Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1966
BLOG

O cwaniakach w bokserskich rekawicach i pościeli Beatlesów

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 39

       Nie mam bladego pojęcia, jak się realizuje rynkowy sukces tygodnika „Do Rzeczy”, a tym samym, nie umiem powiedzieć, ilu z nas zwróciło uwagę na okładkę najnowszego numeru owego pisma. Na wszelki więc wypadek, króciutko powiem, w czym rzecz. Otóż najpierw widzimy zdjęcie, wyedytowane w taki sposób, by widać na nim było każdy najdrobniejszy, zwykle w sposób naturalny ignorowany, szczegół, Bronisława Wildsteina. Wildstein ma na sobie skórzaną kurtkę, ręce trzyma w pozycji bokserskiej, twarz ułożoną w wyraz typu „A teraz, kurwa, który?”, a kompletu dopełniają przerzucone na szyi bokserskie rękawice. A obok tekst: „Wildstein oskarża. Siedem głównych grzechów polskich mediów”.

      Po tym, jak Paweł Lisicki swego czasu udzielił wywiadu magazynowi „Press” i przy okazji pozwolił sobie wziąć udział w sesji zdjęciowej, podczas której, niczym Houdini, wyplątuję się z więzów niewoli, czym pobił, wydawałoby się nie do pobicia, rekord Julii Pitery, kiedy ta z kolei dała się sfotografować „Newsweekowi” przebrana za szeryfa ze westernu, postanowiłem, że, jak idzie o tak zwanych „naszych”, już nic nigdy mnie nie zdziwi. I rzeczywiście, widok Wildsteina jako tego, co to, kurwa, nie zna litości, mnie ani nie zaskakuje, ani nawet nie martwi. Wiem bowiem, że to wszystko, to jest zwykły handel w najbardziej podstawowym sensie, a więc z budą, towarem, i odpowiednią tabliczką.
     W tej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego, jak opowiedzieć skromną, choć jak najbardziej autentyczną, historię o pewnym niezwykłym geszefcie.
      Otóż niemal 50 już lat temu, w roku 1964, kiedy Beatlesi odbywali swoją pierwszą trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych, dwóch bardzo przedsiębiorczych młodych ludzi, Richy Victor and Larry Einchorn postanowiło zrobić interes życia, i zarobić bardzo duże pieniądze na histerii, jaką Beatlesi powodowali. Otóż wpadli oni na coś, co wydawało się planem doskonałym: wymyślili mianowicie sobie, że zgłoszą się do paru z hoteli, w których Beatlesi mieli spać, i kupią od właścicieli pościel, na której George, John, Paul i Ringo spali. Następnie potną materiał na parocentymetrowe kawałki i będą je sprzedawać po dolarze za sztukę.
      Oczywiście cały projekt został wcześniej odpowiednio zabezpieczony logistycznie. Tuż po tym, jak Beatlesi opuszczą swoje apartamenty, drzwi do pokoju zostaną zapieczętowane, a następnie do środka wejdą prowadzeni przez Einhorna i Victora dyrektor hotelu, wynajęci prawnicy, oraz specjalnie na tę okazje powołani świadkowie, i dojdzie do uroczystego przekazania pościeli.
      Następnie zostaną sporządzone odpowiednie oświadczenia, na których zostanie potwierdzone odpowiednim prawniczym językiem, podpisami oraz pieczątkami, że przedstawiony kawałek materiału jest jak najbardziej autentyczny, i w końcu, po pocięciu tych szmat na małe kwadraty, pod spodem każdego zaświadczenia przelepiony zostanie kwadracik z napisem: „John spał tutaj”, lub „Paul spał tutaj”, „George spał tutaj”, lub „Ringo spał tutaj”. Wszystko odbyło się gładko i pościel Beatlesów trafiła do sklepów.
      Owa niezwykła oferta została zauważona przez ogólnokrajowe media, o kawałkach pościeli, na której spali Beatlesi, mówiono w telewizji, pisano w gazetach, rozprawiano na tak zwanym mieście. Doszło nawet do tego, że o wydarzeniu poinformował w swoim telewizyjnym show sam Walter Cronkite, a więc ktoś, kim u nas bardzo chciałby być Tomasz Lis. Ponieważ Victorowi i Einhornowi udało się pociąć zakupioną za tysiąc dolarów z drobnym hakiem pościel na 164 tysiące kawałeczków, obaj biznesmeni już czuli 164 tysiące dolarów w swoich kieszeniach.
      I w tym momencie nastąpiły dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że praktycznie nikt nie kupił pościeli Beatlesów. Z tego, co po latach wspominał Victor, wiemy, że oni w sumie sprzedali około tysiąca tych zaświadczeń, nie odzyskując nawet wydanych na całe przedsięwzięcie pieniędzy, w tym jedno z nich dla swojego synka zakupił sam Walter Cronkite, właśnie podczas programu, w którym Einchorn i Victor zachwalali swój produkt.
      A więc, to było jedno. Druga rzecz była może jeszcze gorsza. Otóż Einchorn i Victor otrzymali pismo od nowojorskiego prawnika Beatlesów, który ich poinformował, że to, co oni robią, wyrządza wielkie szkody jego klientom, i ostrzegł ich, że jeśli natychmiast nie zaprzestaną swojej „bezprawnej i nieautoryzowanej działalności”, pójdą siedzieć.
      Jakaż tej historii nauka płynie dla nas wszystkich? Jedyne co mi przychodzi do głowy, by ją jakoś krótko opisać, to słynny cytat z Abrahama Lincolna: „Niektórych można oszukiwać wiecznie, a przez jakiś czas wszystkich; wszystkich wiecznie oszukiwać się nie da”. Jak ta zasada działa w praktyce, tego nie wiem. Nie wiem też, jak płyną te fale, kiedy wzbierają i kiedy się uspokajają, ani też wreszcie, dlaczego ludzie, którzy zawsze dawali się nabierać, nagle stają się na kłamstwo uodpornieni. Ale to jest fakt – pewne granice pozostają nie do przejścia. Larry Einhorn i Richy Victor przekonali się o tym już 50 lat temu, my uczymy się tego dziś. Wygląda na to, że są też wśród nas tacy, co tego akurat nie zrozumieją nigdy. Z pewnego szczególnego punktu widzenia, jest to wiadomość bardzo ponura.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (39)

Inne tematy w dziale Polityka