Joe Costello, socjalistyczny poseł irlandzkiego parlamentu ma taki zwyczaj, że łazi mi pod domem w każdą sobotę od rana z jakimiś plakatami. Protestuje, znaczy się. Po prostu źle chyba mieszkam. Zaprosiłem go ostatnio do chaty, bo choć przymrozków nie ma, to pogadać chciałem: - Ale o co się też rozchodzi?
Na pytanie jak mam się doń zwracać, bo może „Your Grace” pierdaknął się na kanapę. - Joe jestem - rzekł, zatarł dłonie i mówi, że kawy by się napił. Z mlekiem.
Mleka nie było, kawa Kenco - owszem - i zaraz rozmawialiśmy o tym, czy jest sens, żeby w nadchodzących wyborach samorządowych w Irlandii Polacy nie dość, że zarejestrowali się i zagłosowali, ale – wystawili swoich kandydatów!
W jego opinii (zażywny starszy jegomość z Labour Party, bo inni już nie łażą po ulicach pod moim oknem, szpakowaty naturalnie, a nie jak Olejniczak podczas kampanii) nie ma możliwości, no po prostu nie ma możliwości, jest to „fo-fuk-sejk” niemożliwe, żebyśmy my – polisz kjomjuniti – nie wystawili ze czterech albo i sześciu kandydatów na 52 miejsca w samym Dublinie!
A ja na to:
- Eeeee… A po co?
A on na to: - Ale my chcemy poznać wasz punkt widzenia! Po prostu: wy macie siłę większą niż czajna kjomjuniti, latwian kjomjuniti i nidżerjan kjomjuniti! – powiedział. - Zresztą pracować będziecie na siebie samych, jeden taki gość popierany – czy ja wiem - przez 200 tysięcy Polaków, to rzeczywista siła! - dodał.
- O Dżizusie… – pomyślałem.
Wielka Pierwsza Irlandia miałaby się sama zorganizować, wziąć wyborców spod ambasady głosujących „przeciwko” i jednocześnie nie chcących za żadne skarby wracać do tej Drugiej, zjednoczyć się pod Tesko i wystawić – jednego, jedniutkiego – kandydata?!
Ale może będzie to test na Pierwszą Irlandię?!
A Joe mówi: - A cholera, kto będzie lepiej od was wiedział, czego chcecie…?!
A na koniec mnie rozwalił widząc mój „kącik patriotyczny” nad komputerami, gdzie cyka sobie zegar z logo „Solidarności” i inne takie emblematy i mówi: - To był dobry socjalistyczny prezydent…”.
No i w takim bigosie tu sobie żyjemy ament.
PS – W proteście chodzi o przeciwdziałanie praktykom irlandzkiego pogotowia ratunkowego, które to Joe określił: jako „Limbo” (w sensie, że między zbawieniem i potępieniem czyli chyba czyściec).
Coś tak tu coraz częściej: limbo, limbo.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka