Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1799
BLOG

Wojewódzki, czyli kiler z racą w dziurze

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 39
      Nie wiem, czy sprawa jest nowa czy stara, ale oto w Sieci pojawiła się informacja, że w ramach tak zwanego „wkręcania”, jakiś dziennikarz z Radia Zet zadzwonił do Kuby Wojewódzkiego i przedstawiając się, że jest przedstawicielem jakiejś firmy kredytowej, poprosił Wojewódzkiego o podanie wykształcenia. Bo oni chcą mu udzielić kredytu, tyle że do tego potrzebują znać jego wykształcenie. Wbrew temu czego się można było spodziewać, Wojewódzki ani nie odłożył słuchawki, ani nie powiedział, że nie jest zainteresowany, ale jak najbardziej podjął dyskusję, tyle tylko, że bardzo nalegał, żeby go traktować z większym szacunkiem, bo on zawodowo się zajmuje „komunikacją społeczną” i z nim należy rozmawiać na odpowiednim poziomie uprzejmości. No i to zachowanie Wojewódzkiego zostało odpowiednio wyszydzone.
 
       Napisałem na ten temat większy tekst na swoim blogu, jakby ktoś nie wiedział pod adresem www.toyah.pl, natomiast tu chciałbym trochę pozastanawiać się nad tym, kimże to jest ów Kuba Wojewódzki, że z jednej strony – mimo całego tego gwiazdorstwa i zajmowanej pozycji – on wciąż najwyraźniej potrzebuje pieniędzy, i w dodatku potrzebuje ich tak desperacko, że kiedy do niego dzwoni przedstawiciel banku i traktuje jak szmatę, to on ma już tylko na tyle siły, żeby go prosić o większą grzeczność. Otóż wygląda na to, że kimkolwiek by Wojewódzki nie był, najważniejsze jest dla nas to, że on musi być naprawdę zdesperowany. Popatrzmy więc na to, z czym owa desperacja się zderza.   
 
    Żeby jednak przejść do rzeczy, mała refleksja. Otóż ja bardzo lubię oglądać filmy. oglądam filmy. Też więc i wczoraj obejrzałem sobie, chyba już po raz trzeci czy czwarty, coś co po angielsku nazywa się „Enemy of the State” z Willem Smithem i Genem Hackmanem, a co zwyczajnie uwielbiam. Jak nakazuje zwyczaj, opowiem krótko, o co chodzi. Na poziomie interesów polityczno-państwowych, w które nie musimy wnikać, zostaje skrytobójczo zamordowany pewien kongresman. Tak się składa, że to morderstwo zostaje przypadkowo zarejestrowane przez kamerę, którą w plenerze zainstalował pewien ornitolog-amator. Kiedy rząd się o tym dowiaduje, w celu zdobycia filmu, najpierw zabija ornitologa, a później – i o tym jest już cały film – zasadza się na Willa Smitha. Dla uzyskania dysku z zapisem, a tym samym dla ukrycia zbrodni, państwo wykorzystuje całą swoją potęgę na ziemi, w powietrzu i w kosmosie. Determinacja, gwałtowność i agresja z jaką zatrudnieni przez rząd zabójcy dążą do zniszczenia jednego człowieka jest porażająca. Możliwe że był film, które pokazywały tę gwałtowność w sposób bardziej przebojowy, ale ja akurat go nie widziałem. Bardzo pasjonujący to film. To co mnie w nim jednak poruszyło w sposób wyjątkowy to zupełnie unikalny sposób, w jaki pokazana jest drabina Systemu polującego na kogoś, kto mu śmiertelnie zagroził.
 
      Oczywiście na samym szczycie jest rząd i ci którzy bezpośrednio dopuścili się morderstwa. A więc tak zwani ludzie zza biurka. Niżej są ci, którzy wykonują faktyczną robotę. A więc ludzie służb, w tym wspaniale wyszkoleni zabójcy. To oni zabijają ornitologa i stają na głowie, żeby zabić Willa Smitha. To oni są ci najgorsi. Absolutnie najgorsi. Jak wściekłe psy, których jedyna racja bytu polega na zabijaniu. Ale film Wróg publiczny to nie jest film o złych zabójcach i ich niewinnej ofierze. To film o Systemie w działaniu. To film o wspomnianej drabinie. I to co w nim najciekawsze, to właśnie owa drabina.
W moim odczuciu, to co stanowi centralny punkt tego dramatu, to grupa zwykłych, sympatycznych, często wesołych, pełnych pasji informatyków, którzy siedzą przy swoich komputerach i zabezpieczają całą tę próba zabójstwa po kątem logistycznym. A więc swoimi umiejętnościami uniemożliwiają Smithowi skuteczną kryjówkę. To oni utrzymują stałą łączność między umieszczonym na orbicie satelitą, a każdym pojedynczym krokiem usiłującego ratować życie człowieka. Zabójcy przez cały film pędzący za Smithem są grani przez aktorów, którzy w życiu nie zagrają innej jak ta właśnie roli. Napakowani nie-ludzie o bezwzględnych twarzach i jeszcze bardziej bezwzględnych sercach. Natomiast oni tracą całą swoją moc, gdyby nie te cherlawe dupki w okularach klikający w swoje klawiatury. Którzy nie wiedzą nic, nie interesują się niczym, a jedyne czego się od nich wymaga, i czego oni wymagają sami od siebie, to to, by wiedzieli, kiedy i jaki klawisz nacisnąć. Pada polecenie: „Zrób zbliżenie obiektu” – proszę bardzo. Słychać komendę: „Obróć obraz o 180 stopni” – nie ma przeszkód. „Wyostrz obraz” – już jest ostry. Ci pryszczaci biedacy, w okularach i z niedbałym zarostem, siedzą przy tych monitorach i aż skaczą z podniecenia, że wszystko im tak pięknie wychodzi. Że tacy są dobrzy. I że ten sprzęt tak świetnie działa. I jedyne co wiedzą, to to że oni są na służbie państwa, które walczy z tego państwa wrogiem. I to robi wrażenie.
 
      Tyle rzeczy przychodzi do głowy, kiedy człowiek nie musi słuchać bandy wynajętych durniów, i denerwować się tym, jak bardzo kłamstwo się wybeszczelniło. Wystarczy z jednej strony odrobina czystej fikcji, a z drugiej chwilka najprawdziwszej prawdy. I oto przypomniałem sobie jak swego czasu telewizja TVN pokazała kolejny półfinał programu „Mam talent”. Pierwszą gwiazdą wydarzenia był chłopak z gitarą, który zaśpiewał „Ain’t No Sunshine” Billa Withersa. Jak zaśpiewał? Normalnie, a więc ładnie. Każde lepsze czy gorsze liceum ma takiego jednego czy dwóch uzdolnionych artystycznie chłopców, którzy umieją grać na gitarze, lub pianinie i do tego śpiewać, i tym właśnie na akademiach zdobywają serca koleżanek. Po jego występie, Kuba Wojewódzki najpierw powiedział mu, że jest wielki, a potem padło coś takiego: „Człowieku, mówię ci, spieprzaj z tego kraju”. Że niby w Polsce on nie rozwinie swojego talentu.
 
      Tak dosłownie właśnie powiedział Wojewódzki: „Spieprzaj z tego kraju”. Ciekawe jest to, że on to powiedział w tym kontekście nie po raz pierwszy. A ja pamiętam świetnie, jak podczas jeszcze wcześniejszej edycji „Mam talent”, pewna dziewczynka, która też ładnie śpiewała, dowiedziała się od Wojewódzkiego tego samego. Że powinna „spieprzać z tego kraju”. Tym samym dowiódł, że dla niego, oprócz seksu i narkotyków, oczywistą obsesję stanowi ciągłe pokazywanie Polsce, która – co tu już parę razy zostało wspomniane – w odczuciu autorów polskiej edycji programu nie zasłużyła nawet na to, żeby znaleźć się w tego programu nazwie, tak zwanego ‘faka’.
 
      I to mnie prowadzi do pewnego rodzaju refleksji ogólnej. Mamy takiego Kubę Wojewódzkiego. Człowieka, który o ile mnie pamięć nie myli, zaczynał karierę od tego, że był perkusistą w jednym z wielu młodych polskich punk-rockowych zespołów, a więc kimś, kto pewnie wtedy, gdyby taki program u nas istniał, może by i się do udziału w nim zgłosił. Muzykiem Wojewódzki nie został, ale stał się autorem bardzo popularnego telewizyjnego show, i – co sam lubi podkreślać – przez ten swój sukces człowiekiem niezwykle zamożnym. I można się teraz zastanowić, czy Wojewódzki, kiedy tym wszystkim – w jego odczuciu zdolnym ludziom – mówi, żeby „wypieprzali z tego kraju”, bo tu kariery nie zrobią, uważa, że on karierę zrobił, bo jest kimś tak wybitnym, że nawet ten polski gnój mu nie był w stanie przeszkodzić, czy może jest pewien, że gdyby on w swoim czasie z „tego kraju” zwiał, to miałby nie tylko tego nędznego Jaguara czy Porsche, ale i helikopter, samolot, jacht i harem pod Kijowem. I nie musiał się kurwić w jakimś TVN-ie.
 
      A może on wie jeszcze coś. Na przykład, mimo swojej bardzo ograniczonej przytomności, wie, że w obecnym stanie rzeczy karierę można w Polsce zrobić tylko przez telewizję, a najlepiej przez telewizję TVN. I on wie też, że każdy choćby minimalnie zdolny człowiek, choćby zdolny na poziomie tego śpiewaka z gitarą, czy jakiegoś dziecka śpiewającego po francusku, stanowi dla niego potencjalne zagrożenie. Że w takiej firmie jak ITI nie ma sentymentów. Tam wszystko jest nieustannie i bardzo skrupulatnie liczone. On to wie i – nie z jakiegoś bezpośredniego poczucia zagrożenia, bo aż tak źle nie jest – ale na wszelki wypadek, może wręcz na zasadzie odruchu, wszystkim, którzy robią wrażenie zdolnych doradza emigrację.
 
      Nie wiem. Tej zagadki rozwiązać nie potrafię. A więc tego, co się kotłuje we łbie kogoś takiego jak Wojewódzki. Natomiast wiem dwie rzeczy. Jednak to taka, że z jego zdolnościami, jego talentem, jego inteligencją, jego elegancją, jego poczuciem humoru, jego osobistym urokiem, jego elokwencją, gdyby on z tej naszej Polski odpowiednio wcześniej „spieprzył”, to jedyne co by go dziś łączyło z programem „Mam talent”, to to że może by akurat występował w jego niemieckiej edycji i pokazywał jak umie z dupy puszczać ogień. Druga rzecz – i to mi właśnie przyszło do głowy w ramach refleksji po wysłuchaniu tego jego popisu w Radio Zet, ze on się musi cholernie bać, że to jest właśnie dla niego kolejny etap. Spieprzanie z „tego kraju”, w obawie przed windykatorami czającymi się z każdego możliwego kierunku, no i ta robota gdzieś w jakimś burdelu, polegająca na puszczaniu ognia z brązowej dziury.
 
       Przy okazji, zachęcam wszystkich, którzy lubią czytać te teksty, do kupowania moich dwóch książek –  „Elementarza” i wcześniejszego „Liścia”. Obie są do wyklikania albo na mojej stronie, albo w księgarni u Coryllusa. Tam, też można poznać wszelkie dodatkowe szczegóły. Polecam bardzo szczerze. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (39)

Inne tematy w dziale Kultura