Donald Tusk przybywa chyba właśnie dziś do Londynu, bo podczas przedwyborczego spotkania „dałem słowo, że po wygranych wyborach przyjadę jeszcze raz”. Nie, żeby mi tam kwiaty więdły w oczekiwaniu na Tuska, ale pamiętam, że również w Dublinie dawał takie samo słowo, a teraz nie chce się nawet zająknąć. Ot – selektywność polityczna.
Tusk w Dublinie przekonał był wielu niezdecydowanych do głosowania na PO – prognozowałem, że tak się nie wydarzy, ale się myliłem. Zastanawiałem się potem co też tak podziałało na polskich Irlandczyków i myślę, że Tusk zwyczajnie ich (nas) docenił, a przynajmniej pozwolił pomyśleć, że jeszcze dla kogoś ulica dublińska jest ważna.
Doszło przy okazji do zabawnego paradoksu: Z jednej strony na PO głosowali średnio albo i wyżej wykształceni Polacy aktem wsparcia Platformy podnosząc sobie samoocenę inteligenta, który nie może realizować się ani w Polsce ani w Irlandii „na inteligenckim stanowisku”.
Wiedzieli doskonale – a jakże – że to nie Kaczory „wygnały ich z Polski” i równie dobrze wiedzieli, że prezentowany przez Tuska program: „Powrót do domu” to zwyczajne dyrdymały. Że do czasu, kiedy w Polsce za godzinę byle jakiej pracy nie będzie się płacić – czy ja wiem – 10 euro, to całe to gadanie o inwestowaniu w Polsce można sobie przez litość darować.
No, ale zagłosowali, bo był to wyraz: „My też jesteśmy inteligentami, nie myślcie sobie…”.
Paradoks zaś polega na tym, że zagłosowali tak samo, jak i „wąsate Mariany z baru Zagłoba” (taka miła opozycja tutaj funkcjonuje), bo ci ostatni po prostu uwierzyli w huczący nad głową tvn24 i jeśli już poszli zagłosować, to zagłosowali przeciwko rządom, podczas których musieli wyjechać z Polski.
Dlaczego „musieli”?
Ach – każdy ma tam coś – ten alimenty, ten kredycik, a ów straszną teściową.
Że nikt uczciwy i wykształcony nie głosował tu na PO? Nieee…, tego nie chcę powiedzieć.
Ale chcę powiedzieć, że wszyscy (łącznie z Tuskiem) zapomnieli o obietnicach jego come backu do Dublina po wygranych wyborach. I tak jedni, jak i drudzy udają, że nic się nie stało i przyznać muszą, że zaraz po ślubie dochodzi, jeśli nie do zdrady małżeńskiej, to na pewno do smrodku.
Bo oto inne zdjęcie wypadło przypadkiem ukochanemu z portfela, który choć nazwisko przyjął (Druga Irlandia), to najwyraźniej ma jakieś stare kochanki.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka