestacja istniejącego systemu wychodząca z prawej strony ma chyba większy zasięg niż lewicowa. Jakkolwiek na lewicy istnieją grupy, które nie ograniczają się do spraw kulturowych, to ich zakres oddziaływania medialnego jest niezwykle ograniczony, co sprowadza spór polityczny do walki dwóch odmian prawicy.
Z tego względu istotne dla władzy jest odebranie prawomocności opozycji radykalnie prawicowej poprzez wciągnięcie kościoła instytucjonalnego w obręb sfery władzy. Rządy PO nabierają w ten sposób również „metafizycznej legitymizacji”. Swoista bezalternatywność, która cechuje polski system polityczny staje się czymś niejako nadanym „z góry”.
Taki układ może być również korzystny dla kościoła instytucjonalnego. W obliczu pojawiających się od czasu do czasu wybuchów nastrojów antyklerykalnych ciepłe relacje z władzą – zapośredniczane przez „konserwatywnych” polityków PO - gwarantują, że o żadnym usuwaniu religii ze szkół czy legalizacji związków homoseksualnych nie może być mowy. Pozostając z cichym sojuszu z PO, kościół staje się akceptowalnym dla „lemingów” i w sumie dość niegroźnym elementem pejzażu społecznego. Na aborcje zawsze przecież można polecieć do Londynu, a jak kogoś nie stać to jego problem.
Przegranymi tej sytuacji jest zarówno religijna prawica jak i lewica kulturowa. Z punktu widzenia prawicy, stan ten oznacza, iż nie można mieć nadziei na bardziej radykalne wprowadzenie zasad religijnych do życia społecznego. Kościół co prawda pozostaje umocowany w strukturach państwowych, ale nikt nie jest realnie zainteresowany zmianą status quo. Jest to również powód frustracji kulturowej lewicy. Z tego względu, jeśli ktoś ma fantazję czytać zarówno teksty prawicowe i lewicowe to może odnieść wrażenie że autorzy żyją w innych krajach – jedni w państwie szalejącej laicyzacji, zaś w drudzy w klerofaszystowskim koszmarze. Obie strony mają do pewnego stopnia rację – z wyraźnej obecności kościoła instytucjonalnego w sferze państwowej nie wynika (można dodać: na szczęście) wprowadzanie moralności katolickiej do prawa; nie da się co prawda zaprzeczyć, że ze świeckim państwem obecna sytuacja nic nie ma wspólnego, lecz nawet jeśli korzystne dla kościoła rozwiązania są wprowadzane, to ich egzekucja nie jest dla nikogo sprawą priorytetową. Wydaje się, że istotne jest jedynie to, aby zjawiska, dla których nie ma zgody ze strony kościoła nie mogły się odbywać oficjalnie – reszta zaś jest mało interesująca. Wyjaśnia to również relatywnie małe natężenie oporu dla opisywanej przez lewicowców „wszechwładzy kościoła”. Władza ta jest bowiem władzą czysto papierową, zaś każdy, kto ma chęć i pieniądze może się nią zupełnie nie przejmować.
W tej sytuacji obie skrajne strony sporu ideowego są zdezorientowane – sądzą, że walczą z przeciwnikiem będącym lustrzanym odbiciem ich własnej ideowości. Tymczasem dyskurs dominujący ma zupełnie inną strukturę niż się radykalnym lewicowcom czy konserwatystom widzi. Jest to dyskurs status quo i wzajemnego wspierania się dwóch ośrodków władzy, których celem zdaje się raczej trwanie, niż wprowadzanie jakiegoś explicite określonego programu ideologicznego.
 
 
Krzysztof Posłajko (acmd)

 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka