Marek Migalski próbuje dociec, z pozycji partyjnej, co by było, gdyby nam partie u sterów władzy pozamieniać, tylko redaktorów oceniających tych samych zostawić.
Ja miałem kiedyś inne fantazje.
Co by było, gdyby na przykład w październiku 1989, Polska była już dawno po upadku czegoś, co się PRL nazywało. Partie nie dzieliłyby się na post coś i anty coś - byle nie "Solidarność", ale działały na zasadzie jakichś pragmatycznych założeń i jasnych ideowych pobudek.
Gdybyśmy infrastrukturalnie nie ścigali się z krajami 3 świata, ale np. z Francją, Włochami, czy Hiszpanią. Plany budowy autostrad i dróg szybkiego ruchu były na ukończeniu, już za rządu Mazowieckiego (chodzi bardziej o czas a nie o premiera), pociągiem śmigałoby się w końcówce lat 90-tych, już dobrze ponad 200km/h.
Co by było, gdyby system podatkowy, był tak zaprojektowany, że ten stosunkowo najbiedniejszy w społeczeństwie nie odczuwalby takiej przepaści w stosunku do bogatego. Podatki nie były w większości "przejadane", tylko wracały w postaci usługi świadczonej przez aparat państwowy na rzecz obywatela. Innymi słowy, wiedzielibyśmy mniej więcej, po co te podatki płacimy. Wiązałoby się to przede wszystkim z ochroną zdrowia.
Co by było, gdybyśmy mając do wyboru na kogo głosować, nie kierowali się zasadą mniejszego zła, czy głosowania na zasadzie negacji konkurencji, tylko wybierali spośród przedstawianych programów, oceniali kompetencję i realne możliwości.
Jak by wyglądała Polska, gdyby uznaniowość urzędniczą, niekompetencję przedstawicieli rozmaitego szczebla władz, nepotyzm, korupcję, starano się eliminować do minimum.
Czy wówczas nasze zainteresowanie polityką i zachowaniami polityków, nie ograniczałoby się do próby odgadnięcia, jak się nazywa nasz premier i jaką partię reprezentuje?
Choć mam świadomość płytkości tkwiącej w tym pytaniu, bo rozpolitykowanie, to jeszcze nie wiedza o polityce, jako takiej.
Inne tematy w dziale Polityka