kemir kemir
1133
BLOG

Gorzelańczyka majaczenia o grzebaniu w życiorysach

kemir kemir Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

Taki miał dziwny charakter. Tylko raz w życiu sypnął i to był ostatni raz. Starsza siostra uderzyła go w złości, więc pobiegł na skargę do rodziców. Ojciec najpierw zrugał siostrę i dał jej klapsa, a potem jego przełożył przez kolano i waląc w tyłek wymawiał słowa powoli, jedno przy każdym uderzeniu:
- Kablowanie to charakter, więc ja zamierzam połamać ci ten charakter! Możesz pracować kiedyś jako alfons, ale nie pozwolę, żebyś miał charakter dziwki!
Zapamiętał.

Waldemar Łysiak, "Najlepszy".


Kilka dni temu Kamil Gorzelańczyk popełnił notkę: "Nawet SB było niezbędne. Tekst o grzebaniu w życiorysach i wymianie kadr"  - zobacz : https://www.salon24.pl/u/gorzelanczyk/888162,nawet-sb-bylo-niezbedne-tekst-o-grzebaniu-w-zyciorysach-i-wymianie-kadr


Nie, wiem, czy Pan Gorzelańczyk zdał sobie do końca sprawę z tego, po jak cienkim lodzie zaczął się poruszać, ale skutek jest taki, że lód się załamał, a po Gorzelańczyku  ostały jakieś bąble wody wydobywające się na powierzchnię. We wspomnianej notce czytamy m.in. "Ja mam już serdecznie dosyć ocen moralnych formułowanych na podstawie kryterium związków danego człowieka z aparatem państwa w poprzednim ustroju. Ktoś był urzędnikiem, ktoś milicjantem, a jeszcze ktoś inny politykiem, bo takie miał powołanie. Ojczyzna, choć zniewolona, potrzebowała tych ludzi."


Szczerze pisząc mam gdzieś, czego Gorzelańczyk ma serdecznie dosyć. Oceny moralne to - i owszem - indywidualny punkt widzenia każdego człowieka. Nie mam więc złudzeń, że ktoś moralnie może wysoko cenić esbeków, terrorystów ISIS, członków Einsatzgruppenn, czy czerwonych khmerów - jeżeli ktoś tak ma, to ma problem, ale to jego prywatny problem. Natomiast stwierdzenie, iż " Ojczyzna, choć zniewolona, potrzebowała tych ludzi" jest dziurą w  lodzie, która pozostała po Gorzelańczyku  i należy mieć nadzieję, że stanie się dostateczną przestrogą i nauką dla tych, którym polskość myli się z polactwem na tyle, że ich umysły zostały pozbawione świadomości istnienia dobra wspólnego, nadrzędnego, rozumującego tylko w kategoriach sukcesu osobistego. Czyli typowa w gruncie rzeczy mentalność niewolnicza, pańszczyźniana, cwaniacka,  bo co obchodzi pańszczyźnianego los folwarku, czy on będzie prosperował, czy zbankrutuje? Nic, przecież to sprawa dziedzica.


I tak właśnie rozumuje Gorzelańczyk - przecież Ojczyzna to dla niego pojęcie abstrakcyjne, nadużywane i przez to dewaluowane do poziomu pańszczyźnianego folwarku. Tu zgoda -  polski folwark Kraju Rad potrzebował tych ludzi, ale Ojczyzna wtedy ( jak  zawsze w naszych dziejach) potrzebowała ludzi gotowych przedłożyć cele istotne dla Ojczyzny nad osobiste, ludzi światłych i niezłomnych wobec patriotycznych przekonań. Bowiem szeroko rozumiana "bezpieka" z czasów PRL to służba powołana dla ochrony interesów PZPR (w konsekwencji realizacja interesów ZSRR) i utrwalenie komunistycznej dyktatury. Nikt tam nie trafiał przypadkowo. Kandydata do resortu musiała polecić partia lub funkcjonariusz, albo emerytowany pracownik resortu. Kandydaci musieli być nie karani i nie posiadać wśród znajomych wrogów PRL. Proces rekrutacji miał kilka etapów: rozmowa kwalifikacyjna, sprawdzenie kandydata przez resort, kolejna rozmowa. W czasie okresu próbnego przyszły funkcjonariusz przechodził kurs "O" (operacyjny), po czym pracował pod kontrolą opiekuna. Po tym okresie kończył studia podyplomowe w Akademii Spraw Wewnętrznych i się usamodzielniał. Jasno z tego wynika, iż do bezpieki nikt nikogo nie wcielał na siłę  -  komu cenne były wartości patriotyczne wybierał inną ścieżkę kariery zawodowej, co prawda bez licznych przywilejów,  ale za to z uczciwie zarobionymi pieniędzmi, różniącymi się od sowieckich srebrników.


Napisał dalej Gorzelańczyk, że " (...) urodzili się w czasach takiej a nie innej sytuacji geopolitycznej, w kraju o nazwie Polska Ludowa, gdzie mieli ambicję być w swoim życiu kimś, kto w jakimś stopniu współdecyduje o sprawach tego kraju. To jest bowiem świństwo domniemywać, że człowiek zatrudniony, dajmy na to w MSW, był zdrajcą i życzył Polsce jak najgorzej. Może właśnie chciał jak najlepiej, miał też predyspozycje,  dlatego nie wybrał zawodu stoczniowca czy górnika w kopani. I owszem, nawet to nieszczęsne SB było równie niezbędne, jak dzisiaj musi istnieć ABW ".


Ja też urodziłem się "(...) w  czasach takiej a nie innej sytuacji geopolitycznej, w kraju o nazwie Polska Ludowa" i też miałem ambicję być w swoim życiu kimś, kto w jakimś stopniu współdecyduje o sprawach tego kraju. Jak w "Autobiografii" Perfectu " Było nas trzech W każdym z nas inna krew,  ale jeden przyświecał nam cel. Za kilka lat Mieć u stóp cały świat. Wszystkiego w bród. "

Ojciec, bóg wie gdzie Martenowski stawiał piec, mnie paznokieć z palca zszedł, a w sobotnią noc był Luxemburg, chata, szkło...  -  Tak u mnie i moich kumpl było naprawdę, dlatego nie ubieram tego zdania w cudzysłów. Jakże się chciało żyć! I Nikt z nas nie pomyślał nawet, że "wszystkiego w bród" może oznaczać rezygnację z własnych dróg i  wykorzystanie swoich niewątpliwych predyspozycji do pracy w SB. Przeciwnie -  to był synonim hańby, kurewstwa , zdrady ideałów i wartości które wpajali nam rodzice od kołyski  - tak jak w cytacie z Łysiaka na początku notki.


"Głupcom wydaje się, że można było z dnia na dzień wymienić kadry od szczebla centralnego do lokalnych. Na kogo chcieliście wymieniać? Skąd u licha wytrzasnąć setki tysięcy ludzi mających kompetencje do wykonywania funkcji kluczowych dla państwa? " Cytat jest kolejnym przykładem mentalności „człowieka socjalistycznego”, który poddany sowieckiemu eksperymentowi przebudowy mentalności, uległ zasadniczym odkształceniom w kwestii wartościowania po polsku. W końcowej fazie swojego istnienia (sierpień 1989) SB zatrudniała 24,3 tys. funkcjonariuszy, wyższe studia w 1900 roku ukończyło prawie 400 tys absolwentów - dalsze rozwijanie tego wątku, jest chyba pozbawione sensu....


Grzebanie w życiorysach jest niegodne - piękne, jakże humanistyczne podejście Gorzelańczyka do problemów współczesnej Polski. Jawi się nam Gorzelańczyk jako światły humanista, pouczający głupców, którzy nie należeli, nie należą i nigdy nie będą należeć do "narodu kolaborantów" - a przeciwnie - należą do patriotów. Zapomina jednak pogrążony Gorzelańczyk, że gdyby nie grzebanie w życiorysach, że gdyby nie  system moralnych wartości, gdzie zdrada i "judaszastwo" jest jednoznacznie potępiane, gdzie ocena życia i czynów to nie tylko prerogatywa przypisana Najwyższemu, to  nie odbyły by się nigdy procesy norymberskie, być może stalinizm i hitleryzm miałyby się tu i ówdzie całkiem dobrze, gówno byłoby wiodącym i modnym zapachem, a byle bandyta byłby bohaterem. Notka Gorzelańczyka to swoją drogą dobry przyczynek do badań nad zbiorowymi paranojami, jak to środowisko "pańszczyźnianych" potrafiło zmitologizować - zdawałoby się oczywiste - oceny wynikające z uniwersalnych hierarchii wartości, które ustępują cwaniackiemu rozumowaniu  niewolnika z jego zasadniczą cechą, rekompensującą zatratę instynktu wspólnoty.





kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka