Zacznę przewrotnie. Teoretycznie powinno oglądać się zawody skoków narciarskich milej teraz niż za czasów Adama Małysza, kiedy tak naprawdę wszyscy czekali na jeden skok a w międzyczasie skakali po kanałach albo szykowali niedzielny obiad. Trener Kruczek, mimo wielu przeciwników stworzył fajną, sympatyczną, wyrównaną i zdolna do odnoszenia sukcesów grupę przynajmniej 6 zawodników - przez co konkursy są dla Polaków bardziej interesujące. Sztucznie pompowany balonik (eh, ci polscy dziennikarze) sukcesu oczywiście z pompą dziś odfrunął (żaden z Polaków nie znalazł się w pierwszej 10 konkursu w Oberstdorfie, a przecież z tego co słyszałem to Stoch miał wygrywać i to znacznie, no cóż, widocznie złe portale przeglądam).
Teoretycznie. To, co jednak zrobiono w mej opinii w ostatnim czasie z tą ekstremalną dyscypliną sportową, to groteska. Sport jest to, mimo brawury, odwagi i swoistego romantyzmu, niszowy.Mało popularny na świecie, zresztą także w krajach, które są w nim potęgą, nie jest nigdy dyscypliną numer jeden. U nas, z racji rozpaczliwego poszukiwania sukcesów stał się wręcz sportem narodowym a skoczkowie są rozpoznawani i cenieni. Mogę z tym lekko polemizować, ale biorąc pod uwagę wyczyny polskich piłkarzy i ich popularność, nawet słowa złego nie powiem. Anglicy mogą mieć krykiet, Amerykanie baseball, Francuzi kulki, Kanadyjczycy curling - my miejmy swoje skoki.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że to, co ostatnio dzieje się w tym sporcie, to równia pochyła, a dzisiejszy konkurs jest tylko tego kolejnym dowodem. Zdaję sobie sprawę, że jest to konkurencja loteryjna, w której ogromne znaczenie odgrywają warunki atmosferyczne (wiatr). Podjęto więc próbę, by uczynić zawody "bardziej" sprawiedliwymi. Wieje Ci pod narty, odejmujemy punkciki, w plecy - dodajemy. Manipulowanie w ustalaniu wysokości rozbiegu - kolejne gratisowe punkty dla jednych, ujemne dla innych. Do tego noty za styl - przyznawane z klucza i za nazwisko.
Lądujący w rozkraczeniu na dwie nogi zwycięzca konkursu Szwajcar Simon Amman dostaje noty porównywalne za skaczącym pięknie i stylowo Stochem. Bo on daleko poleciał, ot co - trudniej i więcej się należy zatem! Guzik, ta sama zasada przy lądującym jeszcze dalej, ale mniej znanym Murańką już nie obowiązuje.
Punktowe zagrywki przy ustalaniu wysokości rozbiegu to manipulacja. Jak zauważają obeznani z konkursami internauci, to tylko z pozoru sprawiedliwe rozwiązanie. Prędkości najazdowe tylko z pozoru różnią się zasadniczo, a skocznie przecież mają określoną wielkość - więc jeśli można na danej skoczyć maks 145 metrów, to wręcz opłaca się go obniżyć i dostać ekstra punkty przy 135 metrach, niż próbować przeskoczyć skocznię. Fajnie zawsze natomiast wygląda w klasyfikacji, jak ktoś, kto skoczył 11 metrów dalej od rywala jest zanim w tabeli (przewrócił się? gdzie tam, wiatr i belka startowa plus noty sędziów, aa, i wszystko jasne).
Ogląda się to moim zdaniem coraz gorzej. Często wygląda na wręcz celowe zagrania w celu promowania wybranych zawodników. To zawsze był sport loteryjny, ale czy każdy poniekąd takim nie jest? Spalone w piłce nożnej, warunki pogodowe w narciarstwie, wiatr w sprincie i skoku w dal? Tak, wiem, ale w skokach jest to odczuwalne bardziej, powiecie mi dosadnie. Tylko, że to jest właśnie urok tego sportu! W ogólnym rozrachunku słabszy zawodnik nigdy nie pokona świetnego Austriaka, a te nieprzewidywane sytuacje dodają tej dyscyplinie tylko swoistej pikanterii (chociażby nasz Fortuna).
Polska telewizja publiczna z uporem stawia na transmitowanie zawodów skoków narciarskich, nawet jeśli oznacza to dwie godziny gadania w studiu (wieje mocniej akurat). Kibice czekają na sukcesy, dziennikarze kreują idoli. Szkoda tylko, że wszystkim potrzebny jest do tego mocny kalkulator, bardzo dobry wiatromierz i przymykanie oka na manipulacje i oszustwa sędziów.
Biorąc pod uwagę atrakcyjność samego widowiska (nie oszukujmy się - mecz piłkarski czy chociażby piłka ręczna to jednak nie jest, a sam wolę z zimówek biathlon czy łyżwiarstwo szybkie) zastanawia mnie, jak długo telewizja będzie stawiać na tę kartę, a ludzie weekendowe popołudnia poświęcać na okrzyki: "Kochanie, chodź, Stoch skacze!". Ja się powolutku wypisuję.
Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości