paweł solski paweł solski
1273
BLOG

Dlaczego zniszczono KPN ...

paweł solski paweł solski Polityka Obserwuj notkę 22

                          Dlaczego zniszczono KPN…

Zacznijmy od początku. Najważniejszym politykiem KPN jest wieloletni Przewodniczący tej formacji – Leszek Robert Moczulski. Polityk ten wywodzi się z Polski centralnej. Z miejscowości Przysucha, w której to rodzina L. Moczulskiego osiedliła się po przeniesieniu się z Prus w XVII wieku. Rodzina Moczulskich należała do miejscowego establishmentu. Ich kamienica do dziś stoi na rynku w Przysusze. Moczulski jest tym pokoleniem, które swój świadomy byt kształtowało od początku pod okupacją sowiecką, ze wszelkimi konsekwencjami z tego faktu wynikającymi.

Pierwsze studia Leszek Moczulski rozpoczął na kierunku politologicznym w Akademii Nauk Politycznych w Warszawie, będącej uczelnią prywatną założoną przez profesorów warszawskich uczelni. Studiował jeden semestr, gdyż sowieci rozpędzili uczelnię. Razem w grupie z Moczulskim było kilka - później znanych i wpływowych - postaci, między innymi Tadeusz Mazowiecki.

Następnie Leszek Moczulski usiłował lokować się tam, gdzie mógł choćby w minimalnym stopniu wpływać na sytuację społeczną. Pierwszy raz z nazwiskiem Moczulski zetknąłem się, jako dzieciak, gdyż u mnie w domu komentowano zarówno jego publicystykę drukowaną w tygodniku „Stolica”, jak i książkowe publikacje, będące rodzajem historycznej publicystyki, która dziwnie mało zawierała propagandy i w jakiś perwersyjny sposób płynęła pod prąd nakazanych ówcześnie poglądów.

Tu dygresja, lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku, to najważniejszy okres dla zrozumienia wszystkiego, co później wydarzyło się w naszym kraju, włącznie z obaleniem komunizmu i odzyskaniem przez nas wolności. Stalin od siedmiu lat „gryzł ziemię”. Stalinowcy przegrali z neostalinowcami, którzy w międzyczasie przepoczwarzyli się w pragmatyków. W ten sposób powstała w Moskwie nowa kasta, zapowiadana zresztą przez Lwa Trockiego, żądna konsumpcji, a nie rewolucji. Od 1964 roku, po przewrocie pałacowym, nominalnie władzę, jako gensek, sprawował pół Polak pół Rosjanin - Leonid Breżniew, znany w swoich kręgach sybaryta i homoseksualista, który zwykł był w latach pięćdziesiątych zalewać się łzami, gdy dostawał reprymendę od sługusa Nikity Chruszczowa - Igora Sierowa, pierwszego przewodniczącego KGB. Dlatego towarzysze z politbiura, pomni metod Stalina, Berii, Mołotowa i w mniejszym stopniu, ale również Chruszczowa, mianowali Breżniewa gensekiem pewni, że będzie to car lubieżny, acz dla kasty spolegliwy.

Natomiast, okupowanym narodom Europy moskiewscy Azjaci i ich pomagierzy z wolnego świata usiłowali wmawiać, że okupacyjne sowieckie panoptikum, w którym umieścili narody Europy tyrani z Teheranu – Jałty – Poczdamu, to taki sam ład demokratyczny, jak w wolnym świecie, a nawet może lepszy. W takim pejzażu politycznym świata i okupacji sowieckiej, my Polacy musieliśmy ochronić i obronić swoją tożsamość narodową i nie dać się sprowadzić do pojęcia mierzwy etnicznej na przedpolach imperium, a takie właśnie było zamierzenie całej machiny politycznej Moskwy i ich pomagierów z wolnego świata, w stosunku do wszystkich okupowanych przez sowietów narodów Europy.

Tygodnik „Stolica” w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, to gazeta frakcji w pzpr związanej ze środowiskiem drobnych warszawskich i podwarszawskich przedsiębiorców, którzy popierali pezetperowskiego aparatczyka Józefa Kępę.

Był to cwany towarzysz, pnący się po szczeblach kariery w Warszawie, jednocześnie bardzo przebiegle organizujący sobie poparcie wśród warszawiaków starając się grać rolę, którą później określano mianem technokratycznej. W nowomowie chodziło o to, że technokratami określano tych towarzyszy, którzy dawali do zrozumienia, że nie wierzą w socjalizm, ale z powodu okupacji sowieckiej nie mogą inaczej. Ich odwrotnością byli towarzysze pryncypialni, czyli tacy, którzy byli bardziej sowieccy od sowietów i demonstrowali wobec Moskwy gotowość, nawet ludobójstwa wobec Polaków, jeżeli będzie tego wymagało dobro sowietów.  

Oczywiście sowieci chętnie posługiwali się takimi pryncypialnymi towarzyszami, ale aż do czasu osadzenia W. Jaruzelskiego na stołku genseka, nie pozwalali im zająć jakiś ważnych stanowisk. Dlatego towarzysze pryncypialni z czasem - sfrustrowani obojętnością Moskwy na ich żądzę władzy - przechodzili na pozycje super patriotów sądząc, że uda im się powtórzyć w jakiś sposób taktykę tyrana Jugosławii Józefa Broz Tity, który szermując hasłami patriotyzmu, wyalienował się spod okupacji sowieckiej. Taką drogę przeszedł Białorusin posługujący się w życiu publicznym pseudonimem operacyjnym - Mieczysław Moczar.

W latach sześćdziesiątych Moczar, jako minister kontrolujący aparat terroru i represji, uchodził za bezwzględnego bandytę, który w drodze do najwyższego stołka nie cofnie się przed żadnym bestialstwem. W PRL, podobnie jak w Moskwie, kształtowała się kasta sybarytów i wypłukiwała władzę z rąk „starych” pachołków. Gensek Gomułka podjął z nimi, beznadziejną zresztą ze względów oczywistych, walkę, która przejawiała się w robieniu pod motłoch akcji przeciw różnego rodzaju, tak zwanym „mafiom gospodarczym”, choć sama pzpr była mafią. Owe „mafie gospodarcze” składały się, zazwyczaj z różnego rodzaju drobniejszej gadziny pzprowskiej, która uważała, że coś im się należy za wysługiwanie się. Gomułka chciał pokazać owej gadzinie, że wszelki dostatek płynie tylko od jego łask, więc nie będzie tolerował samowolnego zawłaszczania. Moczar opowiedział się po stronie gasnącego genseka, chcąc uzależnić Gomułkę od siebie i tym samym uzyskać lepszą pozycję w wyścigu po schedę, po „Wiesławie”, jak nazywano czasem Gomułkę jednym z pseudonimów z czasów II Wojny Światowej. Tym bardziej, że pozostali towarzysze Gomułki nie byli tak nienawistni w stosunku do pośledniejszych aparatczyków, jak gensek i Moczar.

Przykładowo - przewodniczący rady państwa, czyli nominalnie najważniejszy urzędnik w PRL A. Zawadzki, odmówił zatwierdzania wyroków śmierci na towarzyszy, mówiąc do Gomułki: „Jak chcesz, to mnie zdejmij z przewodniczącego. Ustanów siebie i wtedy będziesz mógł wieszać, kogo zechcesz.” Moczar miał więc dla Gomułki istotne znaczenie i to on stał za powieszeniem lokalnego aparatczyka pzpr, Wawrzeckiego, za tak zwaną aferę mięsną. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że macki owej „ośmiornicy” mięsnej, której przedstawicielem miał być Wawrzecki, tak naprawdę prowadziły do Moczara, który w ostatniej chwili musiał się ratować likwidacją głównego świadka oskarżenia, by samemu nie znaleźć się na ławie oskarżonych. W Warszawie modne było powiedzenie: „Szukaj, szukaj, to się sam złapiesz za rękę”. Znów Moczar zwykł grozić konkurentom: „Jeszcze chwileczkę, założę ci teczkę.” Co działało piorunująco na przeciwników.

Moczar usiłował wysforować się na pozycję przyszłego genseka i w tym celu budował sobie zaplecze polityczne w pzpr, zawierając sojusz z Katangą (jak nazywano wówczas Śląsk, ze względu na styl, w jakim E. Gierek władał tą częścią Polski) i z W. Jaruzelskim, który walczył bezwzględnie, by wygryźć ze stanowiska ministra obrony - M. Spychalskiego powszechnie znienawidzonego w kręgach PZPR za rolę, jaką odgrywał w czasie II Wojny Światowej wobec kumotrów partyjnych. Wykorzystywano do tego celu, na długo przed marcem 68, pochodzenie ówczesnego ministra MON z rodziny o korzeniach starozakonnych. Nagle owo pochodzenie zaczęło towarzyszom ogromnie przeszkadzać.  Co do obiekcji z czasów okupacji niemieckiej, chodziło o to, że Spychalski w czasie wojny był obercynglem Gomułki - ówczesnego sekretarza ppr komitetu warszawskiego - i kierował grupą morderców używanych w rozprawach tegoż z innymi sługusami sowietów, stanowiących przeszkodę w drodze „Starego”, jak nazywali Gomułkę, na szczyt władzy w agenturze kremlowskiej. To M. Spychalski zorganizował prowokację, a następnie mord na braciach Mołojcach, by Gomułka i jego klika mogli przechwycić ppr.

Jednocześnie Moczar starał sobie zjednywać środowisko młodych, jak to się mówiło - zdolnych do wszystkiego, karierowiczów politycznych, jak J. Kępa, którzy z kolei usiłowali sami posiadać szerokie zaplecze polityczne, prezentując się wobec swojego zaplecza, mocno nie komunistycznie i często ukazując, prywatnie, brak serwilizmu wobec Moskwy.    

J. Kępa, też ostrzył sobie pazury na stołek genseka, ale był przebieglejszy i inteligentniejszy niż Moczar. Starał się, na ile się dało, unikać konfliktów z frakcją „liberalną” pzpr, a nawet wykonywał różne przyjazne gesty wobec wówczas źle widzianych towarzyszy, w których nagle ambasada sowiecka dostrzegła semitów. Sowieci w tej sprawie hołdowali zasadom nazistów – „to my decydujemy, kto jest Żydem”.

 J. Kępa na przykład, wybronił Wydział Historyczno – Filozoficzny UW przed likwidacją w ramach represji po marcu 68. Chciał uchodzić za rozsądnego technokratę, który rozumie potrzeby rozwijającego się społeczeństwa, jak lubił podkreślać – polskiego społeczeństwa. To J. Kępa uruchomił wodewil „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, który był miksem pieśni i piosenek z czasów wojen, śpiewanych przez polskich żołnierzy na wszystkich frontach: I i II Wojny Światowej oraz w innych bataliach, w których brali udział Polacy. Wodewil szedł przy wypełnionej po brzegi sali Teatru Studio przez kilka lat i stawał się rodzajem patriotycznej demonstracji. Został zdjęty, w ramach osłabiania towarzysza J. Kępy, na początku lat siedemdziesiątych.

 Leszek Moczulski widząc postępującą degrengoladę reżimu, bardzo rozsądnie wykorzystywał sytuację, jak i strategię J. Kępy w celu, mówiąc językiem naszego noblisty H. Sienkiewicza, pokrzepienia serc Polaków. W swoich felietonach, artykułach, jak i książkach starał się w sposób merytoryczny zwalczać zarówno propagandę PRL na temat historii Polski, jak i różnego typu specjalistów, mówiąc dzisiejszym językiem, od szczepienia Polaków kompleksem winy.

Moczulski, jako publicysta, również zwalczał tych, którzy na zamówienie Moskwy usiłowali wdrukować Polakom, że wszelka walka zbrojna z wrogiem to – „bohaterszczyzna”. Moskwa bała się powtórzenia w Polsce sytuacji z Węgier 1956.

 W tym celu wykreowano na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wehikuł propagandowy zwany „polską szkołą filmową”, która miała przekonstruować Polaków tak, żebyśmy uznali, iż cała nasza historia, to „bohaterszczyzna”, czyli rzucanie się z motyką na słońce lub żałosne cwaniactwo.

Tu propagandziści moskiewscy szczególną rolę powierzyli niejakiemu A. Munkowi, który był szwagrem jednego z najbardziej plugawych pachołków Moskwy - J. Cyrankiewicza. Ów Munk podobno pochodził z żydowskiej rodziny z Krakowa, ale tu w Warszawie na Starym Mieście, na Franciszkańskiej przed II Wojną Światową, mieszkali też starozakonni Munkowie, co byli na całą północną Warszawę słynnymi paserami. Ów szwagier drugiego, co do ważności pomagiera Kremla w PRL, obsługiwał nurt szyderczy wobec Polaków. Poza szwagrem J. Cyrankiewicza, na „edukatorów” Polaków wyznaczono takich macherów od propagandy, jak W. Żukrowski, J. Putrament, J. Stawiński oraz specjalistów od ruchomych obrazków - A. Wajdę, K. Kutza, J. Passendorfera, J. Kawalerowicza, dawnego przodownika socrealizmu w propagandzie filmowej, który zrealizował najbardziej antypolski film w propagandzie PRL, pod tytułem „Cień”. Ci znów realizowali nurt propagandowy zasromanych. Oni boleli nad głupotą Polaków, którzy z motyką rzucają się na słońce, miast nadstawić się i oralnie, i analnie, jak to czynili wyżej wymienieni oficerowie propagandy.

Rozpisuję się o sytuacji w latach sześćdziesiątych, gdyż - jak już nadmieniałem w pierwszej części - bez poznania mechanizmów drugiej połowy lat pięćdziesiątych i dekady sześćdziesiątych, nie zrozumiemy późniejszych różnic w tak zwanej opozycji.

Nikt, kto nie żył w ówczesnych czasach nie zrozumie, jakiej presji, jako społeczeństwo, my Polacy byliśmy poddani od strony propagandowej. Zwłaszcza dzieci i młodzież. To już nie była siermiężna propaganda z lat 1945 – 1954. Moskwa rozgrywała Polaków bardzo finezyjnie. Stosowano umiejętnie najnowsze osiągnięcia ówczesnych socjotechnik.

Komunistyczną propagandę z Zachodu przedstawiano, jako prawdziwą sztukę. Propagandę PRL, która naśladowała ją, jako przejaw wyrafinowanej polskiej sztuki. Zaś historię Polski, jako dowód głupoty i zidiocenia Polaków. W zasadzie, bycie racjonalnym Polakiem można było osiągnąć tylko przez manifestację antypolskości. Lansowano tezę, że im bardziej jesteś antypolski, tym silniej jesteś polski. Ten bzdurny paradoks - a w rzeczywistości moskiewski algorytm wszczepiany Polakom, by zawsze czuli się czemuś winni, czegoś niepewni - podnoszono do rangi prawdy ostatecznej. To, co młody Tusk wypisywał w ankiecie „Więzi” w latach osiemdziesiątych o świadomości Polaka, to pokłosie właśnie edukacji z lat sześćdziesiątych. To ciągłe umniejszanie Polski, sprowadzanie naszej ojczyny do roli jakiegoś państewka, jak chciał Stalin, było imperatywem podstawowym!  

W lasach pod Lublinem dogorywał ostatni Polski Żołnierz a Wajda, czy inny Munk, wyszydzali i plugawili za grube pieniądze oraz możliwość życia na modłę zachodnią, polską historię. Warto podkreślić, że czynnik ekonomiczny, zwykle w wywodach na temat wysługiwania się sowietom, jest - jakby wstydliwie - pomijany. Tymczasem pachołkowanie było nadzwyczaj opłacalne. Pięknie sportretował tę sytuację genialny Leopold Tyrmand w powieści „Życie towarzyskie i uczuciowe”. Właśnie, ta genialna powieść będąca panoramą gnojowiska propagandowego PRL spowodowała, że Leopold Tyrmand został w środowisku, pożal się boże „artystycznym” PRL, uznany za bezwzględnego demaskatora i tym samym znienawidzono go immanentnie, i przyszywano temu wielkiemu pisarzowi bardzo przebiegle „gębę” snoba, fircyka, infantylnego łasucha amerykańskich, w bardzo złym guście, krawatów.       

Na tym tle zupełnie innego wymiaru nabiera samotna walka Moczulskiego z przewrotną propagandą Moskwy. W latach sześćdziesiątych nie istniał podziemny obieg kulturalny i jeżeli chciałeś zaistnieć w świadomości narodu, musiałeś dokonywać iście heroicznych wyczynów intelektualnych, aby oszukać moskiewskie ślepia cenzury. Ta sprytna walka i ciosy zadawane propagandzie PRL, nie zostały przyszłemu Przewodniczącemu KPN zapomniane. Środowiska, które później atakowały Moczulskiego, to zazwyczaj beniaminki PRL lat sześćdziesiątych lub pogrobowcy ówczesnych beneficjentów okupacji sowieckiej. Jednocześnie, nie można mu było zarzucić na przykład – antysemityzmu, co bardzo utrudniało zwalczanie Moczulskiego i KPN w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku.

Leszek Moczulski był przez całe życie outsiderem. Kiedy razem ze swoimi kolegami zakładał pierwszą w Polsce po II Wojnie Światowej prawdziwą partię polityczną – Konfederację Polski Niepodległej, poszedł pod prąd ówczesnych działań opozycyjnych, w których unikano jasnych i precyzyjnych przesłań politycznych oraz jawności. Moczulski swoim czynem pokazał, że można jawnie podważyć rzeczywistość sowieckiej okupacji i precyzyjnie zdefiniować interes narodowy Polaków.

Zakładając jawnie i z patriotyczną oprawą KPN, świadomie szedł na konflikt z pzpr. Wszystkie inne działania opozycyjne były realizowane na zasadzie, wypowiedzianego lub nie, ale przyświecającego tym działaniom hasła – „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Było to rytualne zaklęcie, które miało chronić krytyka reżimu pzpr przed represjami. Takie podejście do walki politycznej było oczywiście skrajnie infantylne. Poza tym pożyteczne dla pzpr, gdyż udawano, że żyjemy w wolnym i niepodległym kraju, w którym po prostu różnimy się, co do metod, ale nie ideologii.

Przewodniczący KPN zanegował to tchórzliwe i do niczego nie prowadzące działanie. W rzeczywistości bardzo szkodliwe dla sprawy Polski. Leszek Moczulski po pierwsze - jawnie ogłosił to, co wszyscy wiedzieli, ale nie mieli odwagi wykrzyczeć publicznie, że Polska jest okupowana przez Związek Sowiecki. Po drugie - rozszyfrował akronim pzpr, jako – płatni zdrajcy pachołki Rosji. Po trzecie - sformułował tezę, że możliwym jest odzyskanie niepodległości, przez działanie na zasadzie domina. Przeprowadzając w zakładach pracy strajki, do strajku generalnego włącznie, tak, by powstała sytuacja wypłukania okupanta – sowietów – z Polski.

Postawienie w centrum problemu sprawy niepodległości, doprowadziło do białej gorączki pozostałą opozycję, która była za tchórzliwa na tak odważne zmierzenie się z rzeczywistością kolonialną Polski. Postawienie niepodległości Polski, jako najważniejszego zagadnienia, demaskowało pozostałą opozycję, która walczyła a to o więcej przestrzeni dla kościoła, oczywiście w ramach socjalizmu, a to o wprowadzanie w życie socjalistycznych norm społecznych, a to o poprawę ekonomiki gospodarczej PRL i tak dalej i tym podobne bzdury, ku uciesze w Moskwie i w budynku przy ulicy Nowy Świat 6, w Warszawie.

To wówczas pierwszy raz zaczęto krzyczeć, że Leszek Moczulski, to prowokator. Ma kontakty z pzpr, więc jest sztucznie odważny. Jak tak odważnie można wypowiadać niewolnictwo Moskwie. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że to Moczulski ma rację a nie jego krytykanci. Tym mocnej wzrastała nienawiść do Przewodniczącego, gdyż cały czas nie zapomniano, że to on przeniósł płaszczyznę walki z infantylnego bredzenia o naprawianiu socjalizmu, na poziom właściwy, czyli wyzwolenia Polski spod okupacji sowieckiej. W momencie powstania NSZZ SOLIDARNOŚCI, tymi, którzy głównie zakładali związek w Polsce, byli zahartowani w boju członkowie KPN, co również budziło niepokój u wszystkich naprawiaczy socjalizmu. Jednocześnie teza Moczulskiego o zastosowaniu taktyki pełzającej rewolucji, która miała doprowadzić do wyzwolenia Polski, przynosiła konkretne efekty. Działanie metodą domina zaczynało kruszyć władzę sowietów milimetr, po milimetrze. Takie postawienie zagadnienia powodowało, że cała ówczesna opozycja musiała ustosunkować się do rzeczywistości, a nie opowiadać głupoty o poprawianiu socjalizmu.

Przykładem jest tu KOR, który był rodzajem lewicowej narracji, głoszącej, że całe zło bierze się w PRL z powodu odejścia od dogmatów socjalistycznych. Oczywiście, wszyscy w PRL łącznie z gensekiem, jak i jego pachołkami wiedzieli, że PRL to po prostu kolonia sowiecka i poprawianie socjalizmu nic tu nie da. Moczulski wychodząc od tego oczywistego faktu, zmieniał całą narrację opozycji i jednocześnie demaskował tych wszystkich opozycjonistów, którzy chcieli poprawiać peerelowski socjalizm, udając jednocześnie, że PRL, to Polska.

W KPN zebrali się Polacy rozumiejący, że czas najwyższy zawalczyć o niepodległość. Poza tym, bardzo niepokojący dla pozostałej opozycji był skład KPN. Większość organizacji antysystemowych określilibyśmy dziś, jako kanapowe i elitarne. L. Moczulski stawiając, jako pierwsze zadanie przed KPN, odzyskanie niepodległości, stworzył jasny dla każdego Polaka program. W związku z tym Konfederacja, jak na warunki okupacji sowieckiej, stała się partią masową skupiającą w swoich szeregach spectrum od prawicy poprzez centrum, do lewicy. Konfederaci uznawali, że to w wolnej Polsce przyjdzie czas na prawdziwe spory ideologiczne. W chwili ówczesnej należało uzyskać zasadniczy status. Państwa niepodległego! Dzięki przejrzystości ideologicznej do KPN masowo napływali młodzi Polacy z różnych warstw społecznych, a dominującą rolę pełnili młodzi robotnicy. Wszystko to budziło i w pzpr, i w kanapowej opozycji przestrach.  Sukces KPN wskazywał jasno, że Polacy nie tylko chcą się wybić na niepodległość, ale i na podmiotowość. 

 Oczywiście wszystko odbywało się przy pełnym i histerycznym ostrzale propagandowym przeciw L. Moczulskiemu, prowadzonym zarówno przez szczekaczki oficjalne pzpr, jak i przez propagandę opozycyjną działającą w podziemiu. Moczulskiego nienawidzono, gdyż jego postawa weryfikowała resztę opozycji. Poza tym, to do KPN garnęli się Polacy wyczuwając, że inne organizacje opozycyjne zalatują odorem serwilizmu i kapitulanctwa. Również kościół nie był fanem KPN, ponieważ organizacja nie przejawiała fanatycznej bigoterii, jak inne grupy opozycyjne. Zarządcy PRL uderzali w KPN również za pomocą terroru i przemocy. Moczulski i jego współpracownicy byli ciągle aresztowani, skazywani i więzieni. Mniej znani działacze KPN, byli mordowani. Kapłani pełniący posługę religijną wobec KPN byli również mordowani.

 Przewodniczący KPN nie ulegał jednak terrorowi i nie rezygnował. Wręcz przeciwnie, nasilał działania, mimo zaklęć opozycji o umiar i rozsadek. KPN zmusił Anglosasów do zajęcia stanowiska wobec okupacji Polski przez sowiety, wręczając ambasadorowi USA memorandum na temat zobowiązań, jakich w stosunku do Polaków nie dotrzymali Anglosasi, a wynikających z sojuszu alianckiego z okresu II Wojny Światowej. Ta akcja KPN, przymusiła wolny świat do porzucenia maski hipokryzji w stosunku do Europy Centralnej i Wschodniej. Wolny Świat musiał się zmierzyć z sytuacją, że Europejczycy nie chcą już żyć w bestialskim świecie zdrady jałtańskiej.

Należy podkreślić, że KPN od chwili swego powstania w 1979 roku, przez całą dekadę lat osiemdziesiątych działał aktywnie przeciw okupacji Polski przez sowiety i bez względu na sytuację L. Moczulski, co najważniejsze, wzmacniał w Polakach poczucie nieuchronności końca sowietów i okupacji naszego kraju. Dlatego, aby przeprowadzić maskaradę „okrągłego stołu” należało izolować KPN i zepchnąć go na margines polityczny. Zawłaszczenie naszej ojczyzny przez pachołków Moskwy, już bez Moskwy, przy czynnej współpracy tak zwanej opozycji, nie udałoby się, gdyby KPN nadal był na pierwszym planie polskiej polityki.

 KPN był nowoczesną, europejską partią centrową pozbawioną wszelkich naleciałości: szowinistycznych, ksenofobicznych, homofobicznych, czy bigoteryjnych. Uczestników KPN łączyła miłość ojczyzny i świadomość europejskości. Przynależność do NATO i UE była priorytetem dla KPN. Tymczasem Polska miała być wykreowana w odczuciu Europy, jako twór zaściankowy, pełen ludowego fanatyzmu religijnego, antysemityzmu homofobiczny skansen. W tym celu powołano szereg formacji politycznych, które były a to histerycznie katolickie, a to zaściankowo szowinistyczne, ale zawsze bogato sponsorowane. KPN zaś przedstawiano, jako niebezpieczną watahę, która zakłóca mądre działanie mądrych ludzi. Kiedy KPN domagał się restytucji RP i uznania PRL za twór okupacyjny, dzisiejsi apologeci suwerenności jednym głosem zakrzyknęli, że nie wolno. Nie można! Tymczasem, gdyby wówczas tego dokonano, Polska od początku lat dziewięćdziesiątych pozbyłaby się garbu komuny i postkomuny. Ponieważ tego zaniechano w obawie, że KPN stanie się dominującą siłą, dziś dopiero usiłuje się na łeb na szyję dokonywać tego, co celowo poniechano dwadzieścia lat temu!

Na koniec - co do agenturalności Leszka Roberta Moczulskiego. Przewodniczący KPN zawsze był prawym i uczciwym człowiekiem. Jego przymusowe kontakty z SB wynikały z działalności antykomunistycznej, ale w swoich prześladowcach usiłował dostrzegać również Polaków, dlatego prowadził z tymi osobnikami swoistą grę polityczną. Trzeba mieć całkowicie złą wolę, by oskarżać L. Moczulskiego o współpracę z Moskwą. Opieranie się zaś w tych oskarżeniach na różnego rodzaju materiałach z SB, jest wręcz odrażające. Boicie się po prostu przyznać, że to Moczulski miał rację, a nie wy.

Reasumując: bez zniszczenia KPN nie byłaby możliwa III RP z wypasionymi SBekami, tłustymi oficerami ludowego wojska polskiego i ich progeniturą oraz opływanie we wszelkie pomyślności i dobra ich pomagierów. Dziś, pośpieszne odbudowywanie wspólnoty oraz histeryczne budowanie bezpieczeństwa na bałamutnych obietnicach Anglosasów, gdy zmarnowało się dwadzieścia lat, jest tylko i wyłącznie bałamuceniem Polaków, a bomby, jak nie mamy, tak nie mamy.   

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Polityka