Dzisiaj na 14 stronie "Dziennika" Andrzej Morozowski określił, w tekście poświęconym zaproszeniu do programu dwóch homosów, swoje dziennikarskie, że tak powiem, choć słowo to nieadekwatne - credo:
"Ze względu na swoje żydowskie korzenie, jest nadzwyczaj wrażliwy na sprawy mniejszości". A czuje się dyskryminowany między innymi z tego powodu, że gdy ktoś dowie, się że jest Żydem (nie do końca rozumiem, czy mieć żydowskie korzenie - znaczy być Żydem, bo ja mam ukraińskie - i nie wiem, czy mam być zaraz traktowany jak mniejszość i sumienie Wołynia), w każdym razie gdy ktoś dowie się, że Morozowski jest Żydem - to przerywa przy nim opowiadanie kawałów o Żydach.
Tak wygląda we współczesnej Polsce - realne oblicze antysemityzmu, według pierwszoligowego dziennikarza.
Tym samym dowiadujemy się, że abortywne podejście do opowiadania przy Morozowskim kawałów o Żydach - rodzi w nim motywację to generowania dziennikarskich hucp na polskiej scenie medialnej i przy okazji politycznej.
Czy tego typu zachowania i wyznania w profesjonalnym dziennikarstwie informacyjnym są właściwe - niech każdy odpowie sobie sam.
Mnie nie przeszkadza, że Morozowski jest Żydem. Może mieć również dwóch mężów i adoptowanego lisa za syna. Dla mnie jest jednak bardziej politycznym prowokatorem, niż dziennikarzem. Nie chcąc nawet użyć przymiotnika rzetelnym. Bo w Polsce zestawienie rzetelny dziennikarz to od dawna oksymoron.
Inne tematy w dziale Polityka