kemir kemir
1180
BLOG

Ukrainiec w lodówce

kemir kemir Polityka Obserwuj notkę 44

Mój codzienny poranny rytuał niczym chyba specjalnym się nie wyróżnia na tle milionów identycznych porannych rytuałów. Zwleczenie się z łóżka, toaleta, poranna kawa i prasówka, bo przecież trzeba wiedzieć, czy w nocy nie wydarzyło się coś, co sprawiłoby konieczność podjęcia jakiś działań nadzwyczajnych. Ale tak naprawdę - podobnie chyba jak większość ludzi - lubię, a nawet muszę wiedzieć, co słychać w moim mieście, w moim kraju i w świecie - tu już nie odważę się napisać "moim", bo to raczej kompetencje samego Boga. Kiedyś trzeba było zaspanym zbiec do pobliskiego kiosku, mając nadzieję, że  niedosypiający wszystkiego co świeże - i często  w małym nakładzie - nie wykupili, albo pani kioskarka odłożyła coś pod ladę. Dziś rolę kiosku pełni laptop - wystarczy odpalić i wszystkie właściwie tytuły prasowe świata są dostępne na kolorowym ekranie. Piękne, jakże wygodne, kiedy popijając gorącą kawę, w wygodnym fotelu można zagłębić się w dowolnej lekturze dowolnego serwisu internetowego. Może brak tylko tego niezapomnianego zapachu drukarskiej farby, tego szelestu papieru, tego misterium czytania porannej prasy - chociaż rzecz jasna nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak było i teraz - wszak prasa papierowa wciąż istnieje.  


Ale ja w sumie nie o tym chciałem pisać, chociaż ten powrót do przeszłości ma swój głęboki sens. Sens rywalizacji tytułów prasowych, które te same wydarzenia przedstawiały w różnym świetle, pozostawiając Czytelnikowi wybór tego, co uważał za bardziej obiektywne, co bliższe było jego rozumieniu świata, co - jego zdaniem - było prawdą lub do prawdy najbardziej zbliżone. W ten sposób media, zarówno te tradycyjne, jak i dziś elektroniczne, zdobyły pozycję współczesnego "złotego cielca" - mając ogromny wpływ na nasze życie w różnych jego obszarach. Media spełniają w naszym życiu trzy zasadnicze funkcje: pozwalają się nam komunikować, są źródłem rozrywki i dostarczają wiedzy. Wiedzy zarówno "książkowej”, jak i bieżących informacji na temat tego, co dzieje się na świecie. Ponieważ komunikacja, rozrywka i wiedza to jedne z najważniejszych potrzeb człowieka, trudno się dziwić temu, że media (komunikacji i masowej, i indywidualnej) zdobyły tak znaczącą, wręcz kultową pozycję.



Jednak nie ma niczego bez pewnego rodzaju skutków ubocznych. Mnogość mediów i łatwość dostępu do nich powoduje efekt "szumu informacyjnego". czyli przeładowanie mózgu informacjami.  Wpływa to niekorzystnie na pracę naszego umysłu, w tym na procesy pamięciowe i krytyczną analizę treści. Pod koniec 2016 r. kolegium redakcyjne Słownika oksfordzkiego wybrało "postprawdę” najważniejszym słowem roku. Postprawda (fekenews) jest pojęciem związanym przede wszystkim właśnie z mediami i oznacza ona fałszywą informację obliczoną na wzbudzenie emocji oraz na skłonienie odbiorców do działania kierowanego tymi emocjami. Postprawda może oznaczać informacje całkowicie zmyślone i fałszywe bądź też wyolbrzymione i zniekształcone, w których jest ziarno prawdy (jak w dowcipie o rozdawaniu samochodów na Placu Czerwonym). To swoisty paradoks, że ten ogólnoświatowy i łatwo dostępny internet, który miał w założeniu umożliwiać ludziom z całego świata komunikowanie się i dzielenie się wiedzą, stał się głównym nośnikiem dezinformacji. Niestety, sieć jeszcze bardziej niż papier "przyjmie wszystko”, publikuje się tam więc wiele niesprawdzonych lub po prostu zmyślonych informacji. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że doświadczany przez nas podczas przeglądania internetu szum informacyjny ogranicza nasze możliwości poznawcze, coraz częściej się zdarza, że fałszywe informacje są przez odbiorców przyjmowane bezrefleksyjnie i brane za prawdę.


Na dokładkę szum informacyjny został skrzętnie wykorzystany przez medialnych nadawców jako narzędzie propagandowe, służące formatowaniu umysłów odbiorców. Mnogość mediów, a zatem ich konkurencyjność stała się pozorna, bo wszystkie media świata kontroluje kilka największych koncernów medialnych, które z kolei podporządkowane są gigantom inwestycyjnym,  takim jak BlackRock, Vanguard, czy State Street Control. Redaktorów naczelnych przestał interesować Czytelnik, redaktorów naczelnych interesuje wyłącznie reklamodawca, czyli zyski, czyli rentowność, bo inaczej wyższe piętra tej piramidy puszczą takiego naczelnego z torbami. Oczywiście, to samo grozi w przypadku nie stosowania się do przyjętej przez "górę" linii szumu informacyjnego. Wszystko to oznacza, że media mogą wywołać dowolne zdarzenia, lub te naprawdę istniejące przedstawić w dowolnym świetle. Od istniejącej ( lub zmyślonej) pandemii "śmiertelnego wirusa", po istniejące ( lub zmyślone) zdarzenia wojenne. Obowiązuje ścisła reglamentacja doboru faktów do przyjętej linii szumu informacyjnego, przy zachowaniu "świętej zasady", w której fakt nie istnieje, jeżeli się o nim nie mówi. A jeżeli ktoś mówi, to należy go zdyskredytować, ośmieszyć, wyszydzić - słowem pozbawić wszelkich atrybutów wiarygodności. Wiarygodność stała się bowiem dogmatem przypisanym jedynie do "złotego cielca", kupioną de facto za ogromne pieniądze, które muszą się zwracać.


Dlatego, popijając codziennie kawę przy porannej prasówce, owa kawa, choćby nie wiem jak była smakowita i wytworna, smakuje gorzko. I od kilku lat tak samo. Monotematycznie, wręcz nudnie. Jeszcze kilka miesięcy temu, wszystkie serwisy na czerwono i na samej górze swoich informacji, podawały "przerażające" dane dotyczące zachorowań i zgonów na "śmiertelnego" wirusa. Wszystkie inne zdarzenia kręciły się w  temacie "okołowirusowym" i zawsze finalnie prowadziły do jedynie słusznych wniosków: jest źle, będzie jeszcze gorzej, ale jest szansa, żeby zło odwrócić. Trzeba się tylko zaszczepić. Nosić maseczki, trzymać dystans, nie chodzić do lasu. Słuchać władzy, bo ona wie najlepiej i dba o nasze dobro. W mediach od rana do nocy naprzemiennie  brylowali eksperci: Horban, Sutkowski, Simon, Szułdrzyński, Pyrć. Byli oni wszędzie, można było odnieść wrażenie, że stali się naszymi domownikami. Strach było otworzyć lodówkę, w obawie, że wyskoczy z niej Horban i zacznie truć o milionach umierających na stadionach, błagających zresztą o zbawienną szczepionkę.



Nagle, w oka mgnieniu Horban się z lodówki wyprowadził.  Ale natura ( i lodówka) - wiadomo - próżni nie znosi i do lodówki wprowadził się Ukrainiec. Tak, ten uciekający przed ruskimi bombami, ostrzałem, grabieżami, gwałtami i co tam jeszcze ruska dzicz ma w zanadrzu. No dobra, w końcu Ukrainiec -  uchodźca gdzieś mieszkać musi, chrześcijańskie miłosierdzie nakazuje biednemu dać dach nad głową, ciepły koc i miskę strawy. Coś ponadto? Owszem, jeżeli mnie na to stać. Jeżeli nie, to trudno -  grzechem byłoby się dla Ukraińca zadłużać, wydawać więcej niż się ma, kosztem innych domowników, których dobrostan siłą rzeczy musiałby się pogorszyć. Dlaczego zatem ów Ukrainiec, mieszkający w mojej lodówce, na mój koszt, nie może zadowolić się tym, co mogę mu realnie zaoferować, tylko bezczelnie wyżera mi masło, szynkę, ser i parówki?


Horban przynajmniej parówek nie wyżerał. A Ukrainiec ma wymagania. W końcu "na tamtych szańcach Ukraińcy walczą za nas”, a słowa "wojna na Ukrainie to nie nasza wojna” uznaje za zdradę stanu. Polskie lodówki wchłonęły ponad 3,5 mln ukraińskich uchodźców, a władza przyznaje im de facto prawa obywatelskie i bardzo hojne świadczenia socjalne. Oddajemy Ukraińcom nasze "parówki" w postaci części naszych pieniędzy ( około 20 proc. budżetu), broni, wprowadzając ich do systemu edukacji i zdrowia, siłą rzeczy ograniczając polskie potrzeby mieszkaniowe, rynku pracy, szkolnych ławek i szpitalnych łóżek. Trudno to już nazwać pomocą humanitarną, to raczej coś na kształt nieformalnej konfederacji polsko - ukraińskiej, w której - jak to określił jeden z rządowych funkcjonariuszy - "jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.


Ci, którzy w imię walki z Putinem prosili o benzynę po 10 zł, będą musieli niedługo podwyższyć próg, bo coś mi się zdaje, że to życzenie za kilka tygodni się spełni. Jakoś mało mnie przekonuje ślepy pogląd "fajnopolaków" : "wolisz /tu wstaw dowolny korzystny aspekt życia, związany z wolnością, zamożnością itd./ czy ruskie bomby lecące z góry?!". Sankcje na Rosję, o które tak walczy Morawiecki, odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Zachodni eksperci twierdzą, że rosyjskie dochody z ropy i gazu osiągnęły najwyższy poziom w historii pomimo bezprecedensowych zachodnich sankcji. Według Janis Kluge, eksperta niemieckiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Bezpieczeństwa, o połowę wzrosły rosyjskie dochody ze sprzedaży nośników energii. Potwierdza to Ursula von der Leyen, która w wywiadzie dla amerykańskiej stacji MSNBC mówi, że w obecnej sytuacji Rosji wręcz opłaca się dalsze zaburzanie rynków dostaw surowców: Rosjanie i tak ropę sprzedadzą, tyle że zarobią na niej znacznie więcej niż w normalnych okolicznościach. Tymczasem analitycy norweskiej firmy Rystad Energy, która specjalizuje się w badaniach rynków towarowych wyliczyli, że Unia Europejska będzie potrzebowała biliona euro , żeby całkowicie zrezygnować z rosyjskich źródeł energii. BILIONA! Jaką część z tego biliona euro będzie musiała zapłacić Polska jest pytaniem otwartym, chociaż chyba też retorycznym. W ogóle jest skandalem, że polscy obywatele nie dowiadują się, jakie są/ będą skutki sankcji dla nas. Rząd ma obowiązek to liczyć i o tym mówić.


Tak więc - pisząc bez ogródek - sankcje, owszem, mają druzgocącą moc, ale... wobec takich krajów jak Polska. Jaki w takim razie jest ich sens? O co tu chodzi? O co chodzi w spychaniu Polski na skraj bankructwa, rujnowaniem finansów,  wpędzaniem w potężny kryzys energetyczny z  galopującymi cenami i opieką zdrowotną w stanie dramatycznym? Może czas najwyższy tym ukrytym parówkożercom powiedzieć zdecydowane nie? Ukrainiec w lodówce wyżera parówki, bo one po prostu są w jego zasięgu. Okazuje się, że Azja, Afryka i Ameryka Łacińska, w tym nowe, rozwijające się potęgi gospodarcze, prowadzą politykę racjonalną, opartą na kalkulacji ekonomicznych interesów. W Europie Węgry stoją po stronie Węgier. I taka polityka cieszy się zrozumieniem i poparciem większości społeczeństw, odpornych na manipulacje i dezinformacje globalnych mediów tzw. Zachodu. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem, definiują go i bronią – z wyjątkiem Polski. Że co? Że naszym interesem jest jakaś mityczna "wolna" Ukraina"? Za jaką cenę? Gdzie jest bilans kosztów i ewentualnych zysków, które mają merytoryczne podstawy, zamiast bajania różnych Dyziów-marzycieli, prezentujących - zamiast konkretów - jedynie swoje urojenia.


Natomiast mnie, pogrążonemu w informacyjnym szumie, który wcisnął mi do lodówki Ukraińca, wieszczy kosmiczne tryumfy armii ukraińskie oraz zapewnia o samych tylko korzyściach dla Polski,  pozostaje dopić coraz bardziej gorzką kawę i opublikować ten tekst na wciąż wolnej (?) platformie blogowej.






kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka