oranje oranje
45
BLOG

Wigilia i Prison Break

oranje oranje Polityka Obserwuj notkę 5

Chwilkę przed północą zza okna dobiegły mnie pokrzykiwania, szamotanina i w ogóle tak zwany: harmider. Nienawykły jestem do takich audioekshibicji, bo – jak wcześniej wspominałem – mieszkam w Dublinie sąsiedztwie więzienia Mountjoy i posterunku Gardy czyli irlandzkiej policji. - Michael z Abruzzim może na Wigilię uciekają… – pomyślałem przypominając sobie Prison Break. Wszakże „kurwa, kurwa” dobiegające zza okna determinowało i krępowało wspomnianą grupę we więzach krwi psychopaty Patoschka znanego również z filmu.

Chłopcy byli nawaleni jak stodoła, przewracali się o swoje czemadany i – jak wynikało ze strzępów ich komunikatów – udawali się na lotnisko, żeby Wigilię spędzić w rodzinnym mieście. Szybę w oknie mam pojedynczą, więc się dowiedziałem jak to sobie zachleją, jak do baru pójdą i postawią wszystkim, których spotkają, jak to nowa komórka zakłuje co poniektórych, jak to nienazwana z imienia „suka” teraz dopiero zobaczy, co straciła…

Czasu mieli mnóstwo, bo zdążali na któryś z pierwszych porannych samolotów, więc od niechcenia popijali sobie co tam który miał, ściskali się, ekscytacją dzielili, słowem: świętowali jak potrafili.

Minęła północ, formalnie nastała Wigilia, im widać albo dupy na schodku zmroziło albo skończył się alkohol, więc wreszcie - naszczawszy mi uprzednio na tojotę i zostawiwszy pod oknem chlew – ujechali w siną dal przy pomocy taksówki.

Co miałem zrobić?!

Wyjść i w ryja dać?

Grzecznie po polsku poprosić o ciszę?

Grzecznie po angielsku poprosić o ciszę?

Przełamać się opłatkiem mówiąc: Pokój ludziom dobrej woli?

Tak przed wyjściem do centrum w celu ostatnich różnych takich siedzę i myślę o tym…, smutno. No i to, że to już trzecie Święta na Wyspie. Się porobiło...

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka