Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
176
BLOG

Polacy - bogaci czy biedni

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Andrzej Owsiński

Polacy – bogaci czy biedni

Kupujemy następne sto ton złota, które jest symbolem bogactwa. Wprawdzie najbogatsi to mają go po parę tysięcy ton, ale jak dla nas, to nawet dwieście wystarczy żeby należeć do klubu posiadaczy. Z tym posiadaniem złota jako wyrazu powszechnego dobrobytu w kraju nie zawsze jest najlepiej, jak chociażby w przypadku Chin, czy Rosji. Ponadto prestiż posiadania złota już dawno minął, wprawdzie jeszcze Stany Zjednoczone i Niemcy lokują swoje rezerwy w złocie (odpowiednio 75 i 71%). Ale również bogate Japonia i Arabia Saudyjska już tylko 3%.

Wartość walut też nie zależy od rezerw złota, jako że cały świat od czasu decyzji Nixona w 1971 roku zrezygnował z oparcia pieniądza na kruszcu. Złoto stało się wobec tego jednym z przedmiotów tezauryzacji, nawet nie licząc na wzrost jego ceny, są bowiem dobra wykazujące większe przyrosty wartości, jak choćby dzieła sztuki czy niektóre rzadkie minerały.

Banki, tworząc niezbędne rezerwy, szukają lokat z najlepszymi perspektywami na przyrost wartości, do tego potrzebna jest zarówno wiedza jak i zdolność przewidywania. Najpewniejszą lokatą jest kredyt, udzielony na możliwie najwyższy procent i odpowiednio zabezpieczony. Jak to jednak w interesach bywa, nie ma gwarancji na żadną lokatę, ryzyko istnieje zawsze.

Dla skontrastowania z bankowymi dążeniami dołączenia do grona najbogatszych, można zestawić je z raportem GUS o stanie zagrożenia ubóstwem w Polsce. Wyniki są porażające. Blisko 40% polskich rodzin znajduje się w strefie zagrożenia ubóstwem na granicy, lub poniżej minimum socjalnego. Nie wiem jak oblicza się polskie minimum socjalne, ale, sądząc po wymienionym odsetku, jest ono dość wysokie, zapewne jednak odbiega od tego, co się uznaje na zachodzie.

Przypominam sobie, że jak w 1956 roku PRL doznała chwilowego obłąkania i wydano mi paszport, z czego skorzystałem przy wyjeździe do Anglii, tam natrafiłem na mocno eksponowane w prasie ogłoszenie nowego minimum socjalnego (coś takiego nie istniało w bolszewickim obozie), do którego włączono koszty utrzymania samochodu. Zapewne nie Rolls Royc’a, ale raczej Forda Anglię, zawsze jednak czegoś absolutnie niedostępnego dla przeciętnego obywatela PRL.

Nie chcę polemizować z ustaleniami GUS, wystarczy powołać się na przeciętny dochód osobisty w Polsce kształtujący się poniżej 2 tys. zł miesięcznie. Przy takim dochodzie musi istnieć spory odsetek ludności z dochodami poniżej tysiąca zł, a to już jest z pewnością granica ubóstwa, a nawet niekwestionowana bieda.

Poziom dochodów osobistych Polaków odbiega znacznie od średniego unijnego, mimo, że osiągnęliśmy już 70% dochodu liczonego w PKB. Wynika to chyba ze zbyt niskiego udziału kosztów osobowych w wytwarzaniu narodowego produktu. Można to traktować jako wyzysk, lub atut konkurencyjny polskiej gospodarki, stanowiący siłę przyciągającą inwestorów.

Sądząc jednak po poziomie zaangażowania inwestycyjnego, można stwierdzić, że w krajach o wysokim koszcie pracy jest on znacznie wyższy od tego, co dzieje się w Polsce. Ciągle ustępujemy w atrakcyjności inwestycyjnej przodującym krajom lokując się w UE na szóstym miejscu

Osiągamy już blisko 3/4 średniego unijnego PKB per capita, a mimo to w 2020 roku koszt pracy w Polsce wg GUS wynosił średnio 11 euro/godz. podczas gdy średnia unijna to 28.5 euro. W jaki sposób zmniejszyć te różnice?

 Można sięgać do środków administracyjnych, z podwyższaniem minimum płacowego na czele. Nie jest to jednak najlepsza metoda, gdyż może naruszać równowagę ekonomiczną, a także prowokować nadużycia. Znacznie lepiej jest stymulować tworzenie pożytecznych miejsc pracy i zmusić do uruchomienia konkurencji płacowej. Zwiększając w ten sposób dochód narodowy nie wywołuje się inflacji.

Rząd zastosował metodę dotacji, zapewne w niektórych przypadkach koniecznej, ale już mamy objawy niespodziewanie wysokiej inflacji, przekraczającej 6%, co może być wynikiem rozdawnictwa, ale może też hojnych podwyżek płac niektórym grupom zatrudnionych ze szczególnym uwzględnieniem administracji publicznej.

Zawsze, w myśl odwiecznej zasady, lepiej rozdawać wędki niż ryby, przyznam szczerze, że zamiast zakupu złota wolałbym zwiększenie potencjału produkcyjnego, szczególnie w tych dziedzinach, w których odczuwa się brak polskich produktów, a istnieją warunki dla uruchomienia konkurencyjnego działania, a także obniżenia cen.

Specjalnej uwagi wymaga rolnictwo, charakteryzujące się niską wydajnością. Z ogromnej ilości gospodarstw rolnych należałoby wyselekcjonować kwalifikujące się do modernizacji i podjęcia się wyższej klasy upraw, a także hodowli. Wydajność pracy polskiego rolnictwa jest przerażająco niska, mimo trzykrotnie wyższego zatrudnienia nie osiągamy nawet połowy wartości produkcji rolnictwa niemieckiego przy zbliżonej powierzchni gruntów rolnych. Nawet Holandia – kraj dziesięciokrotnie mniejszy od Polski wykazuje się większą wartością produktu rolnego. Nie musimy żyłować takiej eksploatacji ziemi, jak kraje Beneluxu, ale zbliżenie do poziomu niemieckiego leży w naszym zasięgu. Upośledzenie polskiego rolnictwa to nie tylko dyskryminacja w unijnych dotacjach, ale przede wszystkim niekorzystne relacje cen skupu i kosztów środków produkcji rolnej.

Nie wiem czy w wyjściu ze stanu ubóstwa pomoże nam budowa centralnego portu komunikacyjnego, a tym bardziej zakup złota, ale opierając się na mojej wiedzy, potwierdzonej doktoratem i habilitacją, a także ponad półwiekowym doświadczeniem w gospodarce z konkretnymi osiągnięciami -– wyrażam przekonanie że najpewniejszą drogą jest zwiększenie naszego udziału w produkcji i wymianie dóbr.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka