Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2745
BLOG

Raz jeszcze o Jerzym z deficytem atomów

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 36

       Gabriel Maciejewski, znany nam wszystkim, jako Coryllus, napisał wczoraj znakomity tekst, w którym zaproponował, by skoro Jerzy Owsiak działa w zupełnie innym wymiarze, niż my byśmy sobie tego życzyli, i tym sposobem nie jesteśmy mu nawet zdjąć jednego włosa z jego już siwiejącej głowy, powinniśmy dać mu święty spokój i pozwolić mu uprawiać ten jego proceder do czasu aż on w sposób naturalny zdechnie, lub ów człek znajdzie sobie jakieś jeszcze bardziej intratne zajęcie. Niestety, jak to w przestrzeni, w której przyszło nam działać, najczęściej bywa, sens słów Coryllusa gdzieś zaginął, i zostało z tego tylko tyle, że Owsiak to oszust i bałwan, i rzeczywiście lepiej się nim nie zajmować.

      Oczywiście, mogło się zdarzyć, że coś mi umknęło, jednak wydaje mi się, że tak naprawdę nikt nie zwrócił uwagę na wyrażoną przez Coryllusa myśl, że każde nasze słowo skierowane przeciwko Owsiakowi – przez wspomniany wcześniej fakt, że to wszystko dzieje się jednocześnie w dwóch różnych rzeczywistościach – wraca do nas rykoszetem, i jednoznacznie i ostatecznie niszczy nas właśnie, a nie jego. Jak sądzę nikt nawet nie spróbował skomentować coryllusowej sugestii, że sposób, w jaki Owsiak skonstruował ów biznes i go poprowadził, czyni go obiektem wręcz nierzeczywistym, o którym nie da się normalnie nawet myśleć, a co dopiero rozmawiać. Czytam komentarze pod tekstem Gabriela i widzę wyłącznie to samo – albo popisy złośliwości w stosunku do Owsiaka, albo kolejne próby udowadniania, że to co on robi, to żadne dobro, a wyłącznie chytry geszeft.
     Swego czasu, kiedy jeszcze wszystko wyglądało bardzo inaczej, napisałem tekst, a nawet zamieściłem go u FYM-a w Polisie, zatytułowany „O Jurku, któremu zabrakło atomów”. Tekst ten zaczynał się normalnie, a więc zapowiedzią, że oto przed nami doroczna eksplozja absolutnie bezprecedensowego fałszu i zakłamania, funkcjonującego pod symboliczną już nazwą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A ja w dodatku, zanim przeszedłem do sedna, nie mogłem się powstrzymać, by podzielić się z czytelnikiem paroma skierowanymi w stronę Owsiaka złośliwościami. Dalej jednak, zrobiłem, jak sądzę, coś, co dziś pewnie w sposób bardziej przejrzysty pokazał nam wczoraj Coryllus, a więc wskazałem na fakt, że w sytuacji, w jakiej się znajdujemy – ustawieni w niej jak najbardziej przez System – Owsiak pozostaje nietykalny.
      Proszę mi pozwolić powtórzyć główną część mojego ówczesnego argumentu. Mam nadzieję, że w ten sposób się przysłużę czemuś, co może się okazać naprawdę ważne. Otóż wciąż czuję, że materia, z którą przyszło nam mieć do czynienia, stawia nieustanny opór i kiedy się wydaje, że sprawa jest ostatecznie załatwiona, odrastają kolejne łby tego smoka i – co wydawałoby się niemożliwe – mają się one zupełnie dobrze.
      Moja córka – zawodnik naprawdę twardy – któregoś dnia poinformowała mnie, że słyszała, że nie ma w Polsce szpitala, który nie funkcjonowałby bez choćby jednego bardzo cennego urządzenia zakupionego przez WOŚP. I pyta mnie, jak mi się wydaje: czy sytuacja, w której Owsiak z jakiegoś powodu przerywa swoją działalność, wyjeżdża na te swoje ukochane Bahamy, a szpitale przestają otrzymywać to, co otrzymywały dotychczas, to sytuacja zła czy dobra? Ona wszystko na temat Owsiaka wie. Nawet nie ma jej co tłumaczyć, z kim mamy do czynienia, bo to, co trzeba, ona już dawno dobrze wie. Ona chce znać sytuację od strony czysto praktycznej.
      A więc zastanawiam się, jak można opisać zjawisko, które na każdym poziomie – zamysłu, organizacji i wykonania – stanowi czyste zło, a jednocześnie w jego wyniku otrzymujemy pojedyncze, jednostkowe, indywidualne dobro? Jak można pokazywać palcem na to zło, kiedy każde nasze słowo natychmiast spotyka się z jak najbardziej realną i, według wszelkich rozsądnych standardów, usprawiedliwioną kontrargumentacją?
      Oczywiście, ja już to wszystko najlepiej jak mogłem wielokrotnie wyjaśniałem. I wierzę głęboko, że dla każdego otwartego umysłu moje słowa powinny były stanowić wystarczający powód do przynajmniej zastanowienia się nad istotą działalności charytatywnej, prowadzonej w taki sposób, jak to robi Owsiak. Ale i nie tylko Owsiak. To, co on robi, jest przecież znane od setek lat. W końcu można Owsiaka szanować, ale – bez przesady –  przecież on sam tego nie wymyślił. To, co on robi, to klasyka. Więc i też to, co ja piszę, to też nic bardzo oryginalnego. Pomaganie bliźnim tak, by przy okazji mieć z tego jak najwięcej – czy to przyjemności wymiernych, czy też zwykłej satysfakcji – zostało przeanalizowane skutecznie przez ludzi o wiele mądrzejszych od nas. I poddane ocenie druzgocącej.
      Czy ci klasyczni już krytycy dobroczynności prowadzonej poza Kościołem mieli łatwo? Czy na ich argumenty nie przybiegali natychmiast czwórkami świadkowie tego dobra, które się właśnie urzeczywistniło? Czy nie pokazywali radosnych twarzy dzieci, które albo odzyskały zdrowie, albo po prostu zwykłe szczęście - właśnie dzięki „dobrym Samarytanom”, ale przede wszystkim wbrew zrzędzeniu tych tak zwanych niedzielnych filozofów? Czy nawet tak solidny, wydawałoby się, argument, jak ów najstarszy, z Mateusza, o dawaniu jałmużny (Mt 6.3), nie spotykał się ze wzruszeniem ramion i niezmiennym pytaniem: „I co z tego, skoro ktoś dostał życie?" 
      Obawiam się więc, że choćbyśmy dyskutowali do końca świata – albo nawet, jak woli mówić ten przebiegły człowiek, jeszcze dłużej – zawsze w końcu staniemy przed ścianą utworzoną z czystej, niewzruszonej praktyki. Z, można by rzec, prawdziwej, niepodważalnej fizyki. I właśnie to jest ten moment, żeby powiedzieć coś na temat fizyki. I matematyki. A tym samym pokazać, że może warto było po raz kolejny próbować ruszać ten tak wyślizgujący się nam z rąk temat.
      Roald Dahl w swoich wspomnieniach z lat szkolnych opowiada o zdziwaczałym nauczycielu matematyki, który pewnego dnia dał swoim uczniom niezwykłą zagadkę. Wyjął mianowicie papierową chusteczkę, pomachał nią i powiedział tak: Ta chusteczka ma grubość 1/100 cala. Składam ją na pół. Osiąga grubość 2/100 cala. Składam ponownie - robi się gruba na 4/100 cala. Składam raz jeszcze i teraz ona ma grubość 8/100 cala. Zagadka brzmi następująco – Jak ona będzie gruba, kiedy złożę ją pięćdziesiąt razy?
      Oczywiście, żadne dziecko – mimo że to była bardzo dobra prywatna szkoła, a dzieci angielskie i czasy bardzo przed-internetowe –  nie umiało się choćby zbliżyć do poprawnej odpowiedzi. Nie było nawet w stanie pojąć całej idei, kryjącej się za tą zagadką. Otóż odpowiedź brzmiała: chusteczka osiągnie grubość jak stąd do księżyca... Więc tak. To jest właściwa odpowiedź. Jak ktoś ma dobry kalkulator, to niech sobie sprawdzi.
       Kiedy po raz pierwszy czytałem ten tekst Dahla, byłem zachwycony, a jednocześnie oszołomiony i oczywiście nicnierozumiejący. Pewnego dnia jednak spotkałem mojego znajomego, wybitnego fizyka, matematyka i w ogóle pod wieloma względami osobę szczególną. Od razu postanowiłem wykorzystać okazję i zwróciłem się do niego z dahlowską zagadką. On spojrzał na mnie bez szczególnego zainteresowania, wzruszył ramionami i odparł: Nie wolno mieszać fizyki z matematyką. W chusteczce nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby się tak dała rozciągnąć.
      I to jest właśnie to, co mi się przypomniało, kiedy z jednej strony próbuję opisać to, co widzę, gdy patrzę na owsiakowe szaleństwo, a z drugiej strony słyszę te niewzruszone argumenty i absolutnie rzeczowe dowody na to, jak bardzo moje pretensje są małe i bezsensowne. Sprawa Wielkiej Orkiestry, tych wszystkich serduszek, puszek, tych Bahamów, tych fundacji, tego Woodstocku, tych rachunków – sprawdzonych i niesprawdzonych – w ogóle nie nadaje się do dyskusji. Nie ma żadnego sposobu, żeby ten problem rozstrzygnąć w sposób ostateczny. W Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby sięgnąć tego pierwszego punktu, w którym zaczyna się dobroczynność.
      Nie można mieszać fizyki i matematyki. I na tym kończymy sprawę Owsiaka. Natomiast przydałoby się powiedzieć coś, co powinno zainteresować wielu. Jak wiemy, Gabriel i ja, oprócz tego blogowania, piszemy i wydajemy książki. Ponieważ z tych książek próbujemy też utrzymać siebie i nasze rodziny, zachwalamy je gdzie popadnie. Ale ponieważ jesteśmy ludźmi uczciwymi, z jednej strony staramy się bardzo, by to co oferujemy do sprzedaży było najwyższej jakości, no i żeby za tą sprzedażą nie stał choćby cień oszustwa. Idzie nam jak idzie – najczęściej zupełnie nienajgorzej. A mimo to, nie da się ukryć, że wciąż pojawia się stosunkowo dużo osób, którzy nas za to co robimy znienawidzili. Zarzut podstawowy – o ile dobrze sprawę oceniam – jest taki, że nasze książki są beznadziejne. Drugi z kolei jest taki, że my jesteśmy nadętymi bufonami  i zachwalamy coś, co wcale na pochwałę nie zasługuje. No i jest jeszcze zarzut trzeci – że przez nas przemawia zwykła nieskromność. Bo nawet jeśli założyć, że nasze książki są dobre, nam absolutnie nie wypada tego podkreślać. To ma robić ktoś z zewnątrz.
      A mnie w tej chwili przychodzi do głowy taka myśl. A ciekawe, co by było, gdybym ja na przykład ogłosił, że oto pewna skromna licealistka, cierpiąca na daleko posuniętą anoreksję, w pewnym momencie ważąca już tylko 32 kilogramy, i bardzo bliska śmierci, trafiła w Sieci na mój blog, a w nim moje przechwałki odnośnie tej książki, kupiła ją, przeczytała, no i dziś żyje. I teraz twierdzi, że to wyłącznie dzięki jednemu tekstowi z tej książki? Jednemu. A więc oto mamy taką sytuację. Ten jeden tekst i to jedno życie. I ja mam w tej sytuacji jedno też tylko pytanie: Co mi zrobicie? No, co?
      Tak, Mili Państwo. Tu mamy fizykę, tu matematykę i dalej już możemy tylko milczeć. A do kupowania książek, oczywiście niezmiennie zachęcam. Gabriel sprzedaje je jeszcze przez jakiś czas po bardzo okazyjnej cenie w swojej księgarni pod adresem www.coryllus.pl, a poza tym, one i tak warte są każdej złotówki. I ich celem z całą pewnością, nie jest nikogo z Was oszukać.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka