Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
320
BLOG

Nieustająca moda na antypolskość

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Społeczeństwo Obserwuj notkę 6

Andrzej Owsiński

Nieustająca moda na antypolskość

Stale obowiązująca wskazówka dla Polaka: chcesz zrobić karierę w UE – oskarżaj Polaków o wszystko co najgorsze.

Dowodów na to mamy w nadmiarze, począwszy od nieustannych “polskich obozów śmierci” po “polskich kolonizatorów”, no i oczywiście “wyssanych z mlekiem matki antysemitów”.

Próby wyjaśniania nie dają żadnych rezultatów, gdyż w tym wszystkim nie chodzi o żadną prawdę, ale o stworzenie wokół Polski niesprzyjającej atmosfery.

Oczywiście “is fecit cui prodest”, a są nimi w pierwszej kolejności nasi mili sąsiedzi, którym po prostu Polska wadzi w ich wzajemnych stosunkach. Można do tego dołożyć przedstawicieli “holokaustbiznesu”, ale to już w innym układzie.

Piszę o tym bowiem przy zupełnie niewinnej okazji podania informacji o Aleksandrze Siła-Nowickim, notariuszu w Beresteezku na Wołyniu, na co otrzymałem komentarz, że oczywiście był Polakiem, gdyż Ukrainiec nie mógł zajmować takiego stanowiska. Pominięto nawet moją uwagę że był to akt oczywistej dyskryminacji, a nie wyróżnienia, byle tylko przypiąć łatkę Polsce.

Wprawdzie ten komentarz nie jest aż tak daleko posuniętym oskarżeniem o prześladowanie Ukraińców jak w filmie o Wołyniu gdzie nawet stanowisko sołtysa było zastrzeżone dla Polaków. Oczywiście piszący, czy wypowiadający takie oskarżenia w innej formie, nie mają najmniejszego pojęcia o faktycznych stosunkach na polskich Kresach, liczą jednak na uznanie ze strony możnych w Europie, lub po prostu wykonują określone zadania.

W odróżnieniu od nich moje informacje mogę czerpać z autopsji, jako rodowity Wołyniak.

Wołyń przypadł Polsce jako wynik wyraźnie niekorzystnego dla Polski traktatu ryskiego i to mimo kolosalnego polskiego zwycięstwa militarnego, ale taka już była “specjalność historyczna” polskiej dyplomacji. Oskarżany przez rodaków o wszystko co najgorsze Piłsudski dał naszej delegacji w Rydze znakomity argument dodatkowy po zwycięskiej bitwie niemieńskiej w postaci zagonu na Korosteń, którym zademonstrował, że bolszewicy będą bici w każdych warunkach. W tych okolicznościach “rozbiór” Ukrainy i Białorusi zakrawał na kpiny, albowiem zwycięska Polska otrzymała skrawki tych ziem, a przegrana bolszewicka Rosja znakomitą większość.

Tylko, że zabór rosyjski został potraktowany jako naturalna należność, a polski jako “kolonizacja”.

Przypomina to czołowy artykuł w rzekomo białoruskiej gazecie wychodzącej w zagarniętym przez rosyjskich bolszewików Mińsku (dawniej “Litewskim”): “Razhrom biełopalakau w 1920 hoddzie” – U rezultaci hentaho mołnienośnoho (błyskawicznego – rusycyzm, po białorusku “małanka”, lub “błyśkawycia”) razhroma biełopalaki zachwacili zachadniuju czaść Biełarusi i Ukrainy”.

(Tłumaczenie chyba zbędne.)

Z formalnego punktu widzenia z chwilą unieważnienia przez władze rosyjskie aktu rozbiorów Polski, zostają przywrócone prawne granice z 1772 roku, podobnie miało to miejsce w stosunku do Litwy i Prus. Na tym tle “przyznanie” Polsce Galicji jako spadku po Austro-Węgrzech przez radę ambasadorów było bezprawne. Rada mogła stwierdzić jedynie, że unieważnienie aktów rozbiorowych przywraca prawo Polski do granic z 1772 roku. A te granice są niczym innym jak tylko rezultatem Unii Lubelskiej, a nie żadnego podboju czy “kolonizacji”.

Niestety, bezprawnie został uznany pogląd rosyjski, że granice z Polską powinny być ustalane na nowo bez nawiązywania do stanu prawnego. Sprzyjało temu również stanowisko Dmowskiego, uznającego, że Polsce należą się tereny bezsprzecznie zamieszkałe przez większość polską, ale też i znajdujące się w sferze oddziaływania polskiej kultury.

W związku z tym widział w polskich granicach: Kowno, Mińsk Litewski, Żytomierz i Kamieniec Podolski.

Można oczywiście dodać do tego kilka innych miast kresowych, ale takie podejście niesłychanie osłabia pozycję negocjacyjną, gdyż otwiera furtkę do możliwości kwestionowania polskiej argumentacji tak przedstawianej.

Piłsudski z kolei, dążąc do wyznaczania granic polskich wpływów i stworzenia kordonu przeciwko rosyjskiej ekspansji w każdej postaci, oparł się na idei “samostanowienia narodów” próbując stworzyć sfederowane z Polską Białoruś i Ukrainę, a Wilno uzyskać za pomocą fikcyjnego tworu “Litwy Środkowej”. Ta idea oczywiście padła pod ciężarem rzeczywistości, w której ani Ukraina ani Białoruś nie były w stanie stworzyć jakiejkolwiek trwałej struktury państwowej.

Bolszewicy oczywiście takimi drobiazgami nie przejmowali się i powołali fikcyjne republiki ukraińską i białoruską, wchodzące w skład rosyjskiej federacji, przekształconej w 1922 roku w “Związek Socjalistycznych Sowieckich Republik”. Nazwa równie kłamliwa jak i poprzednia.

Poza innymi postanowieniami, haniebne dla polskiej delegacji w Rydze było uznanie i podpisanie umowy z fikcyjną sowiecką republiką ukraińską, której ukraiński tekst został napisany przez polskiego delegata Leona Wasilewskiego, gdyż żaden z przedstawicieli “Ukrainy” nie znał tego języka.

W efekcie Polska z całego koronnego obszaru przedrozbiorowego zagarniętego przez Rosję odzyskała na własne życzenie tylko część Wołynia, z którego stworzono Województwo Wołyńskie ze stolicą w Łucku. Mimo znacznej redukcji liczby polskich mieszkańców Wołynia w czasie zaborów w miastach przeważała kultura polska obok całkowicie izolowanej żydowskiej. Istniały też olbrzymie zaległości w rozwoju cywilizacyjnym, celowo utrzymywane przez Moskali.

Z własnych obserwacji mogę zrelacjonować rozwój stosunków w moim rodzinnym powiecie – horochowskim, jedynym nowostworzonym, gdyż pozostałe wołyńskie powiaty stanowiły spadek po zaborczych “ujezdach”. Jak pamiętam z lat dwudziestych XX w. w powiecie nie było ani jednego kilometra bitej drogi, do najbliższej stacji kolejowej w Iwaniczach trzeba było jechać końmi przeszło 40 km, w tym część drogą dylową. W miasteczkach powiatu nie było ulic brukowanych poza kilkoma pozostałymi jeszcze z czasów przedrozbiorowych. O elektryczności można było pomarzyć, podobnie jak o kinie czy radiu.

Ciężar odpowiedzialności za rozwój powiatu ponosił samorząd, reprezentowany przez sejmik. Ze względu na kierowniczą rolę, jaką spełniał w nim mój Ojciec, działacz samorządowy, który po wyjściu z wojska, a raczej ze szpitala po wyleczeniu ran odniesionych w wojnach z bolszewikami i Litwinami, zabrał się z zapałem do odbudowy Polski, miałem szczególną możliwość obserwowania zmian.

Przede wszystkim trzeba było stworzyć ośrodek zarządzania powiatem w Horochowie, miejscowości absolutnie nie przygotowanej do tej roli. Trzeba było wybudować budynki dla różnych służb, osiedla mieszkaniowe i stworzyć infrastrukturę miast: ulice, bruki, chodniki i najważniejsze – zbudować elektrownię. Dla potrzeb kulturalnych zbudowano “Dom Społeczny” z salą kinowo teatralną, biblioteką, a nawet restauracją i pomieszczeniami hotelowymi. W dalszych latach wybudowano nowoczesny gmach świeżo powołanego gimnazjum, szkołę powszechną, a także następne osiedle mieszkaniowe z wodociągiem i kanalizacją, centralnym ogrzewaniem i pomieszczeniami sanitarnymi, jak w Warszawie.

Na tamtym terenie było to coś niespotykanego. Zbudowano też pierwszą bitą szosę, łączącą miasta w powiecie, a także z innymi powiatami i Łuckiem oraz linię kolejową łączącą Lwów z Łuckiem przez Horochów i inne miejscowości powiatu.

Wielkim sukcesem było unowocześnienie rolnictwa na skutek intensywnej komasacji gruntów, likwidacji serwitutów i wprowadzania nowych upraw. Krajobraz wiejski zmieniał się przez wyprowadzanie gospodarstw na “kolonie”, murowane budownictwo, blaszane dachy, zakładanie sadów i chmielarni.

Było to możliwe, gdyż mój Ojciec wybudował dwie cegielnie: jedną w Cehowie pod Horochowem, a drugą, bardzo nowoczesną, w Kutrowie pod Beresteczkiem.

Największym sukcesem był chyba rozwój szkolnictwa, Za carskich czasów tylko w Horochowie i Beresteczku istniały pięcioklasowe szkoły, ale ponieważ nie było przymusu szkolnego dwie trzecie mieszkańców było analfabetami. Po wprowadzeniu obowiązku uczęszczania do szkoły i kursów dla analfabetów ten wskaźnik spadł w 1939 roku do jednej trzeciej.

Wymagało to jednak ogromnego wysiłku włożonego w budowę szkół, mieszkań dla nauczycieli i sprowadzania ich spoza Wołynia, na miejscu bowiem brakowało ludzi z inteligenckimi kwalifikacjami.

W tym miejscu chciałbym się odnieść do zarzutu dyskryminacji Ukraińców.

Jak pamiętam, w całym powiecie horochowskim było dwóch przedstawicieli “Rusinów”, jak sami o sobie mówili, posiadających matury (jeszcze carskie).

Jednym z nich był pan Bałamut, zresztą całą rodziną zaprzyjaźniony z nami, pełniący funkcję dyrektora oddziału Banku Komunalnego z najwyższą pensją w powiecie, a drugim pan Korniejczuk, wiceburmistrz w Beresteczku. Żona jego, też według dzisiejszej nomenklatury – Ukrainka, była nauczycielką w miejscowej szkole.

A z tymi sołtysami, to byłoby śmieszne, gdyby nie wiązało się z tragiczną historią Wołynia, jakkolwiek znam wypadek wybrania na sołtysa jedynego we wsi Polaka, tylko dlatego, że był jedynym piśmiennym mieszkańcem tej wsi.

Na podstawie faktów, które jeszcze mogę mnożyć, mam nie tylko prawo, ale też i obowiązek podania prawdy o wielkim wysiłku Polski niepodległej poniesionym dla podniesienia poziomu cywilizacyjnego Kresów.

Wszystkie wspomniane przeze mnie inwestycje i wiele innych pochodziły ze środków uzyskanych w Polsce centralnej i zachodniej. Sam udział inwestycji rządowych wynosił olbrzymią kwotę jak na owe czasy, 150 milionów zł, a do tego trzeba dodać kredyty bankowe i finanse prywatne, ze środkami mojej rodziny włącznie.

Usiłowanie dokonania prostego podziału na uprzywilejowanych Polaków i prześladowanych Ukraińców jest z gruntu fałszywe, na Kresach, podobnie jak w całej Polsce, było kilka różnych kryteriów podziału społeczeństwa, kryterium narodowościowe nie było najważniejsze, ale to wymaga odrębnego omówienia.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo