1 maja 2004 roku Irlandia otworzyła rynek pracy dla Polaków. Wtedy było nas tu 300 osób. Teraz podobno jest nas 200 tysięcy. Czas na kilka pytań. Przede wszystkim: kim jesteśmy i kim nie jesteśmy. Po drugie też: jak na Was patrzymy my, Wasi goście. To chyba jest dla Was ciekawe. Po trzecie: co dalej? (dla „The Irish Times”).
Pracujemy od Cork po Belfast, na każdej budowie słychać polski język, w każdym pubie czy hotelu można spodziewać się, że na zmywaku pracuje ktoś z Pomorza, a ręczniki do pralki wrzuca ktoś z Mazur czy Śląska (to takie polskie krainy jak wasz Munster czy Ulster). Projektujemy wam domy i wytyczamy drogi. Naprawiamy krany i opiekujemy się Waszymi seniorami. Robimy to wszystko, czego nie chcecie albo – poprzez emigrację waszych specjalistów do USA - nie potraficie robić. Nie zdajecie sobie sprawy, jak wielu nas jest! A będzie jeszcze więcej!
Część z nas (tych powyżej 30. roku życia) wyjechała z Polski rozczarowana. Bo ludzie, którzy tworzyli „Solidarność”, już 3 razy byli ministrami. Symbol „Solidarności” Lech Wałęsa przez lata był prezydentem naszego kraju...
Okazało się jednak, że łatwiej było walczyć czy nawet ginąć za niepodległą Polskę niż nią rozumnie rządzić. Romantycy wymarli albo zapomnieli o swoich ideałach. Dzisiaj polski emeryt, który przez całe życie ciężko pracował, nie może wykupić sobie leków w aptece, bo go nie stać. Polska wciąż jest wielka i bogata, niestety tylko dla wielkich i bogatych. Większość z nas właśnie dlatego tu przyjechała. Minęły lata i część z nas – tych młodych, którzy nie mogą pamiętać walki z komunizmem – przyjechała tu trochę „do siebie”. Pokręcić się po świecie. W końcu: Unia Europejska, mogę sobie pojeździć po świecie, nikt mi nie zabroni…
Wrocław - jedno z polskich półmilionowych miast na zachodzie Polski - zasłynął akcją skierowaną do Polaków pracujących i mieszkających w Irlandii: „Wracajcie, mamy dla was pracę”. Większość z nas roześmiała się, bo to tak, jakby leniwy wilk zapraszał owce do swojego lasu i obiecywał tam owczarnię. Nie znam tu nikogo, kto potraktował tę akcję poważnie. Zostajemy tutaj, a w bajki niech wierzą dzieci. Bo tutaj – w Irlandii – mamy tę pewność, którą zawsze emigrantom dawała Ameryka: jeśli będziesz uczciwie pracował, to będziesz żył! Wam, Irlandczykom, nie trzeba tego tłumaczyć, bo jesteście ekspertami od emigracji. Dzisiaj Irlandia jest taką naszą Ameryką. Dziękujemy Wam za jej stworzenie.
Nie wiem, jak oceniacie nas po tych latach w Irlandii. Ale wiem za to bardzo dobrze, że nie jesteśmy pokornymi owcami i że mamy dość złą opinię w Niemczech, Holandii czy nawet w niedalekim Londynie. Tu pora na kolejny podział. Emigracja wypędziła z Polski dwie grupy ludzi - tych najbardziej przedsiębiorczych i pragnących pracy, spokoju i normalności oraz tych najbardziej zdesperowanych i mających często w Polsce konflikty w prawem. Oceniam rzecz trzeźwo: do Irlandii przybyli przede wszystkim ci pierwsi. Ocenę tę potwierdzi zapewne ambasador i konsul na Ballsbridge. I Interpol. Nie wiem, dlaczego tak się stało; być może Polacy, którzy nie mają ani jednej wyspy (jedną mamy na spółkę z Niemcami) boją się wody z każdej strony. Być może jesteście za mało atrakcyjni dla naszych dużych przestępców. Nieważne powody; ważne to, byście dostrzegli tę subtelną różnicę: wciąż wobec Was jesteśmy w porządku!
Jeszcze 3 lata temu przeciętny Polak wiedział o Irlandii niewiele: że kraj katolicki, że słabo gracie w piłkę nożną i że macie Guinnessa, który jest bardzo dziwnym i drogim piwem. Coś tam wiedzieliśmy o walce IRA i kochaliśmy Ronalda Reagana, który rozmontował Imperium Zła, czyli pośrednio dał nam wolność. Dziś wiemy więcej, bo mieszkamy u Was i z Wami pracujemy.
Kiedy dzisiaj piję Guinnessa w „Confession Box” przy Marlborough Street, czuję akceptację stałych bywalców lokalu. Ze ścian spoglądają na nas wizerunki powstańców z 1916 roku i to, że znam ich historię, że czytałem poezje Plunketta i wiem, co dla Irlandczyków zrobił Michael Collins, budzi tu szacunek. Chciałbym opowiedzieć historię polskiego marynarza, którego statek podczas Powstania Wielkanocnego zawinął do Dublina. Zgłosił się do walki, ale od razu powiedział Pearce’owi, że może walczyć o niepodległość Irlandii tylko do czwartku. Bo w czwartek jego statek wychodził w morze. I że nie wiem, co się z nim później stało…
Nie mówię tego, bo aby opowiedzieć tę historię z jej dowcipem i dramaturgią, zbyt słabo wciąż znam język angielski, albo zbyt dobrze polski.
Eddie, mój przyjacielu, wiedz, że jeszcze długo nie zażartuję sobie z Tobą. Paddie - nie skomentuję, tak jak bym z serca chciał i po polsku potrafił, Twojego dobrego do nas stosunku. Bo dopiero muszę się tego nauczyć!
To właśnie jest pierwszy i główny grzech Polaków w Irlandii: nie można się z nami dogadać. Bez znajomości i nauki języka sami skazujemy się na gorsze traktowanie.
Kazik Anhalt, Polak pracujący w SIPTU, potwierdza: - Codziennie mam do czynienia z przypadkami łamania praw pracowniczych. Polacy są wykorzystywani, bo nie znają języka i za bardzo zależy im na pracy. Choć są dobrymi fachowcami i uczciwymi ludźmi, to często muszą pracować za minimalne stawki. Albo nawet poniżej nich – zauważa.
Mówię głośno: jesteście tacy sami jak my, choć bardzo często tego nie respektujecie. A my nie potrafimy Wam tego powiedzieć. Musimy się uczyć rozmawiać!
Nasza obecność to nie tylko polskie pielęgniarki w szpitalach, pracownicy na budowach czy barmanki w waszych pubach. To też złodzieje w sklepach, kloszardzi w parkach, desperaci w hostelach. Ale w każdym społeczeństwie jest ten margines i Wy jesteście tacy sami. Przyznajcie to. W każdym stadzie znajdzie się czarna owca. Chciałbym, żebyście docenili, że szanujemy Wasz piękny kraj i Was samych, pracujemy z Wami i wierzymy w jednego Boga. Słuchamy The Pogues i U2. Jako pierwsi w Europie daliście nam szansę; doceniamy to!
I możemy nawet bić się pod barem po mordach, ale nigdy nie podłożymy Wam bomby ani nigdy nie stworzymy tu żadnej mafii. Pomyślcie o tym i traktujcie nas w miejscach naszej pracy jak swoich. Na równych zasadach.
Każdy z nas ma polskie serce i warte jest ono tyle samo, co każde irlandzkie serce. Choć czujemy rozgoryczenie do różnych poprzednich rządów w Polsce, to nigdy nie przestaniemy być i czuć się Polakami. Jak trzeba się będzie znowu bić za Polskę, to będziemy się bić! Dlatego oczekujemy pomocy od naszego i od Waszego rządu. Liczba urzędników Konsulatu RP w Dublinie niespecjalnie zmieniła się od czasu, kiedy było nas tu 300 osób. Mamy swoje polskie sprawy i ktoś musi nam pomóc. Jeden polski ksiądz, dwóch dominikanów i kilku dziennikarzy nie wyrobi. A przepraszam – dowiaduję się, że Warszawa dosłała osobę do pracy w Konsulacie.
Spotkaliśmy się z bardzo dobrym przyjęciem pani Mary Mc Alesse, Waszego prezydenta. Komplementowała nas, zapraszała, mówiła o nowej Europie i o wzorcowej współpracy. Dziękujemy. Ale potrzebujemy też innych gestów: Polaka zatrudnionego w oddziałach Social Warefare. I na Gardzie. I w Tax Office. Wasze banki już zatrudniły polskich konsultantów. Pieniądz dostrzegł to, czego jeszcze nie widzą Wasze i nasze urzędy.
Czas jakiś temu pracujący tutaj dominikanie z Polski urządzili spotkanie „Emigracja – szansa czy zagrożenie?”. Kilkudziesięciu Polaków przyznało raczej jednogłośnie, że obecnie do Polski wracać nie ma zamiaru. Powoływali się na morderczy system podatkowy w naszym kraju, na brak perspektyw, na chęć zaznania odpowiedzialnego i godnego życia. Pojawiły się też głosy inne.
– Nie wyobrażam sobie wychowywania tu dzieci i posyłania do irlandzkich szkół! – mówiła jedna z dziewczyn.
Bo my widzimy Was i wasze dzieci: często zostawione bez jakiejkolwiek opieki do późnych godzin nocnych na niewiarygodnie zaśmieconych przez was ulicach. Przerażają nas czasem ich agresywne zachowania, nie potrafimy też zrozumieć irlandzkich kobiet. Każdy weekendowy wieczór w centrum Dublina to parada pijanych i przewracających się Irlandek. To Wasza Wyspa i wasze obyczaje – nic nam do tego. Wygląda to jednak tak, jakby Wasze matki nie kochały swoich własnych dzieci. To ocena ogólna; na pewno krzywdzę większość z Was. Ale my tak to widzimy!
Jeszcze jedno: Wasze dzieci nie palą papierosów w pubach, ale palą haszysz w autobusach. Jaki to ma sens?
Nie chcemy tak wychowywać naszych dzieci.
Nie tak dawno cała Europa za pośrednictwem mediów dowiedziała się o zuchwałym morderstwie dokonanym w Brukseli przez dwóch Polaków. Niewielu z Was wie, że to nie byli Polacy, a tylko posiadacze polskich paszportów. Nie o przerzucanie odpowiedzialności mi idzie, ale o zwykłą ścisłość i rzetelność. O dziennikarskie rzemiosło, którego reguły łamane są coraz częściej przez media. Grzech publikacji zasłyszanej opinii i brak sprawdzenia źródeł nie jest największym z występków.
Kiedy czytam w irlandzkiej prasie informację o czwórce Polaków, którzy zginęli pod Cork, natrafiam od razu na wypowiedź funkcjonariusza Gardy. Mówi on, że 30% wypadków na irlandzkich drogach powodują imigranci. Dziennikarz nie zadał sobie trudu i nie powiedział: skąd to wie i na jakich badaniach się opiera?
I jacy emigranci?
Odpowiedź jest prosta: Polacy zginęli w wypadku, Polacy stanowią największą grupę w Irlandii, więc muszą być to Polacy. Proste. Nasza prasa nie jest lepsza – w Polsce drukuje się takie głupoty o życiu Polaków w Irlandii, że lepiej tego nie wspominać.
Dziennikarze – pamiętajcie o prawach zawodu i nie łamcie ósmego przykazania boskiego: nie będziesz dawał fałszywego świadectwa!
Jest w Polsce powiedzenie, którym tłumaczymy wszystkie nasze błędy i niepowodzenia: „Takim mnie Panie Boże stworzyłeś, więc takiego mnie masz!”. Po prostu jesteśmy tacy, a nie inni! Irlandczycy: idźmy wspólną drogą, bo innej nie mamy; uczmy się siebie i rozmawiajmy ze sobą. Proste.
Być może wielu z Was planuje właśnie wakacje. Może to idealny moment, żeby zarezerwować sobie 14 dni w Polsce? Pojedźcie do Poznania, Warszawy i Krakowa, gdzie swoje siedziby mieli polscy królowie. Odwiedźcie nasze pola golfowe, jak choćby zaprojektowany przez Gary’ego Playera „Modry Las”. Znajdźcie sobie bursztyny leżące na plaży polskiego morza i zjedzcie golonkę. Wypijcie nasze piwo czy wódkę, ale patrzcie trzeźwymi oczyma. Jedźcie do wybudowanego przez hitlerowców Auschwitz; zobaczycie coś, po czym trudno będzie wam zasnąć.
Inaczej na nas spojrzycie po powrocie – zapewniam.
Aha – jeszcze jedno: kibicujcie Polakom w meczach na Mistrzostwach Europy. Kibicujcie nam nie tylko wtedy, gdy będziemy grać z Anglią.
Gdyby Wasza reprezentacja tam była - my byśmy Wam kibicowali!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka