Ktoś powie, że zbyt częste zajmowanie się osobą Radka Sikorskiego może być przyczyna wielu groźnych chorób, ja jednak lubię ryzyko, zwłaszcza gdy za nim idzie prawdziwe przekonanie, że każde złe słowo rzucone w kierunku tego człowieka, może okazać się warte nawet dużych zagrożeń, jeśli tylko przyczyni się do dalszego niszczenia jego reputacji. Oto więc mój najnowszy felieton dla "Warszawskiej Gazety". Zapraszam:
Plan był prosty – realizacja szybka. Kiedy tak zwana „Ukraińska Rewolucja” stanęła na progu zwycięstwa, Unia Europejska wysłała do Kijowa emisariuszy z Radkiem Sikorskim na czele, by namówili obie strony, czyli z jednej strony reżim, a z drugiej Ukrainę, do podania sobie rąk i zakończenia walk. Oczywiście nam tu jest bardzo trudno zgadywać, jak to wszystko dokładnie przebiegało, można jednak przypuszczać, że prezydent Janukowycz, widząc co się kroi, zgodził się – po to choćby, żeby zyskać na czasie – na wszystko, co mu zaproponowano, przedstawiciele narodu, uznając że zwyciężyli, również przyjęli europejskie warunki, no i wtedy to właśnie nasz minister Sikorski spojrzał kłębiącemu się na zewnątrz ludowi w oczy i przybierając pozę bohaterów starych westernów wysączył coś w rodzaju: „Yer all gonna fuckin’ die”.
I tu, podobnie jak wcześniej, trudno jest nam wejść w umysł tego dziwnego człowieka, i zgadnąć, co mu się w tym momencie kotłowało we łbie, z tego jednak co on nam na swój temat przez te wszystkie lata zdążył powiedzieć, zgaduję, że Radek Sikorski w tym momencie nie myślał o niczym innym, jak tylko właśnie o owym „gonna fuckin’ die”. Moim zdaniem, on, z jednej strony widząc to wszystko, co się wokół dzieje, a z drugiej rozrywany na wszystkie strony przez swoje nieustannie puchnące ego, chciał się najzwyczajniej w świecie popisać. On najprawdopodobniej uznał, że skoro w tym momencie wszystko się skończyło, to on tym swoim „lengłydżem” postawi na Ukrainie historyczną pieczęć, a kto wie, czy nie zapiszę się w historii obu państw jako taki właśnie Dirty Harry, Rambo, Rocky i Chuck Norris w jednym.
No i nagle okazało się, że ci na których on wychodząc z tego pałacu wpadł nie mają nic przeciwko temu by umrzeć, bo dla nich strach przed śmiercią – czego umysł takiego Sikorskiego nie ogarnia – nie ma żadnej wagi, o ile wybór pozostaje jeden: umrzeć, albo się na zawsze skompromitować. No więc wszystko skończyło się tak, że Sikorski powiedział co powiedzieć potrzebował, szybko popędził do pokoju hotelowego, żeby się już tylko lansować na Twitterze, a Ukraińcy wrócili na Majdan i dokończyli roboty. Po prostu.
Co nam zostało? Otóż Ukraina żyje swoim życiem, jeśli w ogóle myśli o Polsce, to prawdopodobnie tylko o tych z nas, którzy w tych szczególnych dniach o niej dobrze myśleli, dobrze jej życzyli, a co oni z całą pewnością zobaczyli i właściwie ocenili, natomiast minister Sikorski, czując że z tych chorych marzeń o wielkości został mu już tylko wstyd i ludzka nienawiść, ogłasza nagle, że to że Ukraina znajduje się tu gdzie ją dziś możemy z satysfakcją oglądać, to wyłącznie jego zasługa. No bo czyż nie jest faktem, że gdyby on wtedy nie wezwał do kapitualcji, to dziś mielibyśmy tam piekło.
Czyżby kokaina się skiepściła?
Już w przyszłym tygodniu oddajemy do druku nową książkę, tym razem o języku angielskim właśnie. I tam, zapewniam, już nie będzie ani słowa o Radku Sikorskim. Zbieramy fundusze na jej wydanie. Tym bardziej więc zachęcam do zamawiania w księgarni Coryllusa pod adresem www.coryllus.pl tego co już jest w ofercie. Jeśli ktoś jednak woli kupować w sposób tradycyjny, może się wybrać do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy Warszawie, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 też w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, ewentualnie do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. No i byłbym zapomniał o Katowicach: Księgarnia „Wolne Słowo” na ulicy 3 maja.
Inne tematy w dziale Polityka