Soren Sulfur Soren Sulfur
615
BLOG

Polska strategia kosmiczna

Soren Sulfur Soren Sulfur Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

PSL proponuje powołanie Polskiej Agencji Kosmonautyki i Aeronautyki. Jest to związane z naszą niedawną akcesją do ESA - Europejskiej Agencji Kosmicznej. Skoro tak, mówią ludowcy, to musimy wspomóc nasze badania na własnym podwórku. Pytanie tylko, czy Agencja to naprawdę dobry pomysł?

Już mnożą się skojarzenia i podejrzenia, że PSLowcy nie tylko tandetnie próbują uciec od swojego wizerunku "wieśniaków" dbających tylko o to, by rolnik sprzedawał zboże drogo a traktory kupował tanio, ale że po prostu chcą obsadzić nowe posady swoimi ludźmi. Abstrahując jednak do tych zarzutów i podejrzeń zasadnicze pytanie to po co nam taka agencja i czy to dobry pomysł.

Agencja kosmiczna to pomysł amerykański, skrojony na potrzeby wyścigu kosmicznego z ZSRR. Pierwszą agencją kosmiczną na świecie była NASA. Reszta krajów, wzorując się na amerykanach i ich sukcesach powtarzała ten model organizacyjny. Alternatywą było tworzenie hybryd uniwerystecko-armijnych, czyli kompletna centralizacja przemysłu kosmicznego i jego upaństwowienie. Agencja zaś miała tą przewagę, że mając swoje własne biura projektowe i planistyczne zlecała zadania sektorowi prywatnemu, który był dostarczycielem nie tylko sprzętu, ale często również konkretnych koncepcji. Agencja więc wyznaczała cele, zlecała prace i koordynowała wysiłki.

 Ale dużo w tym legendy z dawnych czasów. NASA działała dobrze, gdy miała nieograniczony budżet i jasno sprecyzowany, polityczny cel - dotrzeć do punktu X lub zrobić Y. Gdy natomiast zaczęto jej ciąć budżet a ona sama miała skoncentrować się coraz bardziej na celach praktycznych, nie za bardzo jej to wychodziło. Struktura zbudowana w celu bicia kolejnych rekordów i ścigania się z rywalem niespecjalnie daje sobie radę w warunkach normalnego rozwoju i ograniczonego budżetu. Zaś zbudowany wokół NASA i departamentu obrony przemysł stał się skostniały i zależny od pieniędzy z budżetu państwa. Potraktowanie go jako strategicznie newralgiczny spowodowało oddanie monopolu dostępu na orbitę gigantom zbrojeniowym. Efekt - stagnacja technologiczna. Na półkach w archiwach NASA do dziś gniją przełomowe projekty zdolne ściąć koszt dostępu do orbity czy ułatwić budowanie stacji kosmicznych. Gdyby nie istnienie prywatnych przedsiębiorców, którzy w imię american dream są w stanie wejść na ten skostniały rynek i próbować dokonywać przełomów lub odkopywać te zakurzone archiwa, jak firma SpaceX czy Bigelow Aerospace, zapewne amerykanie mogliby już tylko pomarzyć o powrocie na Księżyc.

Jednocześnie nie posiadanie jakiejś własnej struktury organizacyjnej nie wchodzi w grę. A to dlatego, ponieważ Polska wstępując do Europejskiej Agencji Kosmicznej staje się częścią większej organizacji, której członkowie o największych wpływach i możliwościach będą narzucać ton i wyznaczać cele. Jeśli sami nie będziemy w stanie ich proponować i wdrażać na własną rękę, choćby w ograniczonym zakresie - to zostaniemy sprowadzeni do roli podwykonawców cudzych pomysłów i polityki. Nadto nasz sektor prywatny nie dysponuje własnymi możliwościami rozwoju - jest na to za ubogi. Tymczasem model agencyjny powstał w kraju, który już miał wysoko rozwinięty przemysł aeronautyczny. Nasz sektor zaś będąc ekonomicznie zdominowany przez zagraniczna konkurencję de facto jest sprowadzony do roli dostarczyciela części. Jakiś pomysł uruchomienia pokładów innowacyjności i przełamania tej zależności  by się przydał - tym bardziej, że komercyjny rynek kosmiczny to spora część globalnej gospodarki. Obecnie 250 miliardów dolarów rocznie i rośnie.

W istocie jednak Polska już ma możliwości wyznaczania celów i osiągania ich, wspomagania innowacyjności i prowadzenia własnej polityki eksploracyjnej przestrzeni kosmicznej. A to dlatego, ponieważ dysponujemy czymś takim jak Centrum Badań Kosmicznych Kopernik w Warszawie. To póki co mała instytucja, ale wykonująca części do satelit i pojazdów kosmicznych o światowej renomie. Ma też światowe ambicje, ale nie ma światowych funduszy. Faktycznie CBK działa na przysłowiowym groszu, dlatego próbuje rozpropagować się medialnie wspierając różne inicjatywy - np. budowanie na własną rękę małych satelit - tzw. cube-satów (wielkości pudełka-dlatego tanich w produkcji i wynoszeniu). A jest zdolny do zbudowania "pełnoprawnego" satelity, bo regularnie wykonuje prace zlecone w tym zakresie z zagranicy.

Tymczasem polska armia nie ma ani jednego satelity. Do komunikacji z oddziałami w Afganistanie używała do niedawna... satelity rosyjskiego, co stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa wywiadowczego. Wydaje się logiczne, że pierwszą próba aktywizacji polskiego przemysłu kosmicznego i kierowania go na bardziej niezależne tory powinno być zlecenie budowy komunikacyjnego satelity wojskowego. CBK zadziałałby wtedy jak NASA za swoich dobrych lat - zlecając prace podwykonawcze konkretnym firmom, a samemu wykonując zasadnicze prace projektowe i montażowe. Następnie można by takiego satelitę wysłać na którejś z dostępnych na rynku rakiet - najprawdopodobniej ze względu na naszą obecność w ESA na którejś z jej nośników.

Nieustannym zmartwieniem jest poziom innowacyjności polskiej gospodarki w ogóle. Jednym z przewijających się pomysłów jest wykorzystanie inwestycji w technologie zbrojeniowe do wykreowania również technologii cywilnych tak, by pieniądze wydane na obronność zwracały się wielokrotnie po komercjalizacji techniki wymyślonej na potrzeby armii. A tak się składa, że technologie kosmiczne są tymi, które mają najwyższy poziom "dual use" - czyli przy małej ilości modyfikacji nadają się zarówno do celów militarnych jak i cywilnych. Na przykład jeśli ma się rakietę zdolną wynieść małego satelitę na orbitę to ma się też rakietę zdolną dokonać ataku strategicznego czy taktycznego. Jeśli potrafi się zebrać próbkę z przelatującego asteroidy/komety i wysłać ja na Ziemie, to również ma się zdolności do zbudowania tarczy antyrakietowej. I tak dalej.

Wydaje się logiczne, że w ramach polskich ambicji budowania własnego systemu antyrakietowego jest rola dla CBK i przemysłu kosmicznego. Polska, choć to informacja z rodzaju "ciekawostek dropsa", w latach 60-tych miała swój własny program rakietowy "Meteor". W jego ramach zbudowano kilka wersji małych, ale bardzo sprawnych rakiet, którymi regularnie docierano na granicy przestrzeni kosmicznej. Rozwój tego systemu mógł nam teoretycznie umożliwić budowę własnego programu kosmicznego - o zastosowaniach obronnych nie wspominając. Nic więc dziwnego, że został ukrócony przez Sowietów, chcących utrzymać rakietowy monopol. Dziś można pokusić się o ambitniejszy cel - budowę taniej, małej rakiety zdolnej wystrzeliwać na zawołanie cube saty z dowolnego punktu globu (ładunek na orbitę w rzędzie kilku-kilkunastu kilogramów) Jest więcej niż możliwe, by w ciągu 4-5 lat zbudować taką rakietę przy użyciu naszych własnych sił, tym bardziej że polscy naukowcy, inżynierowie i pasjonaci nie zapomnieli o dziedzictwie programu "Meteor" i współcześnie utworzyli Polskie Towarzystwo Rakietowe (PTR), które na własną rękę próbuje odbudować naszą zdolność do przekraczania atmosfery. Przechwycenie chociaż części rodzącego się rynku cube satów  mogłoby być zalążkiem komercyjnego sukcesu naszego sektora kosmicznego i przyczynkiem do jego rozwoju. Obecnie bowiem na rynku nie ma dostępnych małych rakiet tego typu, zdolnych na zamówienie indywidualnego klienta w ciągu tygodnia od złożenia zamówienia dostarczyć ładunek na orbitę. Zamiast tego muszą "doczepiać" się do lotów potężnych rakiet nośnych wynoszących inne ładunki. Jednoczesna współpraca PTK, CBK i PHO (Polskiego Holdingu Obronnego, następcy Bumaru) byłaby pożytkiem i dla gospodarki i nauki i obronności. Byłby to też zalążek do rozwoju rodzimej technologii rakietowej.

Kolejnym interesującym punktem jest możliwość międzynarodowej współpracy. Kontynuując tą w ramach ESA, warto zwrócić uwagę, że Ukraina ma swoje własne rakiety kosmiczne - spadek po ZSRR. Te rakiety to Zenit, i regularnie latają one w przestrzeń kosmiczną. Przed kryzysem konsorcjum międzynarodowe z istotnym wkładem Ukrainy dysponowało morską platformą startową -Sea Launch. Niestety w wyniku kryzysowych zawirowań konsorcjum przeszło w ręce rosyjskie. Niemniej jednak, Ukraina ma rakiety i ciągle szuka dostępu do miejsc startowych (ze względu na fizykę lotu najlepsze miejsca to te najbliżej równika. Stąd Sea Launch operujące na oceanach). Polska poprzez kontakty w ESA mogłaby takie miejsce zaoferować - ESA bowiem korzysta  z kosmodromu w Gujanie Francuskiej. Taka współpraca pozwoliłaby nam uzyskać dostęp do Ukraińskiej (a po prawdzie post-sowieckiej) technologii a przede wszystkim - do rakiety nośnej dla naszych satelit. Dodatkowym atutem jest wpisanie takiej współpracy w naszą pro-ukraińską politykę zagraniczną.

Oczywistą oczywistością jest, że polskie uczelnie z wsparciem rządu mogłyby budować własne satelity. Po części już tak się dzieje - nasi studenci osiągają sukcesy w budowie marsjańskich łazików czy studenckich cube-satów - nie jest to więc żadna nowość. Nowością byłoby większe dofinansowanie takich starań i wpisanie ich w narodowy program badań kosmicznych z docelowo własną rakietą nośną, jak opisano wyżej.

To zresztą bardzo skromne propozycje. Nie wymagałyby wielkich kosztów, wystarczyłaby tylko iskra-skoncentrowana wokół CBK. Trudno ocenić, ile to mogłoby kosztować. Obecnie nasza partycypacja w ESA to 20 milionów złotych rocznie składki. Część wraca w zamówieniach. Bardziej ambitny i niezależny program, taki jak powyżej, zamykałby się w kwocie od pięciu do dziesięć razy większej, choć znaczne wyniki miałby przy już mniejszych sumach, rzędu 50 milionów złotych rocznie. A osiągałby cele takie, jak program wiele razy potężniejszy, ponieważ korzystałby z zasobów, które już wydajemy - na armię i naukę.

Takie podejście, nie budujące żadnych nowych, mocnych struktur, ale wyznaczające cele na poziomie ministerialnym i przez CBK szukające partnerów ad hoc ma dwie zalety. Po pierwsze - jest elastyczniejsze. Po drugie nie będzie groziło Polsce skostnienie przemysłu wokół zamówień publicznych i politycznej gry. Przemysł otrzyma "kopa", ale już nie kroplówkę jaką by mogła się okazać Agencja Kosmiczna. Celem powinno być by polskie firmy same podejmowały ryzyko innowacyjne i same wyznaczały sobie ambitne cele, nie zaś by robiło to państwo. Tak więc by nasz sektor kosmiczny mniej przypominał NASA, a bardziej SpaceX. Poza tym - i wcale nie jest to mało ważne - zaoszczędzilibyśmy na nie kreowaniu nowych stanowisk dla urzędników.

Podsumowując:

1. Opracowanie planów rozwojowych na najbliższe lata w oparciu o ekspertyzę CBK, budżet rzędu ok. 30-50 milionów rocznie
2. Budowa satelity telekomunikacyjnego dla naszej armii jako test CBK
3. Współpraca z Ukrainą i ESA, bycie pomostem między tymi dwoma
4. Budowa własnej małej rakiety nośnej dla cube satów-współpraca z PHO i staraniami o polską tarczę antyrakietową
5. Nakierowanie na budowę rodzimego przemysłu samodzielnie starającego się wyznaczać i realizować cele, niezależnego od budżetu


Sulfur

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie