Porównania do Pierwszej Irlandii i nabijanie się z zapowiedzi cudów zapowiadanych przez premiera z Platformy Obywatelskiej powinny już zostać odłożone do lamusa rzeczy przydatnych, ale niemodnych. To, że polskie media pod byle pretekstem wciąż walą w Kaczorów (mimo definitywnego zakończenia kampanii) nie usprawiedliwia pastwienia się nad obietnicami PO. W końcu trzeba mieć jakiś styl i równać w górę, a nie w dół. Dlatego też poniższe wskazówki nie będą miały kontekstu politycznego. Po prostu przedstawiam receptę jak z dowolnego kraju świata uczynić Drugą Irlandię.
Należy wybierać prezydenta-kobietę. W krajach nabytej szarmanckości (np. RP) zdezorientowanie będzie maksymalne i zanim ktokolwiek znajdzie pomysł jak tu być w opozycji do Matki-Polki-Prezydenta miną ze dwie podwójne kadencje. Przy tym, podobnie jak w Irlandii, należy przedłużyć jedną kadencję do siedmiolatki. Po 28 latach (w Irlandii obecnie prezydentem jest wybrana w 1997 roku Mary Mc Aleese, która zastąpiła Mary Robinson) wszyscy poumierają, albo co najmniej pozapominają o co komu chodziło na początku. Potem się wybierze kolejną babkę-prezydenta i jakoś to będzie.
Należy wprowadzić jak najszybciej wypłaty w systemie tygodniowym. System ten rozluźnia spięcie wywołane postawą „od pierwszego do pierwszego” w piękną i utracjuszowską postawę: „z łapy do papy”. Nawet jak jesteś zakacowana (-ny) w poniedziałek i przeputane zostało wszystko, co możliwe, to poparta doświadczeniem słodka świadomość, że oto wystarczy dotrwać do piątku pomaga przeżyć. Pomaga innym okiem spojrzeć na nieszczęścia własne, rodziny, kraju i świata. Transfokuje (od „transfokacja”) i zmienia postrzeganie. Każdy rząd w takim systemie wypłat obsobaczany za „rozrost administracji” może powiedzieć, że „proszę bardzo, odchudzamy administrację, ale przechodzimy na system wypłat miesięcznych”. I co wtedy?! Ano – wtedy jak makiem zasiał. Pełen sukces.
Należy wprowadzić instytucję „sick-day”. W Irlandii polega to na tym, że o poranku, głównie zresztą w poniedziałek, kiedy człowiek naprawdę źle się czuje, a za oknem oczywiście pada i ciemno, bierze się telefon i dzwoni się do firmy. – Chory jestem, nie wiem, co mi się stało, zjadłem coś niestrawnego wczoraj czy coś…, nie, nie, nic tragicznego, do lekarza pójdę jutro, jak mi się nie poprawi, no i oczywiście biorę si-ka na dzisiaj! – tak należy powiedzieć i odłożyć słuchawkę. Każdy szef wie, że sik to sik, sam miał nie raz si-ka, a ty masz poniedziałeczek dla siebie i razem z Bobem Geldoffem możesz zaśpiewać na całe chore gardło: „I don’t like Monday’s”.
Należy przestać kombinować z dokumentami i ściągać za nie haracz. Należy w ogóle zrezygnować z dowodów osobistych (nasza-klasa wystarczy w zupełności). W Pierwszej Irlandii do potwierdzenia tożsamości - przy zakładaniu konta w banku na przykład - wystarczy rachunek z elektrowni na nazwisko delikwenta. „Jeśli dostał kwit i go ma przy sobie, to znaczy, że on to on i mieszka, gdzie mieszka” – tak należy myśleć.
Należy pozabierać umundurowanym policjantom broń wychodząc z założenia, że mogą sobie krzywdę zrobić. Policjant powinien być Strażnikiem Pokoju, a nie żadnym warriorem. Jak to działa, że w ogóle działa? Nie mam pojęcia, ale w Pierwszej Irlandii działa.
Należy porzucić wiarę w administracyjne wyrównywanie rachunków historycznych. Tutaj wciąż, mimo ogłoszonego rozejmu, pokoju, współpracy, grubej kreski i czego tam jeszcze, chłopaki z IRA nie wierzą za bardzo w te mechanizmy zaufanie pokładając w zupełnie innych produktach myśli technicznej. To zupełnie jak z seksem: kto gada, ten nie robi, a kto robi, ten nie gada. I nie ma, że ktoś fiknie, albo bezczelnie z jednej strony na drugą się przeflancuje, albo głupotę bezczelnie z trybuny sejmowej wygłosi. Najdurniejszy polityk tu wie, że jego głupota po prostu dla niego samego jest realnie niebezpieczna.
Należy inwestować w znajomość języków obcych u wykonawców rodzimych, tu oczywiście zalecamy płynną artykulację w języku angielskim. Powiedzmy sobie bowiem otwarcie, ze kariera Bono i całego U2 byłaby mocno wątpliwa, gdyby chłopaki prezentowały swoje poglądy w języku irlandzkim. Nie przebiliby się w Londynie i w Nowym Jorku, a ich „The Joshua Tree”w sekend-hendzie w tej wersji językowej schodziłaby po 3 juro. Należy przy tym płynnie się posługiwać tym językiem (dotyczy urzędników rządowych) – pomaga to w Brukseli wyrywać granty, beneficja i dotacje. Bez angielskiego ani dydy, bo co z tego, że listy przebojów w Stanach czekają, a kasa w Brukseli, kiedy nie ma mądrego, który powie coś więcej niż sławetne prezydenckie: „yes, yes, yes!”.
cdn
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka