Zdanie na temat „eurosojuzu” miałem w Polsce dość sceptyczne uważając, że gromy ciskane np. przez Najwyższy Czas są nieuprawnioną ekstrapolacją. Nie przekonywała mnie wizja ręcznego sterowania polityką całego organizmu – ot co! Tymczasem…
Przede wszystkim uważałem, że „Bruksela” jest tak mocno zbiurokratyzowana, że żadna klarowna myśl nie ma szansy rozwoju. Jak wiadomo każda obecnie instytucja, która liczy sobie więcej niż 1000 pracowników skłania się ku wytworzeniu pracy biurowej dla samej siebie i zatraca się w niej całkowicie. Jeśli jeszcze tym urzędnikom płaci podatnik, to już zupełnie nie widziałem powodów, dla których jeden z drugim miałby tyłek ruszyć. „Bawią w nazywanie oscypków i prostowanie bananów” – tak sobie nieszczęsny kombinowałem.
Na pozycjach konsumenta relacji medialnych w Polsce zwyczajnie takie widziałem świata koło jakie tępymi zakreślałem oczy. No, ale do rzeczy.
Opadł kurz po zdecydowanym „nie” jakie wytupała Irlandia. Oczywiście przez media przetoczyła się debata, gdzie zastanawiano się nad przyczynami „nie-powodzenia” referendum, męczono kota na setki sposobów choć nigdzie nie dopatrzyłem się draperii „wstydu przed Europą”.
- Może i jesteśmy durni, ale jesteśmy durni na swojej wyspie i dobrze nam z naszą durnotą, a jak komu się nie podoba, to trudno! Trzeba było traktat napisać po ludzku, a w całości został napisany małymi literkami jak przypis na dole w umowie o kredycie mieszkaniowym. Poza tym chcieliście naszego zdania to je macie i odpierdulta się od nas! – tak bym ocenił obecną postawę Irlandczyków.
Już myślałem, że jest po wszystkim, ale nie doceniłem przeciwnika.
Od tygodnia prasa irlandzka pełna jest informacji, a radia tłuką to co godzinę.
Najpierw poszły sondaże: ho, ho – Irlandczycy są najbardziej zadowoleni w członkostwie w Unii wynika z najnowszego sondażu…, tylko niewielka część respondentów… Wyliczono też oczywiście ile Irlandia kasy dostała z Unii, a ile wprowadziła do niej. Wspominano, że jeszcze 20 lat temu… i tak dalej. I dwa dni cisza.
Teraz radio tłucze wersję rockową IX Symfonii. Tutejszy GUS informuje, że jest świetnie, ale 93% (!!!) Irlandczyków nosi się z zamiarem wyemigrowania na 2-3 lata do Stanów bądź UK. Że Irlandię dopadła recesja. Że „budowlanka” pada i trzeba będzie zwolnić tu 10 tysięcy, a tam 15 tysięcy pracowników. Że świadczenia socjalne trzeba by zamrozić na obecnym poziomie, bo „ręka w ładownicy długo szukała – nie znalazła”.
Generalnie wychodzi ostatnio, że nie jest tak świetnie, bo Irish Times na rozkładówce wali wielkie „Don’t Panic!” a obok na obrazku na linie balansuje cherlawy Irlandczyk. Ale, że nic jeszcze nie stracone.
Z jednej strony to don’t panic, ale w środku, że słupki przestępczości rosną pod niebo, że drożyzna w Dublinie jak cholera w porównaniu z interiorem, że w minionym roku ponad 16 tysięcy pacjentów musiało czekać na zabieg chirurgiczny w państwowej służbie zdrowia, a są i tacy, którzy czekają więcej niż rok, że baryłka ropy 140 baksów!
I tak wygląda krajobraz po bitwie.
A najbardziej mi się jednak spodobało proste badanie sondażowe:

Co to może oznaczać?
(Zachęcam do przeczytania: http://www.davidmcwilliams.ie/2008/06/18/look-what-we-have-done-for-ordinary-europeans
- tekst ukazał się w The Irish Independent – sporo o prawdziwej solidarności europejskiej w wykonaniu Irlandii (w polskim kontekście) oraz o biciu piany przez Niemcy i Francję, warto!)
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka