Cały obecny kryzys wziął się stąd, że Tusk… nie zna Mariusza Kamińskiego. A tam! – może się ktoś żachnąć – premier ma dogłębnie znać wszystkich szefów centralnych urzędów?! I jeszcze kierować się tą wiedzą w swoim postępowaniu, w swoich decyzjach?!
Niby prawda, ale jak słusznie napisała w S24 Agnieszka Romaszewska „Jak ktoś trzyma dobrego konia sportowego, to musi go umieć używać. Nie może się go bać, nie może go bić za to, że lubi galopować i wyrywać do przodu i musi natomiast umieć na nim jeździć. Inaczej szybko znajdzie się na ziemi”.
Premier nie zna Mariusza Kamińskiego. A np.ja – i owszem. I dlatego dla mnie, tak jak i wszystkich, dzielących ze mną tę wiedzę, oczywiste są dwie rzeczy.
Otóż po pierwsze, gdyby premier postąpił tak, jak – co wynika z dzisiejszej konferencji prasowej szefa CBA – sugerował mu w sierpniu MK, to bynajmniej nie znalazłby się w żadnej pułapce. W czasie kampanii wyborczej nie wyciekłyby żadne kwity na temat tego, dlaczego tak naprawdę w sierpniu czy wrześniu ‘2009 Zbyszek i Miro nagle zdecydowali zakończyć swą przygodę z polityką (a na tym, jak rozumiem, miała polegać pułapka). MK, jako zwolennik PiS, czułby się z tą dyskrecją może nie do końca komfortowo, ale z całą pewnością przeważyłaby w nim dusza państwowca. I faceta, odpłacającego lojalnością za lojalność. Nawet tym, których nie ceni. Bo taki jest.
A po drugie – oczywiste jest, że z chwilą, kiedy premier uznał, że zaufać MK w tej mierze nie może, i zaczął z nim grać tak, jak grał – czyli pozostawił obu dżentelmenów na stanowiskach, dając zarazem zielone światło (czy wręcz – polecenie) ostatecznego rozwiązania kwestii CBA, musiało się stać to, co się stało. Bo dla znających MK było oczywiste aż do banalności, że nie da się on ani zastraszyć, ani przekupić. I nie da po cichutku załatwić ani siebie, ani swojej wizji dobra Polski.
Nie pytając o zdanie tych, którzy MK znają, albo też nie biorąc pod uwagę ich opinii – Donald Tusk nie tylko sam podłożył pod swój rząd ładunek jądrowy, ale w dodatku sam nacisnął guzik.