oranje oranje
1911
BLOG

Penney's a sprawa polska

oranje oranje Polityka Obserwuj notkę 2
Nie wiem, czy macie gdzieś w okolicy coś takiego jak Penney’s zwany Penisem. Macie czy nie macie – od razu powiem, że jest to sieć niezwykle popularnych w Irlandii sklepów, w których kupuje się ciuchy. Penney’s prócz obuwania i odziewania setek tysięcy Irlandczyków i Polaków, prócz miłej cechy niewygórowanych cen ma też to do siebie, że służy do klasyfikacji naszych Rodaków.

Jak powszechnie wiadomo Polaków można dzielić na wąsatych i ogolonych, na języcznych i niejęzycznych, na funtowych, eurowych i złotówkowych (od waluty w której pobierają wypłatę), na rajanerowców i erlingusowców… Podziałów można przeprowadzić ile się zamarzy, ale w Irlandii przy pomocy Penneys’a zaobserwowałem podział, który jakoś tak najbardziej mi pasuje.

Otóż 99.9% polskiej populacji można podzielić na przed-penisowych, w-trakcie-penisowych oraz na po-penisowych.

Przedpenisowy Polak jest Polakiem, który świeżo w pamięci ma przylot lub przyjazd do Irlandii i dopiero się mości w tej rzeczywistości, by zgrabnie zrymować. Polak taki najczęściej ma w walizie kilka kartonów marlboro z Polski, kiełbasa suszy mu się na kaloryferze, a imperatyw niezbędnych do przeżycia zakupów zaspokaja w tesco albo w lidlu. Nie w głowie mu fanaberie w postaci nabytku butów czy czapki w momencie, gdy w czaszce włączony ma kalkulator przeliczający non stop ceny w euro na ceny w złotówkach. Mając łóżko w hostelu bądź kąt u zasiedziałego szwagra czas dzieli między pracę, a dom. I tak powoli wrasta i przepoczwarza się w postać Polaka Penisowego.

Polak Penisowy do codziennej swej marszruty praca-dom dorzuca inne punkty na mapie miejscowości, w której przyszło mu toczyć swoją kulę. Z rozpędu kupi zgrzewkę piwa w sklepie, siądzie w pubie przy Guinness’ie i nie przelicza, że to 20 złotych; zresztą jego kalkulator powoli pokrywa się kurzem. Operacje „tygodniówka” „opłata”, „zakupy” przechodzą z czynnej świadomości w sferę podświadomości i koło, które zakreśla swymi oczy staje się coraz większe i większe. W końcu – siłą rzeczy – na horyzoncie pojawia się Penney’s i pierwsza wizyta w tej irlandzkiej świątyni. Jeszcze wprawdzie nie wiadomo, gdzie jest kasa, jeszcze uciekać trzeba przed naprzykrzającymi się ekspedientkami nie pozwalającymi na skupioną kontemplację cen, jeszcze w koszyku zakupowym dno prześwieca, ale już do kasy sklepu skapują pierwsze euro, a na głowie pojawia się czapka. Jeśli dodać do tego pierwszą irlandzką kartę płatniczą w portfelu i sobotnią wizytę na Temple Bar, to można uznać, że mamy do czynienia z wykształconą formą przetrwania.

Przyznać należy uczciwie, że wielu Polaków osiada na tym szczeblu osobniczego rozwoju i resztę świadomego życia spędza na kontentowaniu się bogactwami Penneysa. Po co kupować drożej, skoro można taniej? Po co iść do sklepu ze schodami ruchomymi w liczbie sześciu, skoro nogi jeszcze służą, a w ostateczności jedne schody wystarczą? Po co nadziewać się na sprzedawcę mówiącego po angielsku, skoro w kasie siedzi zaznajomiona podczas zakupu szalika – Baśka? Jednakowoż są tacy, którym mało!

Tu dochodzimy do kolejnej zmiany skóry. Wizyty w Penneysie stają się rzadsze i pewnego dnia podczas rozmowy pada zdanie: „Ja tam już nie kupuję, bo badziewie”. I zapada cisza, a słowa dzwonią rzucone… I zaczyna się. Kupno pierwszej abonamentowej komórki z zastrzeżonym numerem, wylot na wakacje, a nie „do rodziny w Polsce”, narzekanie na to, że „taki szwagier chce się tu przypałętać do mnie, gołodupiec jeden, co ja z nim zrobię…?”. Zaczynają w zasobie leksykalnym pojawiać się zwroty angielskie, a na przedramieniu - stosowny jakiś tatuaż. Rodzina (jeśli jest w Polsce) nadziwić się nie może galopującym zmianom w mentalności.

Metamorfoza jest pełna; mamy do czynienia z nowym bytem.

I jeszcze jedno: Popenisowiec uwielbia dzielić i klasyfikować innych Polaków w Irlandii. Ma swoje zdanie znaczy się!

 

     

 

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka