Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
66
BLOG

Żołnierze: "wyklęci" czy Rzeczpospolitej?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Andrzej Owsiński

Żołnierze: “wyklęci” czy Rzeczpospolitej?

W potocznym użyciu istnieje wiele nazw nadanych przypadkowo, niekiedy zupełnie nie odpowiadających treści zjawiska, które usiłują opisać, a mimo to zyskały prawo wyłączności.

Zaliczam do nich też pojęcie żołnierzy “wyklętych”, wygląda to po trosze jakby zaczerpnięto je z “międzynarodówki”, o której, jak wiadomo, przy jej śpiewie obowiązującym na wielu peerelowskich zbiegowiskach, najpierw powstawali partyjni, dopiero później bezpartyjni.

Bowiem pierwsze słowa brzmiały: “wyklęty powstań ludu ziemi”, a dopiero potem: “powstańcie, których dręczy głód”. Wyklęci przez komunę byli nie tylko ci, którzy z nią walczyli zbrojnie po wojnie, ale przecież wszyscy AKowcy (zaplute karły reakcji) i inni.

Żołnierzy walczących o wolność i niepodległość Polski moim zdaniem nie należy dzielić, ale traktować na równi niezależnie od formacji, czasu walki i przeciwnika. Osobiście nie odczuwałem żadnej różnicy w walce przeciwko Niemcom czy Sowietom, i jedni i drudzy byli takimi samymi wrogami. Nawet nie było przejścia z jednej wojny na drugą, gdyż z bolszewicką partyzantką, w większości zresztą zrzutowymi oddziałami sowieckiej armii, toczyliśmy walki jeszcze w czasie niemieckiej okupacji, równolegle do walki z Niemcami. Nie było innego wyjścia, chociażby z powodu śmiertelnego zagrożenia z ich strony.

Moje przejście z jednej wojny na drugą miało charakter nader prozaiczny.

Po prostu po ucieczce z obozu w lutym 1945 roku zameldowałem się u mojego bezpośredniego dowódcy, komendanta Obwodu Białystok – “Jerzego” (Aleksandra Rybnika), który wyznaczył mi funkcję adiutanta komendy. Pamiętam, że na zwróconą mu uwagę o rozkazie “Niedźwiadka” z 19 stycznia, rozwiązującym AK, uzyskałem odpowiedź, że obowiązuje nas rozkaz komendanta Okręgu “Mścisława” o kontynowaniu walki z zachowaniem dotychczasowych struktur AK jako Obywatelskiej.

Prawdę mówiąc, nigdy na serio funkcji adiutantury nie podjąłem z racji bieżących potrzeb. Po “Burzy”, represjach sowieckich, aresztowaniach i poborze do armii Berlinga, obwód był wyjałowiony.

Najważniejszym zadaniem było zorganizowanie i bieżące prowadzenie ochrony ludności przed represjami i pospolitym rabunkiem, uprawianymi przez sowieckich okupantów i organy milicyjno-ubeckie. Trzeba było naprędce zebrać kogo się dało i przystąpić natychmiast do likwidacji różnych grabieżczych i morderczych placówek. W warunkach braku zorganizowanych oddziałów metoda doraźnego zwoływania ochotników do konkretnych akcji okazała się jedyną realną.

Ponadto dość skuteczną, jak chociażby w przypadku grabieżczej placówki UB, zajmującej się odbieraniem wszelkich zasobów ludności w rejonie nadbiebrzańskim pochodzących z produkcji masła i bimbru oraz przechowywania Żydów za “Niemca”. Poza wypędzaniem najczęściej nie stawiających oporu placówek milicyjnych, złożonych w dużej mierze z elementów kryminalnych, lub unikających w ten sposób służby wojskowej, natrafiłem też na rabunkowe wyprawy sowieckie, głównie po wódkę i mięso.

Miałem też bardzo oryginalną prośbę ze strony białoruskiej (nie używali tej nazwy, twierdząc że są “prawosławni”). Prosili o zlikwidowanie prosowieckiej jaczejki, zbierającej podpisy z prośbą o przyłączenie wsi do Sowietów. Strach przed taką perspektywą był tak wielki, że ludność rozebrała mostek na rzeczce przed przyjazdem komisji granicznej.

Tworzenie się zwartych jednostek nastąpiło później, głównie jako konieczność lokowania coraz liczniejszych zastępów ludzi, ściganych przez okupacyjne władze. Działo się to, mimo że w miarę upływu czasu malały nadzieje na wojnę “zachodu” z bolszewikami. Zapewne do niej doszłoby i to z sowieckiej strony, gdyby nie obecność Amerykanów w Europie, a szczególnie fakt posiadania przez nich broni nuklearnej.

W późniejszym okresie doszły doświadczenia z wojny koreańskiej, a w końcu śmierć Stalina, jedynego w sowieckich władzach, zdolnego do podjęcia takiej decyzji.

Rozszerzenie wojny partyzanckiej w tych warunkach, poza niezbędną ochronę ludności i jej mienia, przynosiło jedynie dalsze zwiększanie liczby ofiar.

Trzeba jednak mieć na uwadze i to, że rozładowanie zbrojnych jednostek nie jest proste.

W późniejszym okresie polecono mi wyszukiwanie miejsc osiedlania dla ludzi, którym trzeba było zmienić tożsamość, lub znalezienia im dróg opuszczania kraju. Niestety i jedno i drugie rozwiązanie przyniosło wiele ofiar, głównie na skutek zagęszczenia sieci agentów. Natomiast akcje “ujawniania się” zmierzały przede wszystkim do dostarczania ubecji informacji ułatwiających inwigilację i aresztowania.

Dobrego wyjścia z tej sytuacji nie było.

Winę za ten stan rzeczy ponosi w dużej mierze rząd londyński, któremu nie wolno było zostawiać sprawy swojemu biegowi, lecz ująć w określony program działania, uwzględniający stan wiedzy o zamiarach aliantów.

Miarę nieszczęścia dopełniła misja Mikołajczyka, przynosząca nadzieje na zmianę sytuacji w związku ze spodziewanym zwycięstwem wyborczym PSL. Tymczasem już w 1946 roku było wiadomo, że jeżeli wynik referendum sfałszowano bez oporu ze strony aliantów to i wybory też będą sfałszowane.

Jeżeli zamiarem Mikołajczyka było ujawnienie prawdy o bolszewickiej wiarygodności to zapewne próba się powiodła, tylko jej koszt był o tyle nieopłacalny, o ile alianci, mimo dostatecznej informacji nie skorzystali z niej, co można było przewidzieć jeszcze przed jej rozpoczęciem.

Prawdziwy sens budzenia pamięci narodu o jego własnej przeszłości leży w ukazywaniu pełnego obrazu opisywanych zjawisk, a te w odniesieniu do oceny polskiego oporu zbrojnego w stosunku do Sowietów nie pozwalają na zastosowanie jednego kryterium do wszystkich, poszczególnych przypadków.

Jedno jest pewne: ta walka była kontynuacją podjętej już w 1939 roku i stanowi całość z toczoną do dziś o naszą wolność i niezawisłość.

Okazją do wspomnienia o bohaterach tej walki, prowadzonej przez trzy czwarte stulecia w różnej formie jest każdy dzień związany ze szczególnymi wydarzeniami naszej historii, a nie tylko jakaś przypadkowo wybrana data, na zasadzie “dnia konia” i nie po to, żeby jacyś “prominenci” mogli się zademonstrować.

Dla kontrastu mogę przypomnieć tradycję przedwojenną, kiedy na uroczystości państwowe byli zapraszani powstańcy styczniowi w stosownych mundurach, na honorowych miejscach i sam Piłsudski pierwszy im salutował

Byłem świadkiem tych wydarzeń, i nie jest wykluczone, że żyję ciągle jeszcze po to, żeby między innymi przypominać o znaczeniu dla tożsamości narodowej upowszechniania szacunku do własnej historii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo