- No, ale opłacało ci się? – zapytał Jasiu, a ja nie zrozumiałem pytania. – No wtedy, jak drukowałeś te ulotki i ganiałeś się z esbekami, to w zasadzie co z tego miałeś? – sprecyzował. Zaśmiałem się. – Przecież pamiętasz, że łajdaczyliśmy się tak samo, a ja nie mniej niż ty. Niczego więc w akademiku nie straciłem. Ale poza tym po prostu miałem dodatkowo inne środowisko, inne przygody, inne dziewczyny… I zabawa była i – jakby ci tu powiedzieć - sprawa słuszna.
Jasiu żachnął się na „łajdaczyliśmy się”, bo rzeczywiście przesada. A Jasiu przesady nie lubi, jest mrukliwym, szanowanym obywatelem w swojej wsi, gospodarskim jedynakiem, prawdziwym z dziada-pradziada moherowym wieśniakiem, a nie miastowym, co to się wczoraj pobudował. Coś tam mruknął, polał do kieliszków, pies z podwórka zaszczekał więc spojrzał leniwie przez firankę kto to idzie, czy może też na pusto sukinsyn szczeka. Żona tymczasem przyniosła półmisek, a dzieci w pokoju na pięterku katowały kosmitów.
Zeszło na politykę, ale zeszło i się nie trzymało, bo co tu wiele gadać.
–Moja wioska jest zabugoska, ale polska. A tu obok druga wiocha, tam siedzą prawdziwi Ukraińcy. Teraz już Polacy, wiadomo, ale jeszcze wuja mi mówił, że w latach siedemdziesiątych praliśmy się, czaszki rozbijaliśmy, jeden nawet na cmentarz trafił. Milicja to tuszowała, bo za Polskę Przedwojenną się prali, jedni ze swojej czystej nienawiści, drudzy za krzywdy pod Stanisławowem i na Wołyniu, nożami, a nie sztachetami po zabawie o dupy. Pod swoimi ikonami, wyobrażasz sobie tę procesję bandytów na ziemiach odzyskanych, wychodzili bić się z moją wioską.
- No, ale opłacało się wam?– odwróciłem pytanie z początku naszej rozmowy.
- Sam nie wiem, wychowywali się tam starzy-młodych w nienawiści, nasi swoją pamięć też przecież mają. Głęboko to siedzi we krwi, przez chleb, nawet żytni, nie odcedzisz… A tam, u ciebie, w tej Irlandii jak jest? – zaciekawił się, ale bardziej przez grzeczność.
– U siebie Jasiu, to ja jestem teraz, przy twoim stole na przykład, na twojej wiosce. Twoje zdrowie.
– To by mi się nawet zgadzało, zdrowie – powiedział on, wypiliśmy zaraz jeszcze po jednym, bo pies znowu się rozszczekał, tym razem na mojego Brachola, który właśnie przyjechał mnie odebrać.
– Koniec imprezy – rzucił Binio. –Właśnie przywieźli dachówkę i gąsiory, złożyli pod domem, od rana musimy być na nogach!
- Chatę remontujecie?
- Na cacy Jasiu, na cacy. Dom trzeba mieć!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka