Kiedy w firmie pojawił się wczoraj szef (Irlandczyk z wykształceniem architekta) widać było, że jest zakałapućkany jakiś. – Gratuluję – szyderczo i zarazem niewinnie uśmiechnąłem się przedarłszy przez radiowe informacje o tym, że Irlandczycy odrzucili TL. On wtedy rzucił się na mnie…

Fot: Stoisko z gazetami w moim kolonialnym sklepiku w dzień po...
Rzucił się oczywiście wewnętrznie, ale jak Godzilla przewiercił mnie wzrokiem i zupełnie poważnie zaczął się domagać odpowiedzi, czego też w istocie mu gratuluję. Wiecie jak to jest, jak szef rzuca się wewnętrznie na was i wierci. Diabli wiedzą co mu tam po łbie chodzi, szczególnie, jeśli rozumy pozjadał wszystkie.
Przyjemne to nie było, ale brnąłem i odparłem uśmiechając się tak samo, że gratuluję irlandzkiej demokracji czym mu czopa zasadziłem, bo już było jeden zero dla mnie. Zeszło trochę z niego powietrze, sapnął i zaczął mówić ni to do mnie ni to nie wiadomo do kogo, że owszem, dobra dobra, demokracja i raptem zaświergolił mi znanym polskim wytłumaczeniem:
- Middle class w Dublinie głosowała za, a tylko „reszta Irlandii”, małe wioski, gdzie mieszkają niewykształceni ludzie głosowała przeciw…
Czekałem jeszcze na kropkę nad „i”, że wstyd i zatwardziali katolicy, no ale takie coś tu nie przechodzi nawet u uzurpatorów inteligencji, bo to nabój w arsenale POlaków wyzewnętrzniających się na forach internetowych oraz u miejscowych kropotkino-czegewarystów co najwyżej. Że sprzeczność? Im to nie przeszkadza.
Szef pogalopował z czopem dalej.
Potem – jak co dzień - poszedłem sobie na godzinnej przerwie do biblioteki, żeby odetchnąć od tych moich pił, dźwigów i cziseli i tam taka starsza pani bibliotekarka rejestrując mnie do systemu z uśmiechem mówi:
- Głosowałam przeciw! - i mruga do mnie znacząco. Poczułem się jak w sitwie jakiej antyeuropejskiej, ona taka moherowa cała, z tym uśmieszkiem, ja w koszulce z Orłem akurat, gdzie ja jestem?
– Pewnie już tam myślą o planie be… - dodała jeszcze, ale nie widać było, by specjalnie się tym planem martwiła. Odniosłem wrażenie, że się cieszyła, że komuś psikusa zrobiła. Fakt, że dzień wcześniej pytała mnie o zdanie na temat referendum, ale nie sądziłem, że to na poważnie.
W firmie dyskusja trwała. – Nie będzie mi tak żaden f… Francuz czy inny Bułgar mówił, co mam robić. Przecież oni chcieli mieć prezydenta Europy! Nie pozwalam… – huczał Glen.
– Nie można przeczytać całego traktatu, bo pisany językiem prawniczym, a w streszczenia nie wierzę. Tak samo jak w polityków, którzy też całego traktatu nie czytali… - dodał Simon.
Skończyło się na konstatacji, że wynik referendum był jak mecz Polski z Austrią: - Wszyscy myśleli, że już po meczu, że zwycięstwo, a tu w doliczonym czasie zdarza się rzecz nieprzewidziana, tracicie bramkę i wracacie do domu… - zauważył Robbie. I tak to się na razie skończyło.
* - Klify Moher (irl. Aillte an Mhothair, ang. Cliffs of Moher), znane również jako Klify Moheru i Moherowe Klify – odcinek klifowego wybrzeża Oceanu Atlantyckiego w zachodniej części Republiki Irlandii hrabstwo Clare). Klif, zbudowany z wapieni i piaskowców, ma około 8 km długości; w najwyższym miejscu osiąga wysokość 203 m. Jedna z głównych atrakcji turystycznych Irlandii. (Na ich szczycie wznosi się XIX-wieczna kamienna wieża – O'Brien's Tower, zbudowana jako atrakcja turystyczna i punkt obserwacyjny).
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka