Placyd Koń Placyd Koń
907
BLOG

Sprawa Galileusza (1/2)

Placyd Koń Placyd Koń Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.


Żaden inny epizod w historii Kościoła katolickiego nie jest tak źle zrozumiany jak potępienie Galileusza. Jest to, mówiąc słowami Newmana, standardowy argument używany w celu pokazania, że nauka i katolicki dogmat są sobie wrogie. W powszechnie panującej świadomości, sprawa Galileusza jest dowodem prima facie na to, że wolne dążenie do prawdy stało się możliwe dopiero po tym, jak nauka „wyzwoliła się” z teologicznych okowów Średniowiecza. Sprawa ta tak zgrabnie wpasowuje się w moralitet 'oświecona nauka kontra dogmatyczna ciemnota', że historycy nie bardzo mają ochotę na prostowanie anty-katolickiej propagandy, która stała się jej nieodłącznym elementem. Nawet wielu inteligentnych katolików wolałoby o niej zapomnieć.


Jan Paweł II i Galileusz

Nie była to jednak postawa papieża Jana Pawła II. W 1979 roku wyraził on życzenie, aby Papieska Akademia Nauk przeprowadziła dogłębne studium słynnego przypadku. Zwołano komisję uczonych, która 31 października 1992 roku przedstawiła papieżowi sprawozdanie. W przeciwieństwie do relacji w The New York Times oraz innych kanałach dezinformacji na temat Kościoła nie jest prawdą, że Stolica Apostolska dopiero wtedy wywiesiła białą flagę przyznając, że Ziemia krąży wokół Słońca. Ta konkretna debata, jeśli chodzi o Kościół, została zamknięta w 1741 roku, gdy Benedykt XIV polecił Świętemu Oficjum przyznać imprimatur pierwszej edycji Dzieł Galileusza.

Zamiarem Jana Pawła II było lepsze zrozumienie całej sprawy zarówno przez naukowców jak i teologów. Mówi się, że politycy zwykli myśleć w kategoriach tygodni, mężowie stanu w kategoriach lat, natomiast papież myśli w perspektywie stuleci. Ojciec Święty starał się położyć kres bolesnemu rozdarciu między wiarą a nauką, które mimo, iż powstało w XVII-tym wieku, wciąż jest obecne w kulturze Zachodu. Uwzględniając wytyczne II Soboru Watykańskiego, Papież chciał podkreślić, że w swojej własnej dziedzinie nauka cieszy się uzasadnioną wolnością i że w przypadku Galileusza wolność ta została niesłusznie naruszona przez władze kościelne.

Ale jednocześnie - czego świeckie media „nie dosłyszały” - Ojciec Święty wspomniał, że „sprawa Galileusza była rodzajem ‘mitu’, w którym obraz sfabrykowany na podstawie historycznych wydarzeń, był dość daleki od rzeczywistości. W tej perspektywie, sprawa Galileusza była symbolem rzekomego odrzucenia postępu naukowego przez Kościół”. Według papieża, w konfrontacji Galileusza z Kościołem obecne było „tragiczne wzajemne niezrozumienie", za które winę ponoszą obie strony. Był to konflikt, który nigdy nie powinien się wydarzyć, ponieważ wiara i nauka, właściwie rozumiane, nigdy nie przeczą sobie nawzajem.

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.

Obojętny wobec katolicyzmu wiktoriański biolog Thomas Henry Huxley zbadał kiedyś tę sprawę i doszedł do wniosku, że „racja była po stronie Kościoła”. W tym wszystkim najbardziej uderzające jest to, że dopóki Galileusz nie wymusił przeniesienia kontrowersji w dziedzinę teologii, Kościół był życzliwym rzecznikiem nowej astronomii; wspierał pracę Kopernika i ochraniał Keplera przed prześladowaniami kalwinistów. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, gdy debata wyszła poza samą tylko kwestię ruchów ciał niebieskich. W tym miejscu należy jednak przedstawić szersze historyczne tło.


Zapisywanie zjawisk czy zachowywanie pozorów?

Współczesny wiek nauki rozpoczął się w roku 1543, kiedy Mikołaj Kopernik, polski kanonik, opublikował swoje epokowe dzieło: O obrotach sfer niebieskich. Popularny pogląd głosi, że Kopernik „odkrył”, że Ziemia krąży wokół Słońca. Tymczasem taka opinia była znana już w starożytnej Grecji. Ale teoria geocentryczna, przyjęta przez Arystotelesa i wsparta matematycznymi obliczeniami Ptolemeusza, była modelem dominującym do czasów Kopernika. Jej wiarygodność zdawały się potwierdzać także niektóre fragmenty Pisma św. mówiące o mobilności Słońca i nieruchomości Ziemi. Większość wczesnych Ojców Kościoła uznawała tę teorię za pewnik, ale tak naprawdę nie byli oni zainteresowani naukowym wyjaśnianiem kosmosu. Ambroży pisał: „omawianie natury i pozycji Ziemi nie pomaga nam w nadziei przyszłego życia”.

Ponieważ z natury łatwo ulegamy temu, co C.S. Lewis nazywa, „snobizmem chronologicznym”, musimy spróbować zrozumieć podejście do nauki panujące w czasach, kiedy Galileusz rozpoczynał swoją pracę. Od czasów Greków, celem astronomii było „zapisywanie zjawisk” (”save the appearances”) pojawiających się na niebie. To słynne wyrażenie jest zazwyczaj pojmowane jako wyraz uciekania się do desperackich wybiegów, których celem jest usprawiedliwienie czy uratowanie systemu ptolemejskiego. (Angielskie wyrażenie „saving appearances” może oznaczać zarówno: „zapisywanie zjawisk”, jak i też: „zachowywanie pozorów” – uwaga tłumacza). Ale ta fraza nie oznacza czegoś takiego. Dla umysłu greckiego i średniowiecznego nauka była rodzajem formalizmu, środkiem do koordynowania danych, czymś, co nie miało związku z ostatecznym kształtem rzeczywistości. Różne matematyczne teorie – takie jak ptolemejskie cykle – mogą zostać rozwinięte i wykorzystane do przewidywania ruchów planet, ale nie było przedmiotem zainteresowania średniowiecznego astronoma czy takie schematy zbliżają się do rzeczywistej prawdy fizycznej. Sednem było pragnienie uporządkowania skomplikowanych danych, a tym, co się liczyło, było ustalenie, która hipoteza (kluczowe słowo w sprawie Galileusza) jest najprostsza i najwygodniejsza.


Zabawki dla erudytów

Niemal powszechne przekonanie, że celem nauki nie jest ostateczne opisanie rzeczywistości, lecz jedynie „zapisywanie zjawisk” (”save appearances”), tłumaczy, dlaczego hierarchia kościelna początkowo tak lekko przyjęła teorię Kopernika. Astronomia i matematyka były traktowane jako zabawki dla erudytów; nie przypisywano im ani filozoficznego, ani teologicznego znaczenia. Wśród duchownych było prawdziwe zakłopotanie koniecznością zaangażowania się w dysputę dotyczącą orbit planetarnych. Było im wszystko jedno, jak „zjawiska” zostają „zapisane”. A do tego, Kopernik, dobry katolik, opublikował swoją książkę zachęcony przez dwóch wybitnych dostojników kościelnych i zadedykował ją papieżowi Pawłowi III, który przyjął ją serdecznie.

To, że według Kopernika teoria heliocentryczna jest prawdziwym opisem rzeczywistości, pozostało w dużej mierze niezauważone. Częściowo dlatego, że uspokajająco odwoływał się ciągle do cykli i epicykli z systemu Ptolemeusza, a od Arystotelesa zapożyczył pogląd, że planety muszą poruszać się po orbitach kołowych, ponieważ jest to jedyna doskonała forma ruchu. Dodatkowym czynnikiem, który pomógł Kopernikowi, było zaopatrzenie dzieła w słynną przedmowę napisaną przez protestanta Osiandera, który nadzorował drukowanie pierwszej edycji. Nie mówił on o definitywnym opisie niebios, ale zaprezentował teorię wyłącznie jako matematyczne opracowanie rejestrowania ruchów planet w sposób prostszy niż umożliwiał to uciążliwy system Ptolemeusza. Osiander wiedział, że Luter i Melanchton gwałtownie sprzeciwiają się wszelkim sugestiom, że Ziemia krąży wokół Słońca, dlatego nie podpisał owej napisanej przez siebie przedmowy, którą w efekcie wszyscy uznali za pochodzącą od Kopernika.


Przewrót kopernikański

Ale w rzeczywistości książka Kopernika oznaczała epokową zmianę w ludzkiej myśli, na którą uniwersytety były jeszcze mniej przygotowane niż Kościół. Owen Barfield w swojej fascynującej książce Saving the Appearances nazywa to „prawdziwym punktem zwrotnym” w historii nauki: „Miało to miejsce, kiedy Kopernik (prawdopodobnie – nie można tego uznać za pewnik) zaczął myśleć, a inni, jak Kepler i Galileusz, zaczęli potwierdzać, że heliocentryczna hipoteza nie tylko zapisuje zjawiska, ale jest fizycznie prawdziwa... Tym, czego się obawiano, była nie tylko nowa teoria ruchu ciał niebieskich, ale nowa teoria tego, czym jest teoria, a mianowicie, że jeśli jakaś hipoteza zapisuje wszystkie zjawiska, jest ona identyczna z prawdą”.

Kopernik opóźnił publikację swojej książki o cała lata, ponieważ obawiał się nie tyle krytyki ze strony Kościoła, co kpiny środowiska uczonych. To właśnie konserwatywni arystotelicy na uczelniach najgwałtowniej sprzeciwiali się nowej nauce. Arystoteles był Mistrzem tych, którzy wiedzą; staranna lektura jego tekstów była uważana niemalże za pewniejsze źródło wiedzy, niż studiowanie samej przyrody. Arystotelesowski wszechświat składał się z dwóch światów: nadksiężycowego i podksiężycowego. Ten pierwszy to księżyc i wszystko ponad nim; był doskonały i niezniszczalny. Ten drugi to ziemski glob z atmosferą, mający początek i podlegający rozkładowi, hałda żużlowa kosmosu.

Ptolemeuszowe usystematyzowanie Arystotelesa, przy pomocy którego wyjaśniano ruchy gwiazd, było częścią tego akademickiego bagażu. I było w pełni sensowne w praktyce; przy jego ich pomocy statki były w stanie żeglować po morzach, a astronomowie potrafili przewidzieć zaćmienia. Czemuż więc zrezygnować z tego szacownego systemu na rzecz dla nowej, nieudowodnionej kosmologii, która nie tylko była sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem (tak twierdził autorytet pokroju Francisa Bacon), ale także w sposób oczywisty z treścią Pisma św.?


Teleskop Galileusza

Taki był naukowy umysł Europy w roku 1610 w chwili nagłego pojawienia się Galileusza odkrywającego zdumiewające rzeczy przy pomocy teleskopu. Do tego momentu czterdziestosześcioletni Galileusz interesował się głównie fizyką, a nie astronomią. Jego najsławniejszym osiągnięciem było sformułowanie prawa spadania ciał. (W przeciwieństwie do legendy nigdy niczego nie spuścił z wieży w Pizie.) Galileusz był utalentowanym majsterkowiczem. Kiedy usłyszał o skonstruowaniu teleskopu w Holandii, od razu sobie taki zbudował, jak zwykle przypisując sobie całą chwałę za wynalazek.

Patrząc przez swoje nowe „szpiegowskie okulary” dokonał kilku odkryć, które wstrząsnęły podstawami arystotelesowskiego kosmosu. Po pierwsze, zobaczył, że Księżyc nie jest idealną kulą, ale jest pokryty górami i dolinami, podobnie jak Ziemia. Po drugie, co było jeszcze bardziej zadziwiające, odkrył, że Jowisz ma co najmniej cztery satelity. Już nie można było powiedzieć, że ciała niebieskie krążą wyłącznie wokół Ziemi. I wreszcie zauważył fazy Wenus, których jedynym wyjaśnieniem jest obrót Wenus wokół Słońca, nie zaś wokół Ziemi.

Odpowiedzi na te odkrycia były różne: od entuzjastycznych do wręcz wrogich. Czołowy ówczesny astronom, jezuita, Christopher Clavius, był sceptyczny, jednak kiedy Kolegium Rzymskie nabyło ulepszoną lunetę, ujrzał na własne oczy, że Galileusz ma rację co do księżyców Jowisza, a jezuici potwierdzili następnie fazy Wenus. Ludzie ci nie byli gotowi od razu przejść na stronę kopernikańską, jednakże przyjęli system Tycho Brahe’a, który był rozwiązaniem pośrednim: wszystkie planety z wyjątkiem Ziemi krążą wokół Słońca. Sam ten fakt jest wystarczającym wyjaśnieniem odkryć Galileusza. Mimo to Galileusz był bohaterem chwili; w 1611 roku składa triumfalną wizytę w Rzymie, gdzie został uczczony przez kardynałów oraz przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Pawła V, który zapewnił go o swoim wsparciu i życzliwości.

Galileusz powrócił do Florencji, aby, jak się spodziewano, kontynuować swoje badania naukowe. Ale w czasie następnych dwóch dziesięcioleci po 1611 r. nauka jako taka przestała być głównym przedmiotem jego zainteresowań. Zamiast tego jego obsesją stało się usiłowanie zmiany opinii publicznej na rzecz systemu Kopernikańskiego. Stał się protoplastą kogoś w rodzaju współczesnego polityka kulturalnego. Cała Europa, począwszy od Kościoła, musiała bez zastrzeżeń przyjąć system Kopernika. Ta krucjata nigdy nie zakończyłaby się w siedzibie Inkwizycji, gdyby Galileusz posiadał odrobinę taktu, nie mówiąc już o życzliwości. Ale nie był on taktowny, lubił poniżać i ośmieszać. I nie brał pod uwagę ludzkiej natury, która nie łatwo zrzuca z siebie starą kosmologię, aby przyjąć nową, która wydawała się sprzeczna zarówno ze zdrowym sensem, jak i z tradycją.

Kardynał Newman, który nie należał do osób uważających, że świeckie prawdy są określane przez kościelne fiat, napisał o krucjacie Galileusza: „Gdybym był wychowany w wierze w bezruch ziemi, niby dogmacie Objawienia, i łączył ją w swoim umyśle z nieprzekazywalną godnością człowieka pośród istot stworzonych, z przeznaczeniem rodzaju ludzkiego, z umiejscowieniem czyśćca i piekła oraz z innymi doktrynami chrześcijańskimi, a następnie po raz pierwszy usłyszał tezy Galileusza ... natychmiast oburzyłbym się na jego domniemania i przestraszył się ich zwodniczością bardziej niż jakąkolwiek inną podobną nowością w innych naukach humanistycznych odnoszących się jakoś do religii”. (część druga: http://okruchy.salon24.pl/459553,sprawa-galileusza-2-2 )

Placyd Koń
O mnie Placyd Koń

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Kultura