Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2656
BLOG

Odrażający, brudni i zarozumiali

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 54
      Najpierw przy okazji samego faktu prowadzenia przez mnie tego bloga, w powszechnie znanym charakterze i kształcie,  następnie, w związku z wydaniem przeze mnie wyboru zamieszczanych tu tekstów, i jeszcze później, po tym jak napisałem swój „Elementarz”, pojawiły się zarzuty, i to zarzuty formułowane zarówno przez osoby mi życzliwe jak i nastawione nieprzyjaźnie, że, cokolwiek by o mnie nie powiedzieć, to bezspornym faktem jest to, że ja jestem zarozumiały, obrzydliwie pewny siebie i nie tolerujący jakiejkolwiek dyskusji. Że otwarty jestem wyłącznie na pochlebstwa, natomiast każdy kto się ze mną nie zgadza, ryzykuje bardzo nieprzyjemny konflikt. Niektórzy sugerowali, że to moje zachowanie nawet nie koniecznie musi wynikać z mojego paskudnego charakteru, bo prywatnie to ja mogę być nawet miłym i grzecznym człowiekiem, ale niewykluczone, że za nim stoją ciężkie kompleksy spowodowane tym, że ja z tym swoim blogiem jestem, jak na swoje wyobrażenia o swoich talentach, mało sławny i publicznie doceniony. Że ja sobie zamarzyłem, że to co robię ma wybitną wartość, i teraz, o ile tylko ktoś ma w tej sprawie odmienne zdanie, ja najpierw się nadymam, a następnie dostaję szału.
 
      Ponieważ z jednej strony uważam, że temat jest ciekawy, a z drugiej, że te wszystkie zarzuty stanowią klasyczne pomieszanie z poplątaniem, w dodatku będące efektem jeszcze bardziej klasycznych mitów i przesądów, chciałbym ten tekst poświęcić wyjaśnieniu tej właśnie kwestii. A więc kwestii dobrego prawa do posiadania własnego zdania, wiary w jego słuszność i prawa do jego obrony. Przede wszystkim więc, uważam, że w dzisiejszych czasach, które wręcz wymuszają na ludziach nieustanną uległość wobec zasady, że prawda leży po środku, i o ile ktoś z większym od nas autorytetem nie zadecyduje inaczej, naszym intelektualnym i ludzkim obowiązkiem pozostaje posiadanie własnego zdania i jego gorliwa obrona.
 
      W języku angielskim istnieje przymiotnik „opinionated”, który określa kogoś, kto właśnie posiada to swoje zdanie i go bardzo dzielnie broni. W Ameryce, słowo „opinionated” ma zabarwienie pejoratywne i używane jest właściwie zamiennie ze słowem „conceited”, czyli zarozumiały. Jeśli ktoś do nas przychodzi i mówi, że dzień jest paskudny, to, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy, mamy kulturowy i cywilizacyjny obowiązek powiedzieć, że owszem, bywało lepiej, albo delikatnie zmienić temat. Jest to postępowanie, które – jeśli mam się odwołać do naszych blogerskich doświadczeń – wręcz modelowo wyćwiczył w sobie bloger Sowiniec. Ktoś zamieszcza tekst, w którym w sposób całkowicie jednoznaczny i bezwstydny wyraża poglądy Sowińcowi obce, a ten natychmiast pisze, że w Krakowie spadły pierwsze liście i kopiec wygląda przepięknie. Na przykład. Postawa taka jest mi obca i właściwie obrzydliwa. Ja z nią walczę, i osobiście uważam, że gdybym kiedykolwiek miał zacząć reagować na opinie z którymi się nie zgadzam w taki sposób, oznaczałoby to, że zdradziłem wszystko co mam. A tego bym już nie zniósł.
 
      Powiem więcej. Uważam, że gdyby kiedyś doszło do takiej sytuacji, że ktoś by mi przedstawił pogląd, który uważam za fałszywy, a ja bym mu na to powiedział, że osobiście się z nim nie zgadzam, ale szanuje jego prawo do własnego zdania, to też bym się zachował jak dupa, a nie człowiek z wiarą. Bo, moim zdaniem, nikt nie ma prawa do tego by się trzymać kłamstwa. Natomiast każdy ma prawo, a wręcz obowiązek się bronić. I tu przejdę do kolejnej kwestii.
 
      Otóż pojawiło się tu pojęcie tak zwanej „otwartości na cudze argumenty”, z tą oczywiście sugestią, że ja jestem na cudze argumenty zamknięty, i to jest bardzo niedobrze. W tej sytuacji chciałem oświadczyć, że, owszem, ja na cudze, obce mi argumenty, jestem zamknięty całkowicie, tyle że wcale nie uważam tego za błąd, lecz wręcz przeciwnie – za cnotę. Mam bardzo silne przekonanie, że pojęcie otwartości na obce argumenty wymyślił ktoś, kto przede wszystkim bardzo chciał, żeby to wszyscy inni byli otwarci na jego argumenty, natomiast jeśli dziś ta moda stała się tak powszechna, to wyłącznie dlatego, że służy ona głównie wszelkiej maści oszustom i manipulatorom. To oni właśnie najchętniej wzywają ludzi, by zechcieli się otworzyć na argumenty, licząc bardzo na to, że jak już się ktoś otworzy jak należy, to w tę dziurę uda się wrzucić każdą bzdurę i każde kłamstwo. Człowiek mądry i roztropny swoją mądrość i roztropność uzyskuje nie w taki sposób, że się otwiera na cudze argumenty, ale przez to, że jest otwarty na świat i stara się widzieć, słyszeć i czuć, a cudze argumenty traktuje wyłącznie jako jeden z elementów tego świata, który, jeśli uzna za dobry, powinien przyjąć, a jeśli uważa za zły, ma obowiązek odrzucić. A jak ten element się robi zbyt nachalny, to się przed nim zamknąć jeszcze bardziej. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jeśli wśród nas jest tak strasznie dużo bałwanów, to zdecydowana większość z nich zbałwaniała właśnie przez to, że była strasznie otwarta na cudze argumenty.
 
 
      A zatem część problemu już sobie wyjaśniliśmy. Owszem, jestem zarozumiały, jeśli założyć, że moje zarozumialstwo związane jest z tym, że uważam, że w tym co robię i myślę mam zwyczajnie rację, i że każdy kto uważa, że postępuję źle, a myślę jeszcze gorzej, jest w ciężkim błędzie. Jestem zarozumiały, jeśli przyjąć, że zarozumialstwem jest przekonanie, że blog, który prowadzę jest blogiem lepszym od wszystkich innych blogów, jakie znam, i że teksty, które się na nim ukazują, to teksty dobrze i ciekawie napisane. Jestem oczywiście zarozumiały, jeśli zarozumialstwem można nazwać to, że uważam, i to moje przekonanie głoszę, że książka o siedmiokilogramowym liściu, podobnie zresztą jak „Elementarz” to książki świetne i znacznie lepsze od niemal wszystkiego, co się ostatnio w Polsce ukazało. Ktoś powie, że nie ma się czym chwalić, bo to bardzo nieładnie tak mówić. A zatem proszę mi powiedzieć, jak by było ładnie? Powinienem może napisać, że to czemu poświęciłem swoje dzisiejsze życie, to taka sobie zabawa, która może być oceniana różnie, a ja w tej sprawie nie ma zdania? Czy dobrze będzie, jeśli powiem, że mnie osobiście się te książki się podobają, natomiast jeśli ktoś uważa inaczej, to ma do tego prawo? A może mam w ogóle na ich temat nic nie wspominać? Bo nie wypada? Dziękuję, ale nie skorzystam. Uważam bowiem, że teksty, które piszę są bardzo dobre, a książka o liściu – przez to choćby, że stanowi ich wybór – jest jeszcze lepsza. Uważam tak, i nie widzę żadnego powodu, poza jakąś chytrze podrzucaną mi poprawnością, by o tym nie mówić.
 
      Ale wyjaśniliśmy sobie coś jeszcze. Jeśli ja się tu wciąż z niektórymi kłócę, bywam w stosunku do niech nieuprzejmy i niekiedy ich obrażam, to wcale nie dlatego, że ja nie mam do nich szacunku jako do ludzi, ani też dlatego, że bardzo źle znoszę, kiedy ktoś się ze mną nie zgadza. Ja jestem czasem niegrzeczny, bo nie cierpię, kiedy ktoś, moim zdaniem, się myli, i tę swoją pomyłkę próbuje mi głupio wciskać. Jeśli czyjeś argumenty uważam za błędne, albo – co jeszcze gorsze – głupie, nie widzę najmniejszego powodu, żeby je tolerować. Ja owym argumentom nie mam absolutnie nic do zawdzięczenia. Wręcz przeciwnie. Wszystko to co wiem, zawdzięczam nie swojej otwartości na cudze argumenty, ale temu, że mam oczy uszy i serce otwarte na świat, i zachowuję przy tym odpowiednią ostrożność. I zapewniam każdego, że jeśli przyjdzie taki moment, że któryś z nich wykaże mi, ze to co robię jest głupie i bzdurne, ja się nie obrażę. Bo czuję się akurat – i czułem się zawsze – ze sobą wystarczająco dobrze, żeby nie wpaść w depresję, kiedy się okaże, że w czymś nie miałem racji.
 
      Wydałem tę książki i próbuję je sprzedać. Ja wiedziałem, że w dzisiejszych czasach sprzedać książkę, to zadanie najczęściej wręcz nie do wykonania. Dlaczego tak jest? Choć oczywiście mogę się jakoś tam tego domyślać, na pewno tego nie wiem, więc nie będę się tu popisywał. Faktem jest, że swoje książki w Polsce sprzedaje Pilch, Stasiuk, Ziemkiewicz, oczywiście Łysiak, no i oczywiście każdy kolejny laureat, czy to Nagrody Nobla, czy którejś z nagród ufundowanych przez „Gazetę Wyborczą”. Poza tym, książki gniją w księgarniach. Byłem niedawno w jednej z nich, i nagle, zupełnie jakbym doznał jakiegoś olśnienia, uprzytomniłem sobie, że to co widzę to jakaś apokalipsa. Wokół mnie piętrzyły się stosy książek, co do których można było mieć jedną pewność – że nikt nigdy ich nie kupi, i niemal każda z nich najpierw zostanie zdewaluowana do poziomu symbolicznej złotówki, a następnie skierowana na przemiał. I w pierwszym rzędzie, będą to książki autorów kompletnie nieznanych, a więc jakieś 90% tego co tam jest, a następnie jakichś Passentów, Stommów, czy innych znanych nam z telewizji, czy z popularnej prasy autorów. I było to przeżycie niesłychanie silne. Świadomość, że oto przede mną rozpościera się parędziesiąt ton czegoś kompletnie bezużytecznego, niemal nikomu niepotrzebnego. I teraz ja mam pytanie: jaka jest to konkurencja choćby dla mnie, jako autora tych tekstów?
 
 
      Ktoś się od razu pewnie zapyta, jaką w takim razie ja jestem konkurencją dla nich. I to, jak sądzę, jest pytanie ciekawe, szczególnie w sytuacji, gdy ja tu wciąż występuję z przekonaniem, że teksty, które tu publikuję, są od tego wszystkiego i znacznie bardziej wartościowe i lepiej napisane, a książka, o której tu mówimy, zwyczajnie lepsza. Na poziomie, który tu opisałem, oczywiście różnicy większej nie ma. Zarówno to wszystko co się tam piętrzy, jak i obie wydane przez mnie książki, to jest jedno wielkie nieporozumienie. Zachowując ten poziom, zarówno te księgarnie, jak i większość mojego nakładu możnaby było przerobić na makulaturę i z tego papieru zrobić cokolwiek, ze znacznie większym pożytkiem. Jednak jest przede wszystkim tak, prawdopodobnie każdy z tych autorów jest głęboko przekonany, że napisał fantastyczną książkę i marzy o tym, by ją sprzedać, a tylko ja jestem stawiany pod pręgierzem dokładnie za to samo. Że uważam, że napisałem dobrą książkę i chcę ją sprzedać. To po pierwsze. Ale również jest tak, że wszystko można sobie bez najmniejszego problemu porównać, i do tego służą bardzo konkretne narzędzia. I zatem, korzystając z owych narzędzi, trzeba dojść do wniosku, że ja nie mam najmniejszego powodu, by się tu czegokolwiek wstydzić.
 
      Z najnowszych numerów tygodnika „Uważam Rze” praktycznie każdy kolejny poświęcony jest na reklamę – wcale nie wykupioną, ale najprawdziwszą redakcyjną reklamę – najnowszych tzw. pozycji księgarskich. Na pierwszy ogień idzie najnowsze dzieło Waldemara Łysiaka, potem „wybitnego muzyka, świetnego poety, zdolnego malarza”, Tomasza Budzyńskiego, dalej najnowsze dzieło Grzegorza Górnego, po nim polemika z książką Zychowicza (dwa razy pod rząd!), po Zychowiczu fragmenty nowej powieści Bronisława Wildsteina, a jak już skończymy z Wildsteinem, to poczytamy sobie, co o nowej powieści Goćka napisał jego kumpel Ziemkiewicz.
 
 
 
      Ze mną, proszę Państwa, jest zupełnie inaczej. Ja przede wszystkim wcale nie uważam, że jeśli to co robię, uważam za wartościowe, a to co sobie myślę, za słuszne, to ocenę jednego i drugiego powinienem pozostawić wyłącznie innym. Najlepiej swoim kolegom. Nie sądzę, by stała i zawsze widoczna gotowość do obrony swoich racji i jakości swojej pracy oznaczała zarozumialstwo. Podobnie wiem, że prawda jest dobra, a nieprawda zła. I tego faktu nie zmienią żadne mody i nieustanne próby relatywizacji wszystkiego. Ale wiem jeszcze coś. Że jeśli kiedyś nagle ktoś mnie przekona, że skromność to siedzenie cicho ze spuszczoną głową, w oczekiwaniu na opinię większych i mądrzejszych, to i tak już tu nic nie zmienię i będę musiał cierpieć tę swoją nieskromność. Choćby z tego powodu, że ja nie mam nikogo do pomocy. Jestem zupełnie sam. I jeśli już przyszło mi walczyć, to muszę to robić własnymi rękoma.
 

      A więc własnymi rękoma, a dokładnie rzecz biorąc, palcami, zachęcam: kupujcie książkę o siedmiokilowym liściu i „Elementarz”. Albo w księgarni Coryllusa, albo u mnie na blogu. Tam dodatkowo z odautorska dedykacją. Daje słowo, że są książki naprawdę znakomite. A jeśli ktoś, jak idzie o książki, ma pieniądze tylko na nowe dzieło Wildsteina, to przepraszam bardzo, ale jestem bezradny. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (54)

Inne tematy w dziale Kultura