OstatniMit OstatniMit
78
BLOG

Fantastyka finansowa (fragment opowiadania)

OstatniMit OstatniMit Rozmaitości Obserwuj notkę 0

(Legenda) 
Niech czytelnik zwróci uwagę na kwestię banków, oraz podziału wielkiej własności ziemskiej.   



 Opat był człowiekiem którego łatwo by sobie wyobrazić na tym stanowisku. Człowiek o okrągłej, safandulskiej twarzy, która zawsze pod uśmiechem skrywała coś innego. Co to było? Zapewne obawy, bo im więcej się wie tym człowiek z większą rezerwą podchodzi do świata. Przynajmniej tak postępował opat. Główną troską opata nie było wcale dbanie aby Bóg łaskawie patrzył na niego i na jego owieczki. Główną troską, zaprzątającą prawie cały zapas lęków i obaw, był nieustający problem zadłużania gospodarstw chłopskich i ziemi, jaki następował w całej Koronie Południa. Domy kupieckie, a nie owijając tego pięknymi słówkami – były to bezwzględne bandy zdecydowanych na wszystko bezbożników, tylko czekały aby gospodarstwa rolne chłopów obłożyć srogimi kredytami, a potem ziemię wykupić. Największy marzeniem było zaś ich – tak mniemał opat- zadłużenie jego klasztoru oraz zadłużenie wszystkich włości miłościwie panującego barona. To by oznaczało, że główni gracze i posiadacze ziemscy znaleźli się w rękach delikatnych, acz bezwzględnych – rękach bankierów ze stolicy.

Trzeba było człowieka zdecydowanego, aby postawił tamę tym zapędom, przynajmniej na niewielkim obszarze. Trzeba było kogoś kto nie lęka się bankierów, kto wyperswaduje lokalnemu władyce że wcale nie jest dobrze dostać rzekomo tanie pieniądze.

-Witaj mój synu! – Zawołał z daleka opat, na powitanie barona.

-Jakiż wspaniały dziś mamy dzień, nieprawdaż ojcze? – Jak zwykle wylewny i kipiący optymizmem baron podbiegł do swego zacnego gospodarza. Od razu widać było jak podobnymi ludźmi, przynajmniej na pozór są. Nie chodziło oczywiście o wygląd – bo opat wyglądał jak postać z propagandowych antyklerykalnych broszurek. Gruby, w szacie która już na pierwszy rzut oka pokazywała po sobie że pokutną włosienicą nie jest. Z rumianych policzków, a szerzej czerwonej twarzy, każdy wyczytywał co dusza zapragnęła. Jedni mówili że to wynik obżarstwa i pijaństwa, ale ci byli w mniejszości. Dla osoby rozsądnej, wiadomo było że kto się martwi ten tyje, a opat martwił się potężnie.

-Dobrze że jesteś, trzeba… Poważnie porozmawiać. – Rzucił szybko i nerwowo, zwykle nad zwyczaj spokojny świętobliwy mąż. Młody baron kiwnął głową i przebierając swoimi chudymi nogami ruszył ku zabudowaniom klasztornym.

Po dłuższej chwili, obaj mężczyźni znaleźli się w kaplicy, gdzie prócz wspaniałych figur nikt na nich nie patrzył, ani nikt ich nie słuchał:

-Nie będę dłużej zwlekał ze sprawą. Chodzi o rzecz poważną, która dotyczy całej twojej domeny, oraz losu nas wszystkich.

-Mam nadzieję że nie chodzi o to że mieszkańcy zbyt mało darów oddają na potrzeby opactwa. – Z typową dla siebie lekkością dla spraw ważnych i świętych rzucił baron. Opat, któremu daleko było od dewocji i świętoszkowatości uśmiechnął się i odrzekł:

-Jest gorzej, w okolicy pojawiły się znów wielkie pieniądze. – Baron kiwnął głową, zdając sobie sprawę tego do czego zmierza opat:

-Chodzi zapewne o wizytę mojego serdecznego kuzyna, tak? Tego mogłem się spodziewać. –Wzruszył ramionami, spodziewając się połajanki ze strony gospodarza.

-Tak, chodzi o to. – Opat podniósł palec ku górze, zwyczajem każdego nauczyciela czy kapłana który w ten sposób, świadomie lub nie – legitymował prostym gestem wyższą rację. To skąd pochodziła wyższa racja było już dyskusyjne, ale paluch pokazujący niebiosa, względnie sufit mocno działał na każdą świadomość.

-Tak? – Baron z uśmiechem upewniony że świętobliwemu chodziło właśnie o tą sprawę, odparł radośnie:

-Oczywiście że wiem o co chodzi. Chodzi o przestrogę przed lichwiarstwem, które jak pijawka wessało się zdrowe ciało tego świata, o te wypaczenia pogańskie i nikczemną przywarę rodzaju ludzkiego? – Kwiecistą wiązanką ni to spytał, ni to stwierdził baron.

-Właśnie o to. – Z butnego tonu barona można było wywnioskować dwie wykluczające się rozwiązania, z których jednego opat obawiał się straszliwie:

-Skoro o to chodzi, to wasza świętobliwość nie ma się czego obawiać. Kuzyn mój, ze swą piękną i szlachetną małżonką, której schlebianie i lizusostwo tak bardzo łechce uszy, jak co innego łechce jej organ którego przez wzgląd na to święte miejsce nie mogę wspomnieć. – Z diabolicznym uśmieszkiem spojrzał na figurę, czyniąc nabożny gest. Te tanie żarty zupełnie nie śmieszyły opata.

-Sprawa jest poważna, zbyt poważna aby z niej sobie drwić. – Z rezygnacją w głosie westchnął kapłan. Wstał, i stąpając zadziwiająco lekko mówił:

-Domy lichwiarskie wydelegowały tego jegomościa, aby objeżdżał całą okolicę, jako że ma tutaj mnóstwo wszelkiego kuzynostwa, stryjostwa i innych familijnych powiązań. To jest coś w rodzaju zmiękczania gruntu przed zasadniczymi pracami. Powinniśmy być przygotowani na to, że skoro odmówiłeś nawiązania współpracy… - Spojrzał czujnie na szlachcica, chcą się upewnić że ten odmówił.

-Tak, odmówiłem, nie ma o co się obawiać. Nie widzi mi się oddawać całych swoich dóbr za chwilowy przypływ gotówki, którą przetraciłbym i tak bardzo szybko na pobożne rozważania i księgi uczone. – Słysząc to opat ruszył dalej, stąpając pewniej i spokojniej.

-Teraz zatem musimy spodziewać się kolejnych zdarzeń. Ostrzegam od razu – oni zrobią wszystko abyś zadłużył jednak swoje włości. Chodzą słuchy, że Cesarz znów szykuje kolejną kampanię przeciw uzurpatorowi z północy. To zaś oznacza wydatki. – Przysiadł się do swojego gościa i wlepił wzrok w święty posąg.

-Wiadomo co to oznacza. Najpierw pod byle pozorem jakiś dodatkowy podatek na naprawę akweduktów, potem jakaś specjalna danina na koszty reprezentacyjne dworu, a chwilę przed burzą – już otwarcie podatek wojenny. Grabież na pełną skalę się rozpocznie, ludność zbiednieje. Jesteś na to gotowy? – Baron słuchał tego z rozdziawioną gębą, a jego dobry humor uleciał jak sen złoty.

-Skąd te wieści? – Spytał nerwowo.

-Słyszy się to i owo. To i owo jest skupowane, to i owo jest wyprzedawane. Informacja ta jest oczywiście dementowana, nikt nie mówi – nawet wśród elit – otwarcie tego że idzie wojna. Wszyscy wiedzą jednak swoje, a ostatni o tym dowiedzą się baronowie z pogranicza i takich miejsc jak szlaki handlowe. – Baron podniósł lekko ręce w górę pytając:

-Dlaczego jako ostatni? - Szybko usłyszał odpowiedź:

-Z obawy o podwójną lojalność, a raczej nielojalność względem jego. Wybuchnie wojna i wszystko zacznie sypać się jak domek z kart. Sojusze, powiązania, przysięgi. Budżet się opróżni, to skończy się honor wasali. Trzeba im będzie bowiem zabrać to i owo. Potem będzie tylko gorzej. Ostateczna rozprawa to kwestia lat, mam nadzieję że lat. – Słysząc o tak długiej perspektywie szlachcic się uspokoił. Nie był człowiekiem skupionym na tym co w przyszłości, wydawało się że żył w wiecznym teraz i gdy coś - w tym przypadku służba w armii i obciążenia podatkowe – są czymś odległym, to można sobie odetchnąć spokojnie.

-Co teraz? Co robić? – Spodziewając się jakiś uczonych porad, które będzie można potem z czystym sumieniem zignorować spytał baron.

-Przede wszystkim nie brać żadnych pożyczek mój drogi panie. Po drugie, przypilnować młynów, kuźni i innych ważnych obiektów. Jestem pewien że niedługo mogą się zjawić niespodziewani goście.

-Ojciec sugeruje że będą się kierować zasadą – chcesz nauczymy, nie chcesz zmusimy? – Cytując starą wojskową maksymę spytał baron.

- Tak będzie na pewno. Po wszystkim wasza miłość sam zgłosi się po kredyt. – Gorzko podsumował sprawę odziany w habit gospodarz. Baron strapiony milczał przez chwilę, po czym dodał:

-Zatem trzeba będzie odrąbać tyle głów, ile będzie to konieczne, żeby przestali o tym myśleć, no i tyle rąk żeby przestali nam go wciskać.

-Lichwa to smok stugłowy i potwór sturęki. Spróbują zawsze znaleźć sposób. – Zgnębiony tymi słowami baron w myślach zaczął kombinować jakie to męki zgotuje przeklętym bandom najemników reprezentujących lichwiarzy. Z tym ponurym nastrojem, spędziwszy jeszcze trochę czasu w opactwie, ruszył do swojego zamku.

Nie minęło czasu wiele aż coś się stało. Na szlaku handlowym, przebiegającym przez ziemie barona, doszło do tragedii.

Transport nie był transportem pełnowymiarowym – takim jak na przykład dostawy węgla z północy na południe czy tkanin z południa na północ. To był jakiś kupiec świecidełkami, jakimiś drobnymi i szczerze mówiąc nieistotnymi w tej opowieści rzeczami. Może były to patelnie, może kapelusze. Nie wiem.

Kupiec jechał na wozie, przed nim było dwóch zbrojnych pachołków, z tyłu – pachołek i syn kupca. Również jako tako zbrojni. Przeciw nim wypadła całkiem liczna - bo złożona z tuzina zbrojnych banda. Dwóch konnych podjechało od przodu, blokując jazdę, a reszta oflankowała transport. Mieli łuki – długie łuki miotające ciężkie strzały.

-Z drogi! – Wrzasnął kupiec wymachując buzdyganem.

-Niee…- Przeciągle odpowiedział jeden z napastników i bezceremonialnie, żwawo podjechał do jednego z pachołków, ucinając mu głowę cięciem miecza.

Napastnicy zaczęli strzelać z łuków, szybko mordując wędrowców. Jeden z pachołków padł od razu na ziemię, rozpaczliwie błagając o litość. Bandyci w przypływie niesamowitej łaskawości puścili go wolno.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pachołek uciekł do pierwszego napotkanego domostwa i w panice zaczął rozpowiadać o mordzie dokonanym na jego szlachetnym panu, jego synu, oraz dwóch kompanach. Mord był brutalny, no i liczba ofiar była spora. Nie był to jednak jakiś nadzwyczajny wyjątek, więc po pogrzebaniu ofiar i wstępnym dochodzeniu baron stwierdził że nic nie może z tą parszywą sprawą zrobić. Szybko jednak zaczęły się rozchodzić słuchy o tym jak to niebezpiecznie się zrobiło ostatnio na szlaku. Winnych oczywiście nie schwytano, a informacja o nikczemnym mordzie niczym ślad na wodzie zataczała coraz szersze kręgi.

Szybko pojawiły się oskarżenia względem Cesarskiej Straży Dróg. Lokalny jej namiestnik replikował że po pierwsze niemiłosiernie zmniejszono im ostatnimi czasy budżet, a po drugie że nikt nie spodziewał się napaści w tak bezpiecznym i gęsto zaludnionym miejscu. Szybko pojawiły się też oskarżenia że to lokalny możny powinien zapewnić bezpieczeństwo, a przynajmniej wspierać siły cesarskie które tym się zajmują. Jednym słowem, zrzucono winę na barona.

Szlachcic zupełnie stracił głowę. Biegał po warowni wrzeszcząc i zaczepiając kogo się tylko się da. Tego dnia, zupełnie nic mu nie pasowało. Informacja o tym, że na jego ziemiach doszło do tak zuchwałego napadu, wytrąciła go z równowagi. Początkowo, liczył jednak że napad zostanie przemilczany, chodziło przecież o niewielki transport, ot – parę set sztuk złota i życie kilku nieznaczących osób. Niestety mylił się. Rozgorzała straszna afera. Kilka dni po napadzie, przybył na zamek odziany w błękit, noszący trójrożny kapelusz i miecz przy pasie człowiek. Oczywiście nie przyszedł na nogach, tylko przyjechał pozowem. Był to Wysoki Inspektor Cesarskiej Straży Dróg. Georg Pou. Towarzyszył mu Atanasius Haerpagon, przedstawiciel lokalnej administracji państwowej. Baron na ich widok zaczął szczękać zębami ze złości. Gniew na pojawienie się głupiej inspekcji szybko przerodził się w strach, bowiem baron uświadomił sobie, że ta wesoła parka – skoro się pojawiła, to została nasłana na niego. Kto to zrobił? Szlachcic od razu się domyślił.

Powitał szacownych gości najgościnniej jak potrafił, nakazał ich ugościć, nakarmić i napoić. Obaj, siedząc w beznadziejnie pustej i ponurej jadali, gdzie praktycznie nie było żadnych ozdób, a i z porządkiem bywały problemy – byli raczej milczący. Wydawało się, że nie mają ochoty na rozmowę. Inspektor, człowiek o wyglądzie wiecznego chłopca, delikatnej cerze i starannie ogolony, spoglądał obojętnie na swojego gospodarza, rzucając tylko co chwilę:

-Wspaniałego kucharza pan ma na zamku. – Albo dla odmiany:

-Wino wyborne.- Ewentualnie:

-Cudowne, cudowne. – Z tej mowy trudno było cokolwiek wywnioskować. Drugi gość, wyglądający jak krzyżówka drobnego złodzieja z sodomitą, w wymuskanym ubraniu, z wymyślnie związanym szalem na szyi, zupełnie nie mówił o tym co na stole, a raczej zadawał kompletnie pozbawione kontekstu pytania o zbiory, stan oręża czy jakieś ciekawe wydarzenia w okolicy.

Baron, choć wydawało mu się że trafili do niego najgłupsi wizytatorzy w dziejach Cesarstwa, nie przestał się w głębi obawiać tego co może nastać. W końcu zapytał:

- Panowie tak naprawdę przyjechali w sprawie napadu? – Inspektor policji podniósł wzrok z nad kieliszka z winem i odparł:

-Zaiste. Chodzi o napad. – Baron zagryzł wargi i upił wina.

-Niestety zdarzył on się tak nagle i bez jakichkolwiek zapowiedzi, że nikt tego nie mógł przewidzieć. – Nie mając pomysłu, gospodarz palną to co mu przyszło do głowy.

-Właśnie. Nikt nie mógł się tego spodziewać. Zaskakujące prawda? - Inspektor się wyprostował, siedząc na ławce, przy wielkim, starym i wygładzonym przez lata stole.

-Mamy zatem do czynienia z obcą grupą, a nie jakimiś poddanymi z Waszej domeny, prawda? – Baron przełknął ślinę i westchnął:

-Gdyby to byli jacyś moi poddani, już by wisieli… - Inspektor również westchnął, jakby parodiując to co zrobił pan zamku.

-No to znaczy że nie kontrolujesz pan swoich ziem… - Słowa te były brutalną obelgą skierowaną w gospodarza. Ten jednak, miał na głowie inne sprawy niż własny honor.

-Grupa musiała przemieszczać się drogą cesarską. Głównym traktem. Nagle rzucili się na bogu ducha winnego kupca, wymordowali cały konwój i splądrowali wszystko. Kto odpowiada za bezpieczeństwo cesarskiego traktu? – Baron wykrzywił głowę zawadiacko. Czuł, że wraca mu wola walki. Znów czuł gniew, tym razem na to że ktoś ewidentnie chce go wrobić w napad.

Inspektor o pięknym obliczu nie ustępował:

-Ocalały świadek zdarzenia, ten biedny pachołek – mówi że bandyci wypadli od strony lasu. Oznacza to, że musieli przynajmniej przez jakiś czas znajdować się poza traktem. Zapewne wystarczająco długo, aby przygotować broń, odpocząć i doczekać się jakiegoś transportu. To oznacza, że pan tych ziem zawiódł. – Przywołany człowiek wziął spory łyk wina i burknął:

-To bezczelne zrzucanie odpowiedzialności. Co ja niby mogłem zrobić? Nie mam stu tysięcy żołnierzy żeby obsadzić każdy krzak, każdą ścieżkę, żeby pilnować każdego metra moich ziem. Co ja poradzę że jakaś zbrojna banda przyjechała szlakiem, nikt ich nie zatrzymywał, nikt ich nie kontrolował, ot – przejechali pewnie kawał drogi, mijając wasze strażnice, patrole, tą cała kosztowną bandę obserwatorów. Jesteście do niczego. – Zacisnął efektownie pięść, którą trzymał na blacie stołu.

-Liczyłem że dojdziemy do jakiegoś porozumienia. – Westchnął inspektor, co wywołało tylko śmiech u gospodarza:

-Przybywacie panowie do mnie, rzucacie mi oskarżenia o nieudolną obronę swojej domeny, a potem mówi pan o porozumieniu? Do tej pory nie usłyszałem nic prócz pochwały dobrego obiadu i oskarżeń. Więc? Więc co mam rozumieć przez porozumienie? - W tym momencie włączył się do akcji urzędnik:

- Powie się, że prawdopodobnie przybyli od strony opactwa. Tam oczywiście nie miał pan swoich czujnych strażników, bo przecież opat zaświadczał i zapewniał że z tamtej strony nic nie grozi. Pan, jak przystało na ufnego i pobożnego, oczywiście posłuchał i miał na oku wszystkie tereny oprócz właśnie tych. To niestety skończyło się dramatycznie dla biednej karawany. Tak było? - Gospodarz zawahał się na dłuższą chwilę. Zagryzł wargę, jak to miał w zwyczaju, rzucił okiem do kieliszka, lecz tam odpowiedzi nie było. Nie było jej nigdzie.

-Zgoda. Tak było. – Inspektor z zadowoleniem wzniósł kielich i rzekł:

-To jest właśnie porozumienie na jakie liczyliśmy. Chodzi o to, żeby problem bandytów przycichł, a potem umarł śmiercią naturalną, a nie o to żeby było o tym coraz głośniej. To mniej kłopotów dla nas, to jest Straży Dróg, jak i dla pana, baronie.

Włodarz kiwnął głową. Poczuł się źle, więc dość szybko, acz nader grzecznie wyprosił gości. Ci raczyli sobie pójść w wesołkowatym nastroju. Szlachcic, przygnębiony sytuacją, nakazał przynieść sobie wina oraz gorzały, a potem wezwać również dowódcę ochrony zamku i swojego skarbnika. To co miało być naradą z jego najbliższymi sługami, właściwie na wstępie zamieniło się w popijawę przeplataną obłapywaniem służących. Baron upił się tego dnia ze strachu i gniewu.


OstatniMit
O mnie OstatniMit

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości