Urlopy byłego prezydenta, zbawcy i bohatera narodu (ba, świata!), Lecha Wałęsy, są dla miłośników frywolnych zdjęć nie lada gratką. Polskie połączenie Obamy, Buddy i Dalajlamy ma zwyczaj bezkompromisowego paradowania z gołą klatą na tle ładnych dziewczyn, przystojnych panów, sportowych samochodów, kąpielowych uciech. Niezależnie, czy akcja rozgrywa się w amerykańskim słoneczku, czy pod burym, polskim niebem. Ot, sukces wszak i dobra materialne są po to by korzystać, zwłaszcza, gdy się ciężką pracą i służbą dzielną zasłużyło. A jak się korzysta, to po to ktoś aparaty i internet wymyślił, żeby biednemu pospólstwu pokazać, jakie to uciechy ich w życiu omijają.
Miłe z jego strony, to zapewne taki rodzaj pocieszenia dla tych wszystkich, których wolnościowy lider swym życiorysem oszukał, rozczarował. Nie jest łatwo żartować z kogoś, kto całą swoją życiową postawą, każdym gestem, słowem, podkreśla tylko mocniej i dosadniej wizerunek butnej, aroganckiej, wpatrzonej w siebie osoby. Tak wielu zaufało, zostało oszukanych. Bezczelnie, z premedytacją. Ci, z którymi zaciekle walczono świetnie odnaleźli się w nowej rzeczywistości, Ci, którzy wierzyli, ciągle walczą - z codziennością. Ostatnie wydarzenia tylko to potwierdzają - afera taśmowa w połączeniu z komentarzem Wałęsy są kapitalnym podsumowaniem ćwierćwiecza wolności - on by rządu nie zmieniał, przecież gorszy czeka za progiem. Wzmocniłby tylko znaczenie urzędu prezydenta - zapewne z nim samym w rol głównej.
W przerwach między jacuzzi a sportowymi autami można znaleźć chwilkę dla państwa przecież, człek z Lecha poczciwy i pracowity wszak. Jego powroty do Arłamowa zawsze mnie lekko intrygowały, czy to wyraz wspomnień, swoiście pojmowany syndrom sztokholmski, czy może jednak tęsknota za pięknym, młodzieńczym okresem w życiu, gdzie internowanie było miłą odskocznią od trudów komunistycznej codzienności i marudzącej Danuty.
Użyty pierwszy raz przez szwedzkiego kryminologa i psychologa Bejerota termin (syndrom sztokholmski) to wg definicji stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je przetrzymującymi. Może osiągnąć taki stopień, że osoby więzione pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich celów lub w ucieczce przed odpowiedzialnością. Sympatia, współczucie, chęć pomocy.
Przewodniczący Solidarności na początku 1982 roku był internowany właśnie w Arłamowie, Ośrodku Wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów. Kto wie, może właśnie tam nabrał szczególnej miłości i pasji do swych wstrętnych prześladowców, czego wyrazem był każdy kolejny krok, polityczne działania?
A może jednak bardziej prozaicznie, wczasy w tym pięknym (w zawierusze stanu wojennego) się tak miło Wałęsie kojarzą, że powroty w bieszczadzkie klimaty stają się naturalną odskocznią i przypomnieniem młodości? Zwłaszcza, że miast komunistycznego ośrodka mamy tam teraz piękny hotel z polami golfowymi, basenami, jacuzzi, salonem odnowy biologicznej i pięknymi pokojami.
Oraz z cenami, na które zapłacenie stać wyłącznie tych, którzy w walce z komunizmem potrafili ideały schować głęboko, a oportunizm i cwaniactwo uczynić głównym determinantem działań w nowej, wolnej Polsce. Czyli w sumie miejsce idealne dla świecącego dumną klatą Wałęsy. A co, ja nie zasłużyłem?

Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka