NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
173
BLOG

Miłość i solidarność

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 0

  As a homosexual, he had been wavering between embarrassment and defiance. He became embarrassed when he felt that he was making a selfish demand for his individual rights at a time when only group action mattered. He became defiant when he made the treatment of the homosexual a test by which every political party and government must be judged. His challenge to each one of them was: “All right, we’ve heard your liberty speech. Does that include us or doesn’t it?”

Christopher Isherwood, Christopher and His Kind

 

 Co jakiś czas powraca do naszego życia publicznego dyskusja na temat związków partnerskich. Od podobnego zdania mógłby zaczynać się artykuł poświęcony wielu innym zagadnieniom, gdyż sprawujący w Polsce władzę lubią roztaczać przed elektoratem kuszące wizje lub czerwone płachty tylko i wyłącznie w celu osiągnięcia efektu mobilizacyjnego lub maskującego, aby następnie zwinąć je szybko i bez zbędnej ostentacji. Nie oznacza to wcale, że te wizje lub płachty symbolizują problemy niepoważne lub zastępcze. Jeżeli wydają się takimi, to w dużej mierze właśnie ze względu sposób traktowania ich przez te elity.
 


Czy umieszczenie w polskim prawie instytucji sformalizowanego związku pozamałżeńskiego dwóch osób jest potrzebne? Uważam, że tak, choć jednocześnie jestem przekonany, że konieczność ta zachodzi przede wszystkim w stosunku do związków homoseksualnych. Wynika to z faktu, że moje poparcie dla instytucjonalizacji konkubinatu jest powodowane troską o wzmocnienie stabilności relacji międzyludzkich w społeczeństwie. Dla homoseksualistów wprowadzenie możliwości sformalizowania związków będzie niewątpliwie czynnikiem wzmacniającym istniejącą pomiędzy partnerami więź oraz da nam poczucie akceptacji państwa dla naszego sposobu życia. Sformalizowany konkubinat heteroseksualny oznaczałby natomiast oficjalne poparcie państwa dla osłabienia więzi prawnej partnerów w stosunku do tej, która wynika ze związku małżeńskiego. Sytuacja taka nie budzi mojego entuzjazmu, gdyż uważam monogamiczny, trwały oraz oparty o równość praw i obowiązków związek dwojga dorosłych ludzi za najlepszą formę funkcjonowania w społeczeństwie.Obwarowanie zaś warunków rozwiązania małżeństwa rozmaitymi obostrzeniami (konieczność postępowania procesowego, obowiązek alimentacyjny, możliwość orzeczenia o winie za rozkład pożycia, zastąpienia rozwodu separacją) stawia przed małżonkami dość wysoką poprzeczkę odpowiedzialności. Byłoby niedobrze (dla samych partnerów, ich potomstwa oraz całokształtu życia społecznego), gdyby te zasady uległy erozji. Z drugiej jednak strony, heteroseksualne pary niezainteresowane małżeństwem mogłyby się słusznie skarżyć na brak możliwości skorzystania z prawa przyznanego homoseksualistom. Zawsze podchodziłem dość sceptycznie wobec poglądów przeceniających znaczenie prawa pozytywnego dla kształtowania zachowań społecznych, jednak nie ulega wątpliwości, że państwo liberalno-demokratyczne nie posiada zbyt wielu innych narzędzi służących temu celowi.
 


Rozwiązaniem tego problemu może być rezygnacja z postulatu wprowadzenia związków partnerskich i rozciągnięcie możliwości zawierania małżeństw także na osoby tej samej płci. Ku temu skłania się obecny (konserwatywny) rząd Wielkiej Brytanii, posługując się dość specyficzną, choć logiczną – także z konserwatywnego punktu widzenia – argumentacją: chcemy trwałych i stabilnych relacji międzyludzkich oraz pełnej integracji społecznej homoseksualistów. Przez długi czas byłem nastawiony negatywnie do małżeństw homoseksualnych (popierając jednak związki partnerskie) ze względu na tradycje religijne, prawne i obyczajowe Europy oraz szczególną rolę związku między kobietą i mężczyzną wynikającą ze zdolności do posiadania potomstwa. Obecnie zmieniłem swój pogląd na zdecydowanie bardziej pragmatyczny: małżeństwa homoseksualne mogą spełniać pozytywną rolę w odpowiednio tolerancyjnych społeczeństwach. W ten sposób potwierdzam argumentację tych przeciwników praw homoseksualistów, którzy uważają, że dla naszych środowisk związki partnerskie są tylko etapem w kierunku całkowitego zrównania praw małżeńskich hetero i homoseksualistów. Tak oczywiście jest i świadczy to o dużym rozsądku oraz wysokim poziomie kultury obywatelskiej polskich gejów i lesbijek. Małżeństwa homoseksualne są obecnie całkowicie nierealne w naszych warunkach społecznych. Gdyby nawet na spadochronach zrzucono odpowiednią ilość postępowych parlamentarzystów dla uchwalenia takiego prawa, jego realizacja musiałaby doprowadzić do buntu sporej części ludności, który byłby najbardziej raniący chyba dla samych homoseksualistów. W państwie demokratycznym musi istnieć równowaga pomiędzy aksjologią obowiązującego prawa a wrażliwością większości społeczeństwa przy założeniu poszanowania indywidualnych wolności konstytucyjnych każdego człowieka.
 


Emancypacyjnym rozwiązaniom prawnym musi zatem towarzyszyć wsparcie państwa dla nieinwazyjnego, liczącego się z wrażliwością konserwatywnej części opinii publicznej akcentowania obecności homoseksualistów i par homoseksualnych w życiu codziennym. Afirmująca rola ustawodawstwa sprzyjającego związkom homoseksualnym nie powinna bowiem prowadzić do powstania co prawda wyzwolonej, lecz wyobcowanej i funkcjonującej w swoim getcie grupy społecznej, ale do maksymalnego włączenia tego stylu życia do dominującego. “Szokowe” zmiany legislacyjne mogłyby służyć czemuś dokładnie odwrotnemu. Przykładem udanej propagandy homoseksualnej (w najlepszym rozumieniu tego słowa) może być kampania plakatowa przeprowadzona we francuskich szkołach i uczelniach przez tamtejszy resort oświaty (zdj.). Podkreślała ona trudności związane z integracją społeczną osoby homoseksualnej w grupie koleżeńskiej, zachęcała do wczucia się w sytuację takiej osoby .

 

Naturalne zmiany obyczajowe już doprowadziły do znacznego polepszenia wizerunku i sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich grup społecznych i prawdopodobnie największe problemy z tolerancją są tam, gdzie wcale ich nie widać, gdyż ofiary przemocy czy dyskryminacji nie mają siły lub odwagi, aby wyartykułować swoje skargi. Opublikowane niedawno wyniki badań Fundacji „Przestrzeń Kobiet” pt: „Niewidzialne (dla) społeczności. Sytuacja społeczna lesbijek i kobiet biseksualnych na terenach wiejskich i w małych miastach w Polsce” wskazują na poczucie uwięzienia ankietowanych kobiet w ich środowiskach macierzystych. Stopień dyskryminacji nie jest zależny tylko od wielkości ośrodka, lecz od poziomu rozpoznawalności i braku poczucia anonimowości, które pozwalałoby na życie zgodnie ze swoją orientacją seksualną. Badane lesbijki i biseksualistki wskazywały również często na post-transformacyjną atrofię cywilizacyjną ich miejscowości, która zmniejsza szansę awansu społecznego, izoluje lokalną społeczność od reszty świata i petryfikuje konserwatywne postawy społeczne, co przejawia się chociażby brakiem miejsc spotkań dla osób homoseksualnych. Postępująca degradacja transportu publicznego utrudnia korzystanie z oferty większych ośrodków (s. 90-101).
 


Oznacza to (co zresztą powszechnie wiadomo), że w miarę swobodne życie par homoseksualnych w Polsce jest możliwe najczęściej w sytuacji oderwania od środowiska rodzinnego i daleko posuniętej dyskrecji, którą zapewnia otoczenie wielkomiejskie. Jest to dyskrecja dość swoista, gdyż opiera się o tworzenie relacji społecznych wewnątrz grupy homoseksualistów przy jednoczesnym zachowaniu powściągliwości wobec heteroseksualnego otoczenia (często uzasadnionej wrogością tego ostatniego). Zachowanie to – choć w przypadku homoseksualistów niezawinione – przypomina postawę wielkomiejskich ortodoksyjnych katolików, którzy starają odizolować swoje rodziny od „zepsutego świata” posyłając dzieci do ekskluzywnych szkół i budując własne osiedla. Lewicowym czytelnikom nie trzeba chyba dłużej tłumaczyć społecznej szkodliwości tego typu podziałów.
 


Opowiadam się za taką polityką gospodarczą państwa, która prowadziłaby do wyrównania impulsów rozwojowych pod względem geograficznym i społecznym. Identyczne działania konieczne są w sferze promocji tolerancji: globalny wolny rynek może sprzyjać wyzwoleniu obyczajowemu, ale tylko tam, gdzie mu się to opłaca. Trzeba również dodać, że pogłębianie się antagonizmu “tolerancyjnych” metropolii i “nietolerancyjnej” prowincji służy bujnemu rozwojowi gentryfikacji wśród samych mniejszości seksualnych, która w naszych warunkach ukształtowała już swoiste zjawisko wewnętrznej dyskryminacji (estetycznej, finansowej…) każdego, kto nie wpisuje się w dość specyficzny szablon wyglądu, zachowań i postaw. Można nawet ironicznie (?) zasugerować, że transformacja obyczajowa w naszym kraju nosi wiele znamion transformacji gospodarczej.
 


Część uczestniczek wspomnianego badania zdawało się podzielać tezę o zgodności miejskiej kultury LGBT z narracją klasy wyższej, a także zwracało uwagę na niedocenienie kwestii lesbijskiej w działaniach środowisk emancypacyjnych. Można powiedzieć, że homoseksualiści z mniejszych ośrodków odczuwają lęk przed odrzuceniem nie tylko ze strony heteroseksualnej większości, lecz także innych, bardziej zamożnych i wyemancypowanych homoseksualistów (s. 141-143). Jedna z uczestniczek, Niemka żyjąca obecnie wraz ze swoją partnerską w małej miejscowości Polski zachodniej, poddawała w wątpliwość obowiązujący wśród „homoseksualnego mainstreamu” buntowniczy model okazywania własnej odmienności, nastawiony na chęć zaszokowania nią innych, na rzecz stopniowego oswajania otoczenia z faktem swojego homoseksualizmu i życia w związku z inną kobietą. Za najbardziej szokujący aspekt polskiej homofobii uznała fakt nieistnienia jej związku w rozmowach z otoczeniem. Środowisko, w którym żyje – nawet jeżeli wykazuje się tolerancją – nie potrafi wypracować języka, za pomocą którego można by swobodnie rozmawiać o życiu osobistym osób homoseksualnych. Bardzo to przypomina zwyczajowe żale, jakie polscy rodzice wylewają na swoje homoseksualne dzieci: „co ja powiem sąsiadce/dziadkowi/ciotce, kiedy mnie zapyta o Twoją przyszłość?”.
 


Omawiany raport, jakkolwiek bardzo cenny i potrzebny, nie wyczerpuje tematu, gdyż ogranicza się do problemów kobiet. Z jednej strony ich sytuacja jest rzeczywiście cięższa, gdyż ruch LGBT poświęca problemom lesbijek mniej uwagi. Z drugiej jednak strony można podejrzewać, że homo i biseksualni mężczyźni narażeni są na intensywniejsze formy agresji ze strony męskiego otoczenia. Nie zdziwiłbym się również, gdyby ich poczucie dyskryminacji wewnętrznej było większe: kultura lesbijska, przesiąknięta ideami feministycznymi, niesie chyba ze sobą większy pierwiastek wzajemnej solidarności niż świat gejowski, choć wynika to tylko z moich subiektywnych doświadczeń i trudno byłoby mi wesprzeć ten pogląd konkretnymi badaniami porównawczymi.
 


Wszystkie te problemy nie umniejszają symbolicznego znaczenia ustawy o związkach partnerskich. Niech zatem powstanie w końcu jednolity jej projekt i zostanie przegłosowany przez parlament. Chciałbym jednak – jako obywatel osobiście zainteresowany takim prawem – aby maksymalnie zbliżał on się do kształtu instytucji małżeństwa w sferze praw, lecz także obowiązków. Nie chodzi tutaj przecież o zmuszanie kogoś do odpowiedzialności za karę, lecz o zapewnienie maksymalnej stabilności partnerom. Związek partnerski powinien mieć możliwość korzystania z tych nielicznych praw socjalnych, które małżeństwom oferuje nasze państwo (możliwość wspólnego opodatkowania się czy korzystania z preferencji kredytowych przy zakupie mieszkania itd.). Nie widzę przeciwwskazań dla rozciągnięcia na związki partnerskie małżeńskich przepisów spadkowych. Rozwiązanie związku partnerskiego odbywałoby się wyłącznie w trybie postępowania procesowego na zasadach określonych w KPC dla rozwiązania małżeństwa (włączając w to możliwość orzeczenia o winie i nałożenia obowiązku alimentacyjnego). Odnoszące się do rozwodu przesłanki negatywne (dobro wspólnych małoletnich dzieci, sprzeczność rozwodu z zasadami współżycia społecznego, wyłączna wina małżonka żądającego rozwodu) powinny chronić także trwałość związku partnerskiego.
 


Emancypacja mniejszości seksualnych nie jest problemem zastępczym, lecz realną potrzebą i rzeczywistym procesem wynikającym z obecnych realiów społecznych w Polsce. Zadaniem lewicy jest nadawanie tym częściowo samoistnym zmianom solidarystycznego charakteru. Najwyższy czas, aby coraz szersze rzesze społeczeństwa (także tolerancyjnej jego części) zaczęły rozumieć, że lesbijki, geje czy transseksualiści nie są wytworem wielkomiejskiego folkloru ani kolejnymi “maluczkim”, nad którym należy się pochylić, lecz pełnoprawnymi obywatelami, posiadającym te same prawa i obowiązki oraz potencjał społeczny. Pełnoprawne funkcjonowanie we wspólnocie obywatelskiej wymaga zarówno odpowiedniego instrumentarium prawnego (stąd poparcie dla ustawy o związkach partnerskich) jak i wsparcia moralno-społecznego (poprzez aktywny udział państwa w kreowaniu pozytywnego, oddziwnionego wizerunku mniejszości seksualnych).

 

Łukasz Maślanka

 

 

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie Nowych Peryferii. Zapraszamy.

 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka