Dr Sławomir Cenckiewicz
Dr Sławomir Cenckiewicz
Owanuta Owanuta
263
BLOG

Miotełka Archiwisty w Stajni

Owanuta Owanuta Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

Zbyt wysokie standardy wiodą do utraty jakichkolwiek norm.

 

Wałęsa, to stary krętacz. Dziś wielu mówi głośno o nim właśnie w ten sposób, jeszcze więcej tak o nim myśli. Cenckiewicz twierdzi, że z całą pewnością wie jak było, Gontarczyk nie dopuszcza absolutnie żadnych wątpliwości. Wałęsa to były współpracownik SB i koniec. My, którzy archiwów nie zbadamy osobiście, napotykając argumenty za i przeciw, siłą rzeczy musimy dokonać raczej dość ślepego wyboru. Czym się będziemy kierować, jest prywatną sprawą każdego z nas. Nie narzucamy całemu społeczeństwu swoich wniosków. Tylko ot tak, prywatnie i po cichu, albo wierzymy, Cenckiewiczowi, albo Wałęsie. Jesteśmy zaledwie konsumentami, lub jeśli wolicie, widzami tego dziwacznego spektaklu. Ja też nim jestem. Muszę wybrać.

 

Określenie tego co się wokół Wałęsy dzieje, “dziwacznym spektaklem”, nie wyczerpuje tematu. To jest taka sprawa, która nie tylko niesmaczy, czy zadziwia, ale również boli. Ulec argumentom jednej ze stron tego sporu, oznacza nieodmiennie jakiś kompromis, uproszczenie. Wymaga rezygnacji z części prawdy, zignorowania części faktów. 

 

Przekonanie, że komunistyczne służby specjalne, czy to polskie, czy sowieckie, zaplanowały przemiany polityczne w najweselszym baraku obozu socjalistycznego, a potem wszystko zaaranżowały i bezbłędnie, a skutecznie wszystkim sterowały przy pomocy Bolka, wydaje się wymagać bardzo silnej wiary. Takiej religijnej wiary. Religia i polityka nie powinny się jednak mieszać. 

 

Z drugiej strony, wierzyć, że Wałęsa - biała lelija, prosty elektryk, chłopak ze wsi, samodzielnie ograł wszystkich, żeby postawić na swoim i zniszczyć komunizm “swoimi rencami”, też oczywiście nie przystoi człowiekowi myślącemu. Gdzie ukryła się przed nami prawda? Jak uniknąć sięgania po tą, która słusznie określana jest “gównoprawdą”? Zagubiony, myślę sobie tak:

 

Istnieją różnego rodzaju, delikatne, srebrne, czy złote widelczyki, do publicznego jedzenia deserów (kiedy nikt nie patrzy, najlepiej oczywiście wcina się palcami). Sztuka ich właściwego do okazji doboru, stanowi osobną, dla niktórych zupełnie zbędną, dziedzinę wiedzy. Istnieją również delikatne pióropusze do odkurzania mebli, z którymi wyfiokowane pokojówki obchodzą wyznaczone im terytorium, w poszukiwaniu drobin kurzu... Istnieją też miotły, widły i łopaty.

 

Wpaść w łapy, stojącego ponad prawem, aparatu przemocy sowieckiej dyktatury, w niczym nie przypominało jedzenia deseru. Człowiekowi w takiej sytuacji nawet nie przychodziło do głowy zastanawiać się czy ciastko je się łyżeczką, czy widelczykiem. To właśnie w takich sytuacjach, kiedy do jedzenia dostawaliśmy pajdę chleba pomazaną wieprzowym smalcem, a czarną, gorzką kawę zbożową, w nigdy nie mytym aluminiowym kubku z urwanym uchem, przekonywaliśmy się o nieprzydatności pewnych, wpajanych nam w dzieciństwie wiadomości. 

Wtedy, stojącym całkowicie samotnie przed wrzeszczącymi funkcjonariuszami, kiedy nas bito, straszono śmiercią, szantażowano i obiecywano zniszczyć życie współmałżonkom, dzieciom, czy rodzicom, okazywało się że najpotrzebniejsze są spryt, umiejętność ukrywania prawdy, skuteczne tworzenie iluzji szczerości i otwarcia. Kto tego nie umiał przegrywał. Bo przesłuchanie przez tajną policję to nie piknik. To nie wspólny posiłek w dobrej kompanii, przy wykwintnie zastawionym stole. To przemoc, strach, pot, smród, łzy, krew, odchody...

 

Poszukiwanie prawdy o tamtych czasach to nie patrolowanie archiwów z delikatną miotełką od kurzu. Te archiwa były przecież specjalnie tworzone do starannego gromadzenia brudu. Wiele można powiedzieć o delikwencie przeglądając jego śmieci. Jednak nie można się dowiedzieć całej prawdy o człowieku opisując jego odchody. Człowieka nie wolno sprowadzać do fetoru jego nie umytych stóp.

 

Każda praca wymaga odpowiednich narzędzi. Każde zadanie właściwych ludzi. Nie przerzucamy gnoju wykwintnym widelczykiem, delikatnym pióropuszem do odkurzania sprzętów, nie zamiatamy ulic. Widły i wiklinowe miotły nie mieszczą się w szufladzie na uroczystą zastawę stołową, ale roboty jaką wykonały, potrzebowaliśmy wszyscy. Przejście od opresyjnej dyktatury do wolności, ani nie jest jedzeniem deseru, ani nie odbywa się podczas jednych, na pół wolnych wyborów. To jest proces bez precedensu, kolosalne zadanie dla całego społeczeństwa.

 

Tylko tym spośród nas, którzy nie mają siły pogodzić się z niemiłymi prawdami o życiu, wydaje się, że o wolność narodu walczą sami szlachetni, uduchowieni poeci o diamentowej czystości. Prawda jest taka, że społeczeństwa potrzebują swoich poetów do czegoś innego, niż do walki na barykadach. W czasach okrutnych, czasach przewrotnego, udającego legalną władzę zła, potrzebni są przemytnicy, gwałtownicy, cwaniacy, krętacze. Na front, bić się za wspólną wolność, pójdą z widłami “kibole”, pod wodzą Starucha. To trzeba wiedzieć.     

Polska potrzebuje prawdy, a ta prawda jest trudna do przełknięcia. Nie da się przerzucić góry gnoju widelcem, nie ma też większego sensu załamywanie rąk, że w gnoju jest pełno gówna. Taka jest jego natura, warto też pamiętać do czego się go używa, moi kochani. Polityka, tak generalnie, nie należy do zajęć najczystszych. Dyktatura ze swoimi zbrodniami i koniecznymi, najwyższej tajności sekretami, to dopiero jest stajnia Augiasza! 

 

Wałęsa mógł zacwaniakować jeszcze sprytniej i w ogóle w nic się nie pakować. Tak zrobiła znakomita większość z nas. Tak jak i inni miał dzieci, żonę... Coś go jednak pchało do babrania się w tym gnoju. Ryzykowania życiem. Oczywiście nie wiem, co myślał Wałęsa, kiedy podpisał pierwszy SB-ecki świstek, nie wiem co myślał później, kiedy mógł się ze wszystkiego wymiksować i wieść życie peerelowskiego “robola”, a nie zrobił tego. 

 

Wiem za to i pamiętam co ja sam myślałem, kiedy mnie bito na przesłuchaniu. Myślałem o tym, żeby przestali. Obietnicą, że muszę sobie wszystko przypomnieć i “poukładać w głowie” i jutro im wszystko opowiem, osiągnąłem ten natychmiastowy, doraźny cel. Jednak następnego ranka, zamiast uporządkowanej opowieści o tym co wiem, SB-ecy usłyszeli zapowiedź rozpoczęcia głodówki, gdyby jeszcze raz poddali mnie torturom, a gdyby to nie wystarczyło, obietnicę, że dokonam samookaleczenia. Chciałbym to przedstawić jako dowód hartu mojego ducha, siły charakteru, ale nie mogę, jeśli chcę być szczery. W rzeczywistości, to że się nie zeświniłem i nie poszedłem na współpracę z SB, zawdzięczam czystemu przypadkowi. W czasie sprowadzania, po przesłuchaniu na “dołek”, już przy samych drzwiach do aresztu, SB-ecy zmuszeni byli ustawić się w kolejce. Przed nami był inny konwój. Młody chłopak z długimi, jasnymi włosami, ze skutymi, nie tylko rękami, ale i nogami, na dodatek jeszcze do pasa. Odprowadzany pod ciężką czteroosobową eskortą, miał pierwszeństwo, a ja ze swoją eskortą, czekaliśmy na schodach. Kiedy w końcu dotarłem do celi, długowłosy blondyn już tam był. Naturalnie bardzo mnie intrygowało cóż mógł takiego zrobić, żeby zasłużyć sobie na taki konwój. Po jakimś czasie już wiedziałem. Był złodziejem, włamywaczem. W czasie jakiegoś włamania ukradł również pistolet z mieszkania gliniarza. Po wielu miesiącach na liście poszukiwanych, rozpoznany na ulicy przez milicyjnego wywiadowcę, uciekał skacząc z okna klatki schodowej, na której usiłował się schronić. W czasie tego skoku pistolet wypalił, nikogo nie raniąc. Od tej pory uznany był za uzbrojonego, groźnego bandytę. Po długim ukrywaniu, zatrzymali go w końcu antyteroryści w restauracji koło kina Luna.

Zrozumiawszy, że ten to dopiero musiał być brutalnie przesłuchiwany, w dogodnej chwili zapytałem, czy go bili.

No masz, odpowiedział krótko.

A jak sobie z tym radziłeś? - zapytałem.

Powiedziałem im, kurwy, jeszcze raz mnie który dotknie, to się pochlastam i mnie nie upilnujecie - odpowiedział zupełnie nieświadomy, że właśnie uratował mój honor.

Otrzymałem odpowiedź na swoje żarliwe modlitwy ateusza. Już wiedziałem jak się zachować następnego dnia.

 

Wiem, że Wałęsa mógł się wycofać z gry, jeśliby tylko tego chciał. Mógł zrobić wiele różnych rzeczy, ale zrobił właśnie to za co słusznie uważany jest przez bardzo wielu ludzi na świecie, za osobę, która w walny sposób przyczyniła się do upadku komuny. 

 

Ja miałem szczęście natknąć się, w decydującej dla mnie chwili, na doświadczonego kryminalistę, który nie bał się milicji. Wałęsa choćby i chciał, nie miał szansy spotkać nikogo od kogo mógłby nauczyć się jak radzić sobie z całym aparatem komunistycznej przemocy. Podjął grę i nie wycofał się, choć mógł to zrobić wielokrotnie. Czy w procesie przerzucania kupy gnoju ubabrał się? Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie mam też wątpliwości, że właśnie dlatego, że kręcił i kombinował, że nie był krystalicznie czysty, wydawał się SB-ekom łatwym do kotrolowania i prowadzenia. Dziś już chyba nie ma żadnych wątpliwości, że nikomu tak do końca to nie wyszło. Nie tylko był prowadzony, ale również prowadził. Wodził za nos. Włąściwy człowiek, na właściwym miejscu, w krytycznie ważnym momencie dziejów świata. Jego lojalność wobec komuny była żadna. Bo on jest takim żywiołem, którego zatrzymać się nie da inaczej niż poprzez śmierć, a na to im swoim kunktatorstwem nie pozwolił. Kręcąc ocalił siebie, ale przecież nie tylko dla siebie. Jesteśmy mu winni troszkę więcej, nie tylko debatę w IPN-ie. 

 

Oschła, obsesyjnie szukająca brudu, pokojówka z piuropuszem do kurzu w ręku, nie powinna samodzielnie sprzątać archiwów tajnych służb. Tam jest potrzebna ponadpartyjna komisja ekspertów.

 

Owanuta
O mnie Owanuta

Nutnik

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka