oranje oranje
81
BLOG

Pierwsza Irlandia od A do Zet

oranje oranje Polityka Obserwuj notkę 1

Polacy mieszkający i pracujący w Irlandii dorobili się własnego wizerunku w oczach zarówno swoich jak i gospodarzy Wyspy. Z początkiem roku 2008 przedstawiam alfabet, który – być może – przyda się przy systematyzowaniu naszej wiedzy o nas samych.

Ambasada RP – urząd mieszczący się w południowym Dublinie opłacany przez Polaków w Polsce, a zajmujący się sprawami Polaków za granicą. Często mylony z Konsulatem RP, który zyskał nową siedzibę nad Liffey. W opinii wielu Polaków kompletnie bezużyteczny, bo nie zajmujący się Polakami w taki sposób w jaki (w filmach) amerykańskie ambasady zajmują się Amerykanami. Ambasada ostatnio szturmowana była podczas wyborów parlamentarnych; ciekawostką jest to, że oddawano tu głosy jeszcze po zakończeniu ciszy wyborczej. Wyniki głosowania w Dublinie nie wpłynęły na wynik wyborów w Polsce.

Ballymun – urocza dzielnica w północnym Dublinie. – Nie zna Dublina, kto nie był na Ballymun” – mawia się wśród stołecznych Polaków. Wymarłe i ponure blokowisko, do którego nikt bez potrzeby nie zapuści się po zmroku. Atrakcją miejsca są hordy tubylczych nastolatków, które setki pustostanów objęły w swoje posiadanie. Obecnie bloki na Ballymun są w trakcie wyburzania – być może to ostatnia szansa, by urządzić sobie wycieczkę i przenieść się do prawdziwego betonowego getta, na terenie którego pasą się konie. Polecam wieczorną wycieczkę autobusem 13a do pętli i z powrotem. Tej wycieczki nie da się podrobić!

CV – papier albo plik w edytorze tekstów. Dość potrzebna rzecz przy podejmowaniu pracy. Bardzo często kopiowany „od kumpla” z zastosowaniem wprowadzenia zmian w personaliach. – Mam robotę dla cieśli, płacą 18 euro. Wyślij cv – mówi jeden Polak do drugiego. – Ale ja nie jestem cieślą – odpowiada ten drugi. – A myślisz, że ten Irlandczyk wie, że nie jesteś? Nauczysz się na miejscu! Istnieją przesąd, że dwie rzeczy zamieszczone w CV dyskwalifikują aplikanta. Pierwsza to podanie w rubryce numeru polskiego telefonu. Druga, że nigdy nie wolno załączać cv w osobnym wordowskim pliku, „bo Irlandczycy nigdy nie czytają załączników”. Sądy te nie zostały jeszcze wiarygodnie zweryfikowane.

Child benefit – świadczenie dla małolatów pozostających pod naszą opieką. Jednocześnie dyżurny temat irlandzkich mediów – ch.b. miał być najpierw sposobem na rozprucie irlandzkiego budżetu, a potem przyczyną turystyki socjalnej obywateli Nowej Europy. Pod koniec roku pojawiły się w prasie irlandzkiej doniesienia o szajce wyłudzaczy spod Krakowa, którzy naciągali system, ale oczywiście nie podano żadnych danych na temat procederu. Patrz – łabędź.

Deszcz – jeden z atrybutów miejscowego krajobrazu. Element wzmagający nostalgię emigrancką. Występuje w zasadzie na okrągło, częściej jednak w postaci tzw. mżawki niż rzeczywistych opadów. Kurtka z kapturem weszła do wyposażenia niezbędnika przeżycia każdego Polaka na Wyspie.

Euro – nazwa waluty i główna przyczyna przyjazdu Polaków do Irlandii. Jednym z głównych grzechów Polaka jest przeliczanie euro na złotówki – umiejętność ta zanika po pierwszej wypłacie. Miliony euro trafiają do Polski wprost z Irlandii stanowiąc przyczynek do zainteresowania się tym strumieniem kasy przez polski fiskus.

FAS – mit Irlandii po 2004 roku. Rządowa agenda pozyskiwania pracy. Wszyscy wiedzą o FAS, wielu wysyła swoje cv, nieliczni znajdują pracę. Kwit z FAS-u o tym, że nie możemy znaleźć pracy jest bezcenny podczas procedury aplikowania o status bezrobotnego w Irlandii.

Guinness – jeden z symboli i duma Irlandii. Piwo o charakterystycznym smaku i kolorze oraz ceremoniale nalewania do pokala. Grzechem jest szarpać się z barmanem w trakcie nalewania piwa – samo napełnianie szklanicy trwać powinno ok. 90 sekund. Albo i więcej. Polskie żołądki reagują specyficznie na dawkę powyżej sześciu Guinness’ów. Dla świeżych przybyszów: cudo-cudeńko. Ci z większą wysługą lat w Irlandii pijają go raczej okazjonalnie.

Hostel – tytuł filmu a jednocześnie miejsce noclegowania wielu Polaków na dorobku. Ulicą hosteli w Dublinie jest Gardiner Street. O zdarzeniach, do których dochodzić ma w dublińskich hostelach opowiada się szeptem w klimacie rodem z filmu „Naga Mila”. Rzeczywistość wydaje się jednak bardziej prozaiczna; połączenie hotelu robotniczego z akademikiem. Występują zachowania znane z filmu „Daleko od szosy”, kiedy to Leszek trafił w hotelu robotniczym na kumpla, który po robocie nie rozbierał się, tylko „w opakowaniu” zasypiał, bo „przecież jutro bym się musiał ubierać”.

Howth – półwysep na wschodzie Dublina – miejsce, gdzie zawozi się obowiązkowo rodzinę z Polski, która przyjechała nas odwiedzić. Na miejscu klify i marina, a także bezpretensjonalne bary i restauracyjki warte odwiedzenia. Klify są niezabezpieczone i rzeczywiście należy uważać na ścieżki, którymi się stąpa. Każdego lata miejsce sukcesywnie zaśmiecane przez amatorów piwa w puszkach. Charakterystyczny widok z okna samolotu opuszczającego Irlandię bądź schodzącego do lądowania na lotnisku w Dublinie.

IRA – Irlandzka Armia Republikańska – w polskich mediach w Polsce funkcjonująca do dziś jako „zbrojne-ramię-Szinfejn” i mało kto stara się to zrozumieć. Niby się rozbroili, niby Londyn uznał, że wierzy w zaprzestanie aktów przemocy i rozbrojenie i w ogóle prowadzenie szkoleń, ale są miejsca (Ulster czyli Północna Irlandia), gdzie IRA rządzi spod obrusa. Przydatna w zrozumieniu zagadnienia jest wycieczka do Belfastu 12 lipca – w rocznicę Bitwy nad Boyne stoczonej 320 lat temu czy coś koło tego. Można dostać w łeb zakłócając Marsz Oranżystów czyli Lojalistów! IRA jednocześnie jest nazwą polskiego zespołu muzycznego niewpuszczonego (w minionym zdaje się roku) przez organizatorów londyńskiego Festiwalu Kultury Polskiej z uwagi na nazwę i możliwość wywołania zamieszek przy okazji skandowania fanów: „I-RA, I-RA”. Przykład głupoty organizatorów; bo IRA skanduje się: „Aj-Ea-Ej”.

Joyce – pisarz irlandzki, który napisał jedną taką książkę, której nie sposób przeczytać do dzisiaj. Większość Polaków daje do zrozumienia, że tę książkę przeczytało, ale jest to kolejny mit, jak i większość z tego, co wpisują w cv. Nie ma potrzeby rzucania się na Ulissesa i zatruwania sobie wieczorów; wystarczy wiedzieć, że Joyce wielkim pisarzem był i że każdego roku w Dublinie można się nieźle zabawić podczas „blumzdeja”.

Klify Moheru – symbol Irlandii, a zarazem części polskiego elektoratu. Od nazwy tego miejsca pochodzi wełna moherowa stanowiąca rzeczywisty bądź domniemany budulec rozpowszechnionych w Polsce beretów. Obecnie klify stanowią turystyczną atrakcję dla odwiedzających Irlandię przybyszów. W związku z tym, że na Klifach nie za bardzo można zarobić i są „daleko od wszędzie” Polacy relatywnie rzadko odwiedzają to miejsce.

Landlord – właściciel chaty, w której mieszkamy (jeśli nie mieszkamy w hostelu). Nie różni się od swojego polskiego odpowiednika – chodzi mu głównie o to, by w terminie ściągnąć pieniądze od lokatorów i bardzo często zapomina o ich zarejestrowaniu. Zazwyczaj pobiera z góry „za dwa miesiące” po to, by ostatni miesiąc mieszkać za darmo. W istocie nadpłata ma pokryć szkody wynikłe z okresu zamieszkiwania w danym lokalu. Na informacje o tym, że coś w domu nie działa i trzeba to wymienić reaguje dopiero po piątym zgłoszeniu. Na informację o grzybie zżerającym ściany nie reaguje w ogóle.

Lidl – sieć sklepów w Irlandii – jeden z nich (dubliński Lidl) jest miejscem spotkań Polaków i realizowania zakupów. Do historii przeszedł lidlowski makaron z sosem w cenie 30 centów oraz jeszcze tańsza fasola w puszce. Pod Lidlem handluje się papierosami z kontrabandy, kupuje okazyjnie katalogi Argosa za cenę laptopa vaio, kończy i zawiera znajomości. Powszechnie funkcjonującym jest mit, że pod Lidlem można zaopatrzyć się w narkotyki. Biorąc pod uwagę, że w Irlandii narkotyki są obecne nawet w podstawówkach ciężko z tym dyskutować – pod Lidlem jednak podobno „każdy Murzyn w białych adidasach to diler”. Prawdopodobnie osąd ten jest mocno krzywdzący właścicieli białych adidasów niezależnie od koloru skóry. Dilerom zalecamy zmianę obuwia.

Łabędź – jeden z bohaterów Irlandii. W irlandzkiej prasie pojawiły się domniemania, że grupa Polaków gdzieś pod Waterford schwytała, zamordowała i zeżarła łabędzia. Doniesienie pojawiło się w związku ze znaleziskiem kilku piór na miejscowym deptaku i zeznaniu anonimowej Irlandki przypuszczającej, że tak jak wieloryb zeżarł Jonasza, tak i Polacy zeżarli łabędzia. Prasa nie doniosła o zatruciach pokarmowych wśród miejscowej populacji Polaków, ale fakt ten nie dowodzi niczego – wiadomo, że jak się zjada zgniłe ogórki, karpia i kapustę, to łabędź zaszkodzić nie może.

Markiewicz Konstancja (Constance Gore-Booth) - hrabina – ekscentryczna żona „polskiego hrabiego o nazwisku nie do wymówienia” Kazimierza Dunin Markiewicza. Malarka, poetka, córka właściciela ziemskiego spod Sligo. Jeden z „mózgów” i „ramion” Powstania Wielkanocnego 1916 roku. Jak większość rewolucjonistów irlandzkich zagorzała socjalistka. Uniknęła rozstrzelania po upadku Powstania jedynie dlatego, że była kobietą. Wielu Polaków błędnie sądzi, że była Polką. Jej mąż po irlandzkiej przygodzie z małżeństwem, dublińskim teatrem i malarstwem osiadł w Moskwie, a potem w Warszawie, gdzie zmarł w 1932 roku.

Niemiła niespodzianka – najczęściej telefon lub sms, gdzie rodzina lub znajomi z Polski informują, że „za tydzień ląduję w Dublinie, znajdź mi pracę i mieszkanie, przywiozę fajki i kiełbasę”. Radykalną formą niemiłej niespodzianki są odwiedziny bez zapowiedzenia się – w ten sposób wiele polskich żon odwiedzających znienacka swych mężów w Irlandii nauczyło się na całe życie, że zawsze lepiej uprzedzić swój przyjazd.

O’Connell Street – Pola Elizejskie stolicy Irlandii. Jedyna ulica w Dublinie, która w minionym roku (chyba) ani razu nie została rozkopana. Najbardziej charakterystycznym jej motywem jest Szpila. W okresie przedświątecznym ustawia się tu dość wysokiego chojaka z zawieszonymi byle jak żarówkami oraz ascetyczną szopkę. O’Connell Street każdego roku trafia na ekrany telewizorów całego świata – dzieje się to podczas Parady św. Patryka 17 marca. Czesi zamieszkujący Dublin mówią: „Okonelka”.

Polska życzliwość – cnota narodowa znana i ceniona w kraju, a szczególnie za jego granicami. W irlandzkiej rzeczywistości funkcjonuje już w najlepsze złorzeczenie: „żebyś dla Polaka ściganego listem gończym musiał pracować!”. Wbrew obawom polska życzliwość nie obejmuje „podkupowania sobie pracy”, choć wielu Polaków deklaruje zdecydowanie, że woli się od środowisk polskich trzymać z daleka. Czasami słychać zrezygnowane westchnienia: „Rusek z Ruskiem się trzyma, Czech z Czechem, a my…”. Tu następuje machniecie ręką.

Ryanair – nazwa linii lotniczych, dzięki którym Polacy trafili na Wyspę. Uznawany za przewoźnika najtańszego, ale powszechnym jest zasada ograniczonego zaufania wobec tego przewoźnika. Ryanair niewiele robi sobie z rzeczywistych i urojonych pretensji Polaków realizując coraz to nowe połączenia z kolejnymi miastami w Polsce. Zasłynął jako bohater kampanii reklamowej z elementami polskiej polityki. Wszedł do słownika frazeologicznego w zwrocie ”pokolenie Ryanaira” mającym określać pokolenie polskich emigrantów, którzy ruszyli do Irlandii po 2004 roku.

Siptu – związki zawodowe z siedzibą w obrzydliwym wieżowcu nad Liffey (nieopodal konsulatu RP). W związkach najbardziej interesującymi osobami są Barnaba i Kazik; ikony polskiej popkultury i środowiska dublińskiego. Do Siptu lepiej – na wszelki wypadek – należeć. W przypadku „jakby co” łatwiej o interwencję wspomnianych Polaków.

Szpila – największy zegar słoneczny świata zamontowany na O’Connell Street w Dublinie. Powstała w miejscu, gdzie stał pomnik Nelsona (który IRA wysadziła w powietrze dokładnie w 50. rocznicę Powstania Wielkanocnego). Bezcenny punkt orientacyjny dla każdego świeżo przybyłego turysty lub potencjalnego rezydenta. Jednakże uznawany jako obciach, jeśli ma stanowić miejsce spotkania. – Tylko wieśniaki umawiają się pod Szpilą. Będę czekał pod Joyce’m – zapowiada jeden. – Dobra – odpowiada drugi. I do spotkania nie dochodzi, ale samoocena rośnie.

Śniadanie irlandzkie – jaja sadzone, fasolka, bekon, tosty i straszne kawałki przypominające kaszankę. Rzecz nie tolerowana przez Polaków na polskich stołach. Irlandzkie specjały kulinarne nie zajmują uwagi Rodaków; raczą się oni własnymi specyfikami (patrz : łabędź).

Schengen – nazwa europejskiego układu kilkunastu państw – listę rozszerzono m.in. o Polskę z końcem roku 2007. Bez znaczenia dla mieszkańców Irlandii, która graniczy jedynie z Ulsterem i Ameryką (przez Atlantyk).

Tęsknota – podobno immanentna cecha każdego polskiego emigranta. W Irlandii występuje w postaci szczątkowej z uwagi na łatwość przemieszczenia się „do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie…” – jak pisał był Norwid. W czasach tanich linii lotniczych, Internetu, telefonów komórkowych i atrofii uczuć patriotycznych tęsknota występuje w ilościach śladowych.

Tygodniówka – rzecz szerzej nie znana w Polsce, a stanowiąca podstawę przeżycia w Irlandii. W teorii zakłada się, że za tydzień pracy powinno się dać przeżyć przez cały miesiąc. Praktyka jednak bywa inna (patrz: Lidl). – Nie wrócę do Polski do momentu, w którym nie wprowadzi się tam wypłat tygodniowych – mawia niejeden z Polaków nieświadomie deklarując tym samym pozostanie w Irlandii do śmierci.

U-booty – niemieckie łodzie podwodne oczekiwane w Dublinie podczas Powstania Wielkanocnego w 1916 roku. Powstańcy liczyli na desant Niemców w pikielhaubach i wsparcie przez Berlin ich walki o niepodległość. Skończyło się na kilku transportach karabinów z Niemiec. U-booty operowały wprawdzie u wschodnich wybrzeży Anglii uszkadzając nawet brytyjski krążownik i posyłając na dno angielską łódź podwodną. Jednak powstańcy daremnie wyglądali niemieckich okrętów podwodnych u ujścia Liffey…

Ulster – hrabstwa na północy Wyspy tworzące Irlandię Północną ze stolicą w Belfaście. Dla wielu Polaków wciąż zagadkowy politycznie byt; wyjaśnienie specyfiki Ulsteru uzyskać można od biedy przy pomocy przywołania przykładu Berlina Zachodniego. Do wszystkich jednak przemawia to, że pomoc konsularna dla Polaków mieszkających w Irlandii Północnej znajduje się w Londynie i to, że Ulster to strefa brytyjskiego funta.

Wąs – atrybut wielu Polaków. „Po wąsach ich poznacie!” – napisano w proroctwach irlandzkiego Nostradamusa. Wąs jest najczęściej płowy, bardzo często osmalony nikotyną i relatywnie rzadko podcinany. Wąs jest dumą Polaka podobnie jak i reklamówka z Lidla oraz plecaczek na plecach. Wąs zazwyczaj należy do „fachowca z Polski”. Złośliwi twierdzą, że długość wąsa jest odwrotnie proporcjonalna do znajomości języka angielskiego u posiadacza wąsa. Badania lingwistyczne nie potwierdzają tej obserwacji. Słynnymi polskimi wąsaczami był król Jan III Sobieski i jest Lech Wałęsa.

Zagłoba – pub przy Parnell Street. Bezwzględnie jedno z najbardziej znanych „polskich miejsc” w Irlandii. Tu kibicuje się polskim piłkarzom, załatwia sprawy „nie do załatwienia”, wymienia informacje i spożywa polskie piwo i golonkę. Irlandzki właściciel przejął od swoich klientów polską kulturę i wrażliwość do tego stopnia, że w miarę swobodnie posługuje się językiem swoich klientów i coraz częściej znika w Polsce prowadząc tam nowe inwestycje. Temat na scenariusz filmowy pt. : „Jak David został Polakiem”.

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka